Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cukinie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cukinie. Pokaż wszystkie posty

17 lipca 2010

Ogrodnicze zmagania

W nowej ojczyźnie zdecydowanie, jak do tej pory, nie idzie nam ogrodnictwo.

Trawa rośnie całkiem całkiem, ale najlepiej w zimie, czyli wtedy, kiedy chyba nie ma możliwości, aby komuś nie rosła.
O niebo lepiej, bujniej i w każdym miejscu, rosną za to chwasty. Rośliny niechciane i w niechcianych miejscach udają nam się znakomicie, ale to nas oczywiście nie cieszy...
Warstwa ściółki (sławetna słoma fasolowa) nie za bardzo się sprawdziła - było jej chyba za mało i stworzyła chyba nie dość szczelną, nie dość zbitą warstwę (albo trzeba ją jednak było regularnie polewać środkami chwastobójczymi) - efekt jest taki, że... trawnik wymknął się spod kontroli i dotarł do samego płotu. Niby dobrze, ale nie takie było zamierzenie...

Projekt obrzeżenia trawnika przed domem trzykrotkowym pasem też się nie udał - mimo włożenia do ziemi dziesiątków ukorzenionych szczepek, większość z nich się nie ukorzeniła. Miłego Mego zniechęciło to na tyle, że 'pomógł' im podczas tego 'antyukorzeniania' kosiarką...
Próba ukorzenienia nagrandzonych oleandrów także się nie powiodła - wyschły...
Hmmm, słowem: jedyne, co wychodzi, to koszenie. A i to nie do końca, gdyż ostatnio ewidentnie przydałoby się zaatakować środkiem chwastobójczym, ale zbyt często pada deszcz... Wrrrr, a trzeba się wstrzelić w przerwę międzydeszczową co najmniej ośmiogodzinną... W efekcie trawnik przypomina kolorową łąkę, co jest może i romantyczne, ale postrzegane jako nieprofesjonalne, a o płot opierają się mleczopodobne stwory - znowu - malowniczo, ale...

W ramach walki z chwastami Najmilszy wdrożył projekt dwa-w-jednym: usunął część chwastów i przygotował romantyczne zaproszenie na moją samotną kolację:

Od Kulinaria

W doniczkach bywa różnie: albo słońce za mocno przyświeci, albo robactwo się zlezie, albo gąsienice się pojawiają - nie wiedzieć skąd i po co. Systematycznie podejmujemy kolejne próby, zwłaszcza ziołowe, ale bilans uparcie ujemny...
Dwa drzewka awokado słońce pogryzło na śmierć, a nowe pokolenie jakoś nie chce kiełkować - ale nieeeeee, ja się nie poddam.

Najsmutniejsza porażka to chyba jednak beczki. Za domem zginęło pięć cytrusów i piętnaście sadzonek truskawek, a przed domem - kolekcja kangurzych łap oraz niewypał - cukinie... Cukinie sprawdziły się raczej jako... kwiaty ozdobne, choć o rozczarowująco krótkim żywocie...
Planujemy reaktywację beczek według zmienionego scenariusza - zobaczymy, jak się uda za drugim razem...

Zioła, poza bazylią, obecnie zimują, jak się nieco noce ocieplą, podejmę kolejną próbę tzn. zasadzę pokolenie nowych roślin na nadchodzący rok - trzeba przyznać, że wiszące doniczki w minionym roku sprawdziły się całkiem nieźle.

Storczyki mam nadzieję przygotowują się obecnie do kwitnienia, eksmitowane na zewnątrz, do ogrodu. Ananasów jak na razie zimne nocy nie wzruszają, drzewka frangipani straciły już prawie wszystkie liście, ale taka ich natura, więc się nie martwię. Rozmaryn kwitnie, ale nie jakoś super efektownie, lawenda za to nie kwitnie w ogóle (jedna sadzonka lawendy też odeszła do lawendowego nieba)...

Doniczka sukulentów to obecnie (tfu tfu) moja jedyna pociecha. Roślinki rosną, mimo że nie przepadają ani za zimnem, ani za nadmiarem wody. Ostatnio dorzuciliśmy im w nagrodę trzy muszle - kulinarne wspomnienie z Mesa Lunga - fantastycznej klimatycznej knajpki z pysznymi tapas (to takie małe dania-przekąski), które zasługuje na osobny post.

13 listopada 2009

Pięciomiesięcznica, czyli kolejny bilans

Piąty miesiąc minął szybko - szczególnie czas od weekendu do weekendu ;-)

Weekendy celebrujemy - to czas, jaki możemy poświęcić sobie, bliskim i poznawaniu nowej ojczyzny. Pogoda sprzyjała, może momentami aż za bardzo ;-)
Zaczęły się gorące dni pod błękitnym bezchmurnym niebem. W ciągu dnia powietrze aż drga, klima hula w większości budynków oraz pojazdów, przechodnie chronią się za szkłami okularów przeciwsłonecznych, pod parasolami, kapeluszami, po ubraniach też widać, że lato tuż tuż. Ja się cieszę ze słońca i wysokich temperatur (ale, spryciara, dnie spędzam w klimatyzowanym biurze), za to Chłopakom upały już dały się we znaki - nadmiar ciepła męczy, a potem, mimo zmęczenia, nie pozwala spać w nocy. Klimatyzacja pomaga, ale hałasuje ;-) Wiatrak w sypialni też. Okna w ciągu dnia zostawiamy zasłonięte, ale Chatka i tak baaardzo się nagrzewa, więc Mistrz Projektów kombinuje ;-)

Mój kontrakt w pracy potrwa jednak dłużej niż do Bożego Narodzenia ;-) Na razie zatem jedynie uaktualniłam CV ;-) Szykuje się kolejne szkolenie, z czego baaardzo się cieszę ;-) Początkowa dezorientacja powoli - tfu tfu - łagodnieje, co więcej - ustępuje miejsca pomysłom nowych przedsięwzięć, ale na razie powolutku pozwólmy im się porządnie zagnieździć i nie poganiajmy ;-) Odzyskałam też nieco czasu na czytanie, kupka przyniesiona z biblioteki powolutku maleje, obok rośnie druga - to książki przeczytane ;-) No i nareszcie - znowu tfu tfu - wróciłam na dobrowolne wuefy ;-)
Co do Męża - szkoła to nadal priorytet numer jeden, czego efekty już widać i słychać, poza tym znaczące postępy i widoczną różnicę na plus potwierdzają i nauczycielka i świadkowie odbywanych przez Najmilszego rozmów. Juuupi, puchnę z dumy ;-)
Biznes się rozwija, zlecenia bywają i stałe i mniej stałe, za to rozszerza się wachlarz wykonywanych prac oraz baza kontaktów ;-) Po Adelajdzie Mój Ostatni Mąż jeździ już jak u siebie ;-)

Popiołek ma młodszego kolegę - naprawdę lżej nam teraz wychodzić do pracy - wiemy, że obydwaj jakoś się zajmą sobą nawzajem i czas zleci do naszego powrotu ;-) Mały Aganiok chodzi po domu, kicha, śmiesznie miauczoskrzeczy, mruczy megagłośno i cieszy się wszystkim, a my wiemy, że podbił nasze serca caaaaaałkieeeemmmmm.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Projekty domowe zrealizowane ostatnio to głównie walka z insektami przeróżnego typu - pcha nam się tałatajstwo do domu każdą możliwą szczeliną, a tych niestety nie brakuje. Najmilszy zatyka, sypie lub wylewa trutki, ściga odkurzaczem lub... pakuje do słoika (ostatnio zafundował mi lekcję poglądową p.t. Jak wyglądają Redbacks - pająki, których ugryzienie jest baaardzo nieprzyjemne, bolesne, a w przypadku maluchów wiąże się z wizytą w szpitalu. Brrrrr, nawet przez zakręcony słoik się bałam, a Najmilszy złapał je niestety w garażu, w środku... Takie są solidnej budowy, nie za duże, ale wystarczająco grube, żeby budzić respekt. Na grzbiecie mają czerwony pasek, jaskrawy i widoczny. Podobno buzie mają niezbyt wielkie, więc nie tak łatwo im ugryźć człowieka, ale jakoś nie bardzo mnie to przekonuje... Większość ugryzień to 'wypadki przy pracy' - Redbacks lubią metalowe i plastikowe przedmioty, więc zanim np. złapie się stół lub krzesło turystyczne, aby je wnieść do domu, warto sprawdzić, czy pod krawędzią nie czeka niespodzianka; podobnie ze skrzynkami pocztowymi czy kubłami na śmieci).

Ogród raczej przegrywa z upałami - truskawek kilka padło (uschły, nieochronione 'posypką' z kory), cytrusy zbierają się po utracie sporej części liści i małych świeżo zawiązanych owocków (skutek zimnych nocy) - mają nowe liście, nowe kwiaty i nawet już nowe nowozawiązane owocki, wynajęta cytryna cieszy żółtymi owocami i masą kwiatów kolejnego pokolenia, trawnik niechętnie żegna chwasty, za to trawa schnie na potęgę, trzy boronie też przegrały ze słońcem...
Fontanna umila czas pędzany w ogrodzie za domem szumem przelewającej się wody. Papug na razie nie stwierdzono :-(
Storczyk kwitnie jeszcze tylko jeden, lawenda z kwitnieniem letnim wciąż się waha...

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Powoli rozkręcają się grillowe imprezy wśród naszych znajomych. Pikniku na razie nie zaliczyliśmy żadnego. Rowery odkurzamy i wietrzymy w każdy weekend.

Aaaaa, no i wbrew pogodzie zupełnie, wyczyściłam piekarnik - juuuuupi.
Co do menu - jak już wspominałam - nadszedł czas lodów, sorbetów i napojów z lodem (w tej wersji piję od paru dni także ja ;-).

19 października 2009

Siódme mgnienie wiosny, czyli oby już z nami została ;-)

Ależ mnie cieszą tutejsze weekendy, cieszyłyby zapewne dużo bardziej, gdyby trwały dłużej, mijały wolniej i zdarzały się częściej ;-))

W sobotę piąta beczka trafiła w kącik przed kuchnią z boku domu, została napełniona ziemią z folii w garażu, po czym zasadziliśmy w niej pięć roślin tzw. kangaroo paws (łapy kangura). Pięć roślin, bo każda jest przedstawicielką innej odmiany i ma kwiatostan w innym kolorze. Kolorowe końcóweczki są jakby aksamitne, o bardzo wyrazistych kolorach, a liście trochę przypominają cymbidia lub... irysy ;-)) Przy samej ziemi rozłożyły swoje liście małe (na razie) cukinie - trzymamy kciuki za kolejne podopieczne i z ciekawością patrzymy, co się stanie.

Poranny widok z kuchni po odkręceniu żaluzji jest teraz dużo przyjemniejszy ;-)

Od Lawendowa Chatka

Wieczorem 'ogrzaliśmy kolejny dom', czyli odwiedziliśmy znajomych na parapetówce u nich. W ich przypadku przeprowadzka odbyła się po raz kolejny, ale nadarzającą się okazję należało wykorzystać ;-) Znów nie brakło ani wina, ani chętnych do zabawy, ani prezentów ;-))
Gospodarze zaproponowali nam wieczór gier i quizów, co sprawdziło się świetnie, wywołało wiele ataków śmiechu (kalambury górą!), ale i wzbudziło sporo emocji na granicy walki do ostatniej kropli krwi i przemożnej potrzeby obrony honoru drużyny za każdą cenę - hihihihi, jednak w wielu z nas czwartoklasista jedynie zasnął i drzemie ;-)

W niedzielę, znowu w towarzystwie, obspacerowaliśmy sporą część ścieżek w ogrodach botanicznych na wzgórzu Mount Lofty (zdjęcia ze szczytu pokazywaliśmy już przy okazji jednej z wypraw niedługo po przyjeździe).

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

W porze wczesnoobiadowej pozostali uczestnicy wycieczki odmeldowali się na wspólny obiad, a my - jeszcze nienasyceni i niedochodzeni - zrobiliśmy kolejne okrążenie wybierając tym razem inne, nieodwiedzone wcześniej ścieżki. Ohhhhh, było warto.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Dzień piękny, słoneczny, choć nadal nieco chłodny, ale wokół - festiwal wiosny - wspaniałe azalie i rododendrony (niektóre już przekwitły, niektóre dopiero się szykują), magnolie (raczej na początku kwitnienia dopiero) i sporo przykładów roślinności lokalnej - wspaniałe paprocie drzewiaste, imponujące wielkie eukaliptusy, wśród których wrzeszczą papugi i śmieją się kukubary, sporo ptactwa wodnego - m.in. kurki wodne i łabędzie.
Były też boronie w wersji dzikiej oraz sporo kwiatów mniej lub bardziej przypominających staroojczyźniane.
Alejka różana pokazała niestety, że pora nie ta ;-))

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Zabawne, bo okazuje się, że jeśliby spytać Australijczyka, jakiego koloru są łabędzie, automatycznie odpowie, że czarne. I jest to dla nich tutaj odpowiedź równie oczywista, jak dla nas: białe ;-))

W drodze powrotnej wybraliśmy trasę widokową, sprawdziliśmy, że szykują się kolejne zbiory winorośli (oczywiście, wszystko w swoim czasie ;-) oraz daliśmy się oczarować panoramie, jaka roztacza się ze wzgórz nad Adelajdą, kiedy patrzy się w stronę oceanu i kiedy widzi się go na horyzoncie - wooooowww!

Od Zdjęcia Bloggera3
Od Zdjęcia Bloggera3

W domu powitał nas stęskniony Popiołek, spragnione rośliny i gar zupy, który pozwolił doczekać do kolacji przygotowanej po zasłużonej drzemce ;-)

Od Lawendowa Chatka

Hahahaha, a co to będzie, jak trawa urośnie
;-))