W piękną słoneczną niedzielę ruszyliśmy do
parku Gorge jadąc malowniczą drogą przez wzgórza otaczające Adelajdę porośnięte lasami eukaliptusowymi, na spotkanie ze zwierzętami, które mieszkają w krainie do góry nogami.
Przy kasie zakupiliśmy nie tylko bilety, ale również - o jakie to proste ;-)) - biszkopty i orzeszki, którymi można (i warto!) karmić mieszkańców parku.
Pracownicy parku nie tylko zapewniają jedzenie, którym odwiedzający karmią zwierzaki, ale tym samym mają wpływ na to, czym się karmi i jaka ilość jedzenia trafia na teren parku w danym dniu. Dzięki temu nie tylko można się zaprzyjaźnić, przyjrzeć z bliska i cyknąć zdjęcia, ale przede wszystkim łatwiej poczuć więź z braćmi mniejszymi, poczuć się częścią świata przyrody, który nas otacza i w którym tak często nie umiemy się odnaleźć jako te słonie w składzie porcelany...
Nie ma siły - kangury to najwięksi czarodzieje - nie ma osoby, która pozostałaby obojętna na ich urok ;-)) Jasne, że w parku mieszkają zwierzęta oswojone, ale dzięki temu możemy nie tylko zobaczyć, że naprawdę szybko skaczą, że naprawdę noszą maluszki w torbie na brzuchu, ale głaskając je możemy się przekonać, jakie mają miękkie futerko, jakie długie rzęsy i piękne oczy, ale też jak ufnie zbierają orzeszki prosto z wyciągniętej ręki.
Najmilszy z Moich Mężów zamykał peleton dokładając starań, by nikt nie pozostał głodny ;-))
Zdecydowanie, bez możliwości karmienia mijanych zwierzaków zwiedzanie parku nie byłoby tak przyjemne, a wrażenia tak wyraźne.
Jednym z żelaznych punktów zwiedzania są przytulanki z koalami. Oczywiście zrobiliśmy Hobbitom niespodziankę nic im o tym wcześniej nie mówiąc ;-))
Głaskać to jedno, ale dostać misia na ręce, to coś zupeeeeełnie innego ;-))
Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby na zdjęciach takich jak poniżej uwiecznić kogoś, kto miałby smutną minę ;-)) Chociaż z drugiej strony - gdyby nacisnąć guzik w momencie, kiedy misia trzeba oddać opiekunce, zapewne by się to udało ;-))
Kolejna legenda Australii to dzikie psy Dingo. Najpierw zobaczyliśmy je idące na smyczy podczas spaceru po alejkach z wolontariuszami, którzy pracują w parku, potem na ich wybiegu.
O ile Dingo bardzo przypominają psy domowe i bez wcześniejszego poczytania można by nie zwrócić na nie szczególnej uwagi, o tyle
diabły tasmańskie to zwierzaki ciekawe i dużo bardziej unikatowe. Kiedyś zamieszkiwały całą Australię, zdziesiątkowane przez chorobę mieszkają teraz jedynie na Tasmanii. Na szczęście trwają prace (między innymi w
Monarto Zoo, gdzie pojedziemy za jakiś czas - tam diabłów jednak nie można oglądać - prace są prowadzone 'na zapleczu') nad odnowieniem gatunku.
Mijały godziny, a my spacerowaliśmy wdychając zapach drzew eukaliptusowych, rozdzielając orzeszki i biszkopty.
Robiliśmy zdjęcia, głaskaliśmy mijane zwierzaki, aż nagle poczuliśmy, że nieco bolą nas nogi, a bateria w aparacie zamrugała na czerwono, bo też poczuła się... wyczerpana.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz