Minęło siedemnaście miesięcy naszego pobytu w Nowej Ojczyźnie. Tę miesięcznicę będziemy świętowali inaczej niż dotychczasowe - zaprosiliśmy Specjalnych Gości.
Trzynastka nabierze od dziś jeszcze jednego znaczenia ;-))
W tę chłodną listopadową sobotę, bladym świtem, pojechaliśmy do Mistrza Wojciecha po
dostawę Chleba Naszego Powszedniego, a stamtąd na lotnisko. W hali przylotów okazało się, że mamy okazję na pogaduszki przy kawie u Doroty i Petrosa, bo Oczekiwany Samolot przybędzie dwie godziny później...
Szkooda - takie zabawne miejsce znaleźliśmy na parkingu - tuż koło brata-bliźniaka.
Do dwóch razy sztuka - około dziewiątej przylecieli, wylądowali i po wielu minutach niecierpliwego wypatrywania pojawili się koło nas.
Projekt
Hobbity do góry nogami nabrał lokalnych barw ;-))
Zapakowaliśmy się do Volvika i pojechaliśmy do Lawendowej Chatki zagadując po drodze zmęczenie Hobbitów i naszą radość. Poprzeczka od razu została zawieszona wysoko:
w domu można się umyć, przebrać, zjeść śniadanie, napić się kawy, ale o spaniu nie ma mowy aż do wieczora. Niesamowite okazało się, jak bardzo Chatka i jej otoczenie nie były dla naszych Gości ani nowe, ani nieznajome - w dobie komputerów odległości znacznie się zmniejszają, a emigracja nabiera nowych znaczeń.
Pogoda nie napawała optymizmem: było chłodno, pochmurno i popadywał deszcz. Mistrz Projektów z Tatą przystąpili do skręcania krzeseł oraz proaktywnie przygotowali dodatkowy pokój na wypadek, gdyby deszcz jednak nie przestał padać. Pamiętacie kopiec ziemi z garażu sprzed paru miesięcy? Usypany był na folii, która tym razem posłużyła do uszczelnienia daszku - deszcz mógłby sobie padać, gdyby się upierał.
W Chatce trwała transformacja Gościnnego w Sypialnię Gości oraz przygotowania kulinarne. Stygły muffiny, powstawały sałatki oraz dipy, w lodówce od wczesnych godzin popółnocnych marynowało się mięso, Chleb Powszedni pachniał w Socjalu, a napitki chłodziły się w lodówce.
Rachu ciachu i minął dzień: po południu na stole zaczęły pojawiać się kolejne miski, BBQ wyjechało na środek trawnika, a potem zaczęli przybywać zaproszeni Goście.
Jak skuteczniej odwrócić czyjąś uwagę od spania, niż zapraszając sympatyczne grono do
wspólnego biesiadowania? Św. Rita przesunęła deszcz w inne rejony, jedzenie smakowało, rozmowy toczyły się wartko, przeplatane toastami, pytaniami, śmiechem.
Szkoda, że aż tyle komarów postanowiło się wprosić na wieczór powitalny Hobbitów... Mimo zapalonych lampek oliwnych, świeczek cytrusowych i wcierania olejku Tea Tree odnotowano znaczące straty w ludziach, zwłaszcza w gładkości niektórych damskich nóg...
Pierwszy dzień Hobbitów na wakacjach uznaliśmy za 'spędzony' póóóźnym wieczorem - zaczęło się, zmęczenie po podróży samolotowej można było pójść odespać bez strachu o to, że skutki zmęczenia i zmiany czasu zakłócą kolejny dzień.
Co ciekawe: wcześniej do spania odmeldował się znużony Gospodarz, zaś Goście dopiero po pożegnaniu wszystkich biesiadników, posprzątaniu po biesiadzie i szybkim podsumowaniu dzisiejszego spotkania.
Ahoj Przygodo stało się udziałem kolejnej dwójki ludzi ciekawych Kraju Do Góry Nogami ;-))