Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Internet. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Internet. Pokaż wszystkie posty

27 grudnia 2009

Pół roku za nami - podsumowanie

Pół roku to niby niewiele, ale z drugiej strony wystarczająco dużo czasu, aby poczuć klimat nowego miejsca, zadomowić się i podsumować dotychczasowy pobyt kolejną opinią.

Wyjazd do Australii to na pewno wydarzenie wielkiej wagi i spore przedsięwzięcie: logistyczne i finansowe. W tej chwili (po decyzji ministra z września br) rozpatrywanie złożonych dokumentów przystopowało i pewnie sporo się zmieni w przepisach na zaś, ale jeżeli ktoś taką decyzję podejmie i załatwia sprawy z głową, to nie może się nie udać - jest to jedynie kwestia czasu i pieniędzy, ile potrwa osiągnięcie celu...

My swoją drogę do wizy przeszliśmy przez bolesne prawie dwa lata (prowadzeni przez agenta poleconego stąd przez znajomych), potem odstaliśmy w kolejce około roku, a później na szczęście wszystko nabrało zdrowszego tempa ;-))
Od kiedy podjęliśmy naszą decyzję, przyjęliśmy założenie, że patrzymy tylko naprzód, że nie zbieramy w sobie goryczy związanej z wysoką ceną, jaką za ten projekt życia przyszło nam zapłacić. Od momentu, kiedy jesteśmy tutaj, układamy sobie nowe życie, odnajdujemy się bez żadnych (odpukać) problemów w nowych realiach i, o dziwo, od początku czujemy się tutaj 'normalnie' i 'u siebie' - tak jest, bo tak miało być.

Po półrocznym pobycie w Australii obydwoje pracujemy - tak jak chcieliśmy (chociaż oczywiście jest to ciągle faza przejściowa) - tj. ja w biurze w City, w kostiumie i na kontrakcie ;-) (chociaż 'prawdziwy' kontrakt 'ruszy' dopiero od 1 stycznia, przynajmniej wedle usłyszanych od szefa obietnic), a Łukasz jako samodzielny przedsiębiorca. Nasze zarobki to na razie marniutkie minimum, wystarcza ono jednak na spokojne życie.
Oszczędności przywiezione ze starego kraju w wysokości określonej przez tutejszy rząd (przepisy mówią o 30 tysiącach dolarów i naprawdę tyle mniej więcej potrzeba) pozwoliły nam się zadomowić, np. umeblować wynajęty pusty dom i postawić obok niego samochód (na razie jeden, ale to kwestia czasu, kiedy pojawi się drugi, bo bez samochodu jest... mniej korzystnie ;-)). Kwestią indywidualnego wyboru jest, czy ktoś (jak my) przywiezie na swój koszt od razu część dobytku ze starego kraju, czy też przywiezie pieniądze i wszystko od nowa kupi tutaj - koszty przewozu są spore, rynek usług w Polsce raczkuje; koszty kupna tutaj raczej korzystne - chociaż oczywiście wszystko zależy od oczekiwań, gustów i... możliwości poczekania na okazję.

Bardzo dobrym rozwiązaniem dla nas była możliwość skorzystania z rządowego projektu mieszkania na pierwsze trzy miesiące - my ten czas wykorzystaliśmy na rozpoznanie rynku nieruchomości i na przygotowanie listy miejsc, gdzie zrobimy potrzebne zakupy. W dniu przylotu wystarczyło kupić jedynie pościel i ręczniki, co samo w sobie było bardziej przygodą niż uciążliwością. Mieliśmy parę tygodni na wybranie dzielnicy, gdzie chcemy wynająć dom, na poukładanie spraw w banku, na rozpędzenie poszukiwań pracy itp.
Ogromnym plusem, naszym zdaniem, był fakt posiadania komputera i podłączenie Internetu tuż po przyjeździe. Dzięki temu czas od początku pracował na naszą korzyść - od początku uczyliśmy się nowego miejsca, wiele informacji wyszukując w sieci.
Poznaliśmy tutaj także nowe znaczenie słowa: kontakty. Faktycznie, bez znajomości tutaj dużo trudniej się poruszać, a jeśli nie trudniej, to na pewno wolniej. Niestety, trzeba szybko nauczyć się zarówno zdobywać, jak i filtrować informacje - nie wszyscy chętnie dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniami (zwłaszcza niestety Rodacy zdają się wierzyć w sprawiedliwość w wydaniu: jeśli sam dostałem baty, to czemu 'nowego' ma to ominąć? skoro mnie było ciężko, to czemu jemu ma być łatwiej? - brrrrrrrrr, no, ale takie jest życie ;-)), a jak już mówią, to też trzeba ostrożnie, bo nie wszystko, co doradzą życzliwi jest najlepszym rozwiązaniem, nie wszystkie informacje są pełne i aktualne, warto zawsze sprawdzać, aby ograniczyć ilość popełnianych błędów.

Po prawie trzech miesiącach przeprowadziliśmy się 'na swoje' - do wynajętego domu. W tym czasie zdążyły dopłynąć rzeczy wysłane z Polski, a chwilę później wrócił do nas Popiołek, któremu skończyła się kwarantanna w Melbourne. Mieszkamy w domu, co jest dla nas nowym doświadczeniem życiowym, uczymy się dbania o dom (inaczej niż o mieszkanie) i o ogród - na tym polu debiutujemy i to na dodatek w nowym klimacie - uczymy się walczyć z insektami i zabiegamy o przeżycie nowo zakupionych roślin, co wychodzi nam różnie ;-))

Ogromnym plusem jest na pewno znajomość języka. Ja swój angielski 'przywiozłam', a Najmilszy uczy się bardzo intensywnie, odkąd przyjechaliśmy: sumiennie chodzi do szkoły (wariant wieczorowy, dwa razy w tygodniu), a oprócz tego na całego 'zanurza się w języku' - ogląda TV i słucha radia, samodzielnie załatwia różne codzienne sprawy, także w urzędach oraz przez telefon. Komunikuje, jak umie, dopytuje, jeśli czegoś nie wie. Praktyka czyni mistrza, więc i u Najmilszego Mistrza widać postępy, które mobilizują do dalszej pracy.
Wśród znajomej Polonii poglądy i doświadczenia są bardzo różne, ale przeważa opinia (nawet wśród tych, którzy kiedyś sobie szkołę odpuścili), że znajomość języka bardzo pomaga i buduje pozycję nowoprzybyłego.

Nowa ojczyzna jest coraz bardziej 'nasza', czujemy się tutaj świetnie i wciąż rozczarowujemy nielicznych sceptyków, co to liczyli na nasze smutne miny, rozczarowanie itp - nic z tego - jest nam tu dobrze i wiemy, że może być tylko lepiej ;-))
Otacza nas państwo, gdzie dobrze się żyje (choć podobno bywało tu o niebo lepiej ;-), przepisy, które da się zrozumieć, których się tu przestrzega i które się egzekwuje, wspaniała przyroda, życzliwi ludzie (wyjątki zdarzają się jak wszędzie, ale jako osoby asertywne dajemy radę ;-)), cudowne krajobrazy. Ocean pływa niedaleko, papugi się drą, wiatr szumi w palmach i eukaliptusach. Każda wycieczka to miniwakacje, każdy wypad to turystyczna atrakcja. A do tego kulinarne propozycje wokół - zarówno restauracje, jak i produkty...

Nasz dom to miejsce magiczne, bo jesteśmy w nim my, nasze cudne koty i znajomi, których grono powoli, ale systematycznie budujemy, przemeblowując jak i kiedy trzeba. Za chwilę skończy się ten przełomowy, pełen emocji i wrażeń rok i zacznie się nowy - Ahoj Przygodo! nie milknie.

1 lipca 2009

Zaczął się najzimniejszy miesiąc...

W nocy wiało straszliwie. Od rana na zmianę świeci słońce i przechodzą gwałtowne gęste deszcze - wieje wtedy wiatr i milkną ptaki. Pogoda zmienia się z minuty na minutę i najłatwiej po tych ptakach poznać, że znowu pada ;-)

Od Zdjęcia Bloggera

Siedzę sama w domu i wypełniają mnie uczucia ambiwalentne:
- sama znaczy cisza i spokój, ale i samotne śniadanie i lunch,
- nie włączyłam radia, ale i pogadać z Miłym Mym nie mogę,
- Miły Mój w pracy (zaczął dziś okres próbny - trzymamy kciuki i nie ciągniemy za język - jak się ładnie uda, to wszystko opowiem ;-), a ja pracy na razie nie mam (hm, hm, w sensie - myślę...),
- nowy Internet został zamontowany przez sympatycznego Szkota (ależ to było miłe dla ucha spotkanie): jest i kabel, i modemo-router, i dobra siła sygnału, ale cieszyć się w pojedynkę = cieszyć się nie dość,
- nadgoniłam zaległości komputerowe, ale zjadłam ciut więcej niż w te dni, kiedy z Chudym nie-siedzieliśmy-w-domu-tylko-spacerowaliśmy,
- ugotowałam obiadokolację z myślą o powrocie Miłego Mego, ale co to za radość, skoro 1) Chudy gotuje świetnie i 2) czekać trzeba tak długo.

Praca wydaje się być OK.
Kolacja smakowała.
Gdzieś tam w klubie trwa turniej pokera, a ja w nagrodę za pozmywane naczynia uciekam czytać.

30 czerwca 2009

Życie na serio trwa...

Chwilowo rzadko tu bywam, bo domowy Internet dostarczany przez prepaid z Vodafone to po pierwsze: słaby sygnał, dość często zmienny (zdarza się, że chodzi całkiem godnie, ale znacznie częściej się ślimaczy, zawiesza strony albo łączy w tragicznym tempie...), a po drugie: możliwość pracy w necie tylko jednego komputera naraz.
Na szczęście sytuacja zmieni się już wkrótce, a przynajmniej taką mamy nadzieję - jutro przychodzi fachowiec z Telstry (to taka tutejsza Telekomunikacja Polska ;-) ojjj, byli tacy, co odradzali nam kablowy Internet od nich - trzymamy kciuki, aby nie mieli racji ;-)) - położy kabel, zamontuje modem, my dołożymy router i... oj, zamierzam wtedy znów poszaleć na blogu ;-))

Od kilku już dni siadamy sobie z Mężem Miłym Mym tak, wiecie, już nie tylko twarzą w twarz, ale i Dellem w Dell ;-)) Na szczęście więcej w Chudym ziaren szaleństwa niż we mnie (??) i dzięki temu jestem szczęśliwą posiadaczką uroczej maszynki ;-)) Nie jest owa maszynka co prawda błękitna, ale trochę srebrna, a trochę granatowa, ponadto na znawcach komputerowych 'wnętrzności' też może zrobić wrażenie swymi parametrami ;-)) Juuuupi!

Od Zdjęcia Bloggera2

Sprawy poważne się toczą: szkoła załatwiona (na szczęście dla Miłego Mego właśnie trwają wakacje ;-)), praca trochę też (trochę, bo Chudy jutro zaczyna okres próbny w zawodzie niewymarzonym, więc na razie tyle o tem ;-)), moja praca też jakby trochę załatwiona (bo z jednej strony mnie postraszono, jak to długo mogę szukać, zarzucono masą informacji, ulotek i know-how, czyli materiałami instruktażowymi, ale z drugiej strony dostałam do przemyślenia propozycję współpracy... hm, o tym też na razie zmilczę, bo myślę....).

Zainstalowaliśmy się w banku. Hmmm, jesteśmy pod wrażeniem nowo nawiązanej współpracy tak bardzo, że aż wymyśliliśmy nową grupę wpisów na blogu.
Będzie to grupa Notes - po polsku: notes pełen zapisków, po angielsku: zapiski właśnie ;-)) Wybrany kolor niech się kojarzy z atramentem ;-))
Notes to będą nasze porównania Nowej ojczyzny do Poprzedniej, zauważone ciekawostki z życia codzienno-praktycznego, niespodzianki i skojarzenia.