Człowiek może nieco wrócić do równowagi, kiedy uda się na zakupy, najlepiej do galerii handlowej - dekoracje całkiem podobne, przeboje świąteczne też, no może jedynie przy kasach człowieka nie popychają ;-)) W kwestii niepopychania też jednak można znaleźć rozwiązanie - wystarczy udać się na polską imprezę - w tym roku idealnie nadał się do tego PolArt, a zwłaszcza Dożynki (ale o tym raczej w osobnym poście ;-)).
W tym roku dostaliśmy piękne zaproszenie na Wigilię w polskim gronie. Obiecującą zapowiedzią wieczoru było menu, z którego potrawy podzieliliśmy między siebie. Brzmiało imponująco i budziło wyobraźnię: uszka z barszczykiem, pierogi z kapustą i grzybami, pierogi ruskie, zupa grzybowa, szynka lub indyk (hmmm, punkt kontrowersyjny jak dla nas, ale widać są polskie domy, gdzie Wigilia nie jest postna ;-)), śledzie w śmietanie/sosie jogurtowym, ryba po grecku, ryba smażona, kompot z suszonych owoców. Przewidziano także deser, czyli tradycyjne ciasta: piernik, sernik i makowiec, ale biada tym, którzy się zbytnio nastawili ;-).
Na Wigilię wyruszyliśmy w środku dnia włączając klimatyzację w samochodzie na megachłodzenie. Zamiast pełnego garnituru musiała wystarczyć wersja z samą kamizelką bez marynarki, mnie na szczęście było łatwiej, bo kobiety zwykle mają większe pole manewru w temacie strój oficjalny ;-))
Stół i to, co na nim okazał się najmocniejszą częścią popołudnia. To, co wokół stołu z tradycją świeżo zapamiętaną ze starego kraju miało już niestety boleśnie dużo mniej wspólnego... A szkoda. Życzenia złożyliśmy sobie krótko i treściwie, aby nie przeciągać (?), w tle brzmiały świąteczne angielskojęzyczne przeboje, w pewnym zamieszaniu organizacyjnym zjedliśmy suty posiłek, po czym bez wyraźnego sygnału... rozeszliśmy się od stołu. Po jakimś czasie, przynaglani przez dzieci wróciliśmy w okolice choinki, aby rozdać prezenty. Po odpakowaniu których można już było... pójść do domu, bo formuła wieczoru się raczej wyczerpała...
Hmmm, potrawy wybieraliśmy, a osoby do obdarowania pod choinką losowaliśmy - może należało przy prezentach zastosować klucz podobny jak przy menu?
Słowem: z magii nici, z wigilijnego nastroju nici, wieczór okazał się niestety bliższy współczesnej komercji niż świątecznej refleksji, o elementach duchowych nie wspominając. Nie było miejsca na "... jako i my odpuszczamy...", więc nikt niczego nikomu nie odpuścił, a przynajmniej nie wszyscy nie wszystkim i nie wszystko...
W domu wynagrodziliśmy sobie "szkody moralne" rozmawiając przez Skype z rodzicami, którzy do Wigilii się dopiero przygotowywali mając za plecami zieloną ubraną choinkę, ale wirtualnie połamali się z nami opłatkiem, oblali opłatek paroma łzami i życzyli z serca wszystkiego, co najlepsze.
Pierwszy dzień świąt wynagrodził wigilijne niedobory jeszcze bardziej - zjedliśmy pozostałości Wigilii z naszymi znajomymi, w domu w lesie, w świątecznej ciepłej atmosferze niewymuszonej radości z bycia razem.
Polskich kolęd posłuchaliśmy niewiele, choinka pojawiła się w Lawendowej Chatce na początku nowego roku, dzięki poświątecznym wyprzedażom i po raz pierwszy od tylu lat w naszym domu - plastikowa. Imituje jednak bardzo skutecznie żywe drzewko. List z życzeniami i opłatkiem od Rodziców dotarł jeszcze później niż choinka - mamy nadzieję, że na dobrą wróżbę ;-))
Od Lawendowa Chatka_2009_12_2010_05 |