14 maja 2011

Afrykańskie klimaty, albo... bieg z przeszkodami


Dobiega końca ważność Entertainment Book 2010/2011, staramy się zatem wykorzystać jak najwięcej kuponów w ramach naszych piątkowych pozadomowych smakowań.
Na stole w pierwszym pokoju leży już świeżutka Entertainment Book 2011/2012 i już się cieszymy na te kupony, które wykorzystamy w miejscach sprawdzonych oraz odwiedziny w miejscach, które jeszcze ciągle czekają na odkrycie ;-)

Wczoraj wieczorem Najmilszy rozważał dwie opcje: zaproponowaną przeze mnie knajpkę afrykańską lub dawno nieodwiedzane hinduskie Charminar.
Wybór padł, ku mojej radości, na miejsce nowe, jeszcze nie odwiedzone wcześniej.

Babanusa Restaurant to knajpka w dzielnicy Prospect, gdzie zjeść można smacznie, gdzie panuje luźna atmosfera i jest dość głośno, gdzie wystrój bardziej kojarzy się z barem dworcowym niż wykwintną restauracją, gdzie obsługują gości młode dziewczyny z silnym akcentem, mówiące głośno i... bardziej sympatyczne niż profesjonalne ;-))
Szef kuchni serwuje specjały kuchni sudańskiej. Karta wiele obiecuje, kusi oko i wyobraźnię, zapasy magazynowe zawężają jednak pole wyboru, ale można zjeść godny i ciekawy posiłek.
Strona internetowa zdecydowanie sprzedaje wizję tego miejsca widzianą przez różowe okulary, albo oddaje zamierzenia, klimat i chęci 'z kiedyś' zweryfikowane przez rzeczywistość?, cierpliwość?, zapał?, finanse? - właściciel wymieniony na szyldzie nad wejściem niby ten sam, wpisy na blogu ustały w połowie ubiegłego roku (ale, jak wiadomo, niejednemu bloggerowi się zdarza porzucić swojego bloga...), ostatnia wzmianka prasowa z końca 2009 roku, sekcja Kultura - czeka na publikację...
Poszliśmy bez uprzedniej rezerwacji - kilka stolików było wolnych, sporo zajętych, wyszliśmy jako przedostatni goście, po dziewiątej (knajpka ogłasza się, że zamykają o dziewiątej właśnie).

OK, zabrzmiało chyba nie dość jasno...
Wrócimy po więcej, bo nam smakowało ;-))
Przymkniemy oko na to, że karta ma się mocno nijak do zapasów magazynowych (nie zgadza się lista win - należy korzystać z listy na stojaczku, a i ta okazuje się nie do końca aktualna, nie ma niektórych potraw wymienionych w karcie, albo składników niektórych z nich ;-))
Jedzenie jest pyszne (najlepsza kozina, jaką do tej pory jadł Najmilszy!), ale podane 'swojsko' na 'swojskich' talerzach (w tym - plastikowych :-O), porcje nie są nadmiernie duże, zwłaszcza w stosunku do cen, ale nie jest to przesadna przesada - tak tylko zauważam, jeszcze się nie czepiam ;-))
Jeśli przyszła by Wam chęć skorzystać z serwetki, to musicie polegać na zapasach przyniesionych ze sobą ;-)), bo na stoliku brak.
Czas oczekiwania jest do przyjęcia, chyba że kelnerka musi negocjować w kuchni, co zrobić, skoro po raz kolejny Goście poprosili o coś, czego kuchnia nie wyda, bo nie ma ;-))

Czas zatem na wspomnienia:
- zaczęłam od herbaty - hmmm, mała filiżanka i ekspresówka w środku - nie tak miało być, tak to sobie mogę sama w domu poudawać ;-)),
- na początek przystawka - zestaw trzech spośród czterech dipów z karty (1 - niesłodka, aromatyczna dynia z orzechami ziemnymi, 2 - bakłażan z czosnkiem i przyprawami, 3 - bób na ostro) oraz kisra - cienki plackochlebek - podane na talerzyku, niedbale, jakby byle jak, ale smak wynagradza zgrzyty estetyczne. Placek pasuje do dipów - gadu gadu, smaru smaru i dość łatwo czeka się na wjazd gorącej zupy, choć porcja wydaje się rozczarowująco mała (ale dodam uczciwie - jako jednoosobowa wydaje się wystarczająco duża);

Od Kulinaria

- zupy: z suszonej okry z jagnięciną i wegetariańska ze szpinakiem doprawiona pastą z orzechów ziemnych - aromatyczne, o wyrazistych smakach, jedna kwaskowa, druga słodkawa, posypane świeżymi ziołami,

Od Kulinaria

- dania główne: kozina z ryżem (pyszna, mięciutka i aromatyczna - jedyna duża porcja na stole ;-), ogromny plus za świeży koperek, który komponuje się fantastycznie z potrawą) i danie-zestaw: świetne falafale - aromatyczne kulki z ciecierzycy z ziołami smażone na głębokim tłuszczu, grillowany bakłażan (miał być nadziewany, ale wybaczam, bo grillowany był mięciutki, nie nasiąknięty tłuszczem, słony, ale nie za bardzo, z ładnym wzorem grillowych kresek), obok znalazły się dwie sałatki - jedna wyglądała na 'zmęczoną', ale smakowała dobrze i nawet chrupała (sałata zielona, rukola, pomidory, ogórki, dobry sos), pasta z soczewicy (aromatyczna, dobra, może ciut za słona, jak na mój gust) i pyszna fasolka w ostrym sosie pomidorowym; obok porcja kuskusu walnięta jakby chochlą z dna gara na odlew - hihihihi - i po raz kolejny: wybaczone, za smak ;-)),

Od Kulinaria
Od Kulinaria

- deser-zamiast-gwoździa-do-trumny: najpierw kelnerka poleciła deser podawany zwykle z lodami dodając z uśmiechem, że lodów już nie ma, a kiedy zgodziliśmy się na wersję bez lodów, wróciła po chwili z nowiną, że drugiego wybranego przez nas deseru też nie ma... Koniec końców - dostaliśmy podwójną porcję w wersji bez lodów, za to z karmelem i prażonym sezamem, na koszt firmy ;-)) Smażone na głębokim tłuszczu nibypączki-kulkowalce-kręcone ociekały nieodsączonym tłuszczem, ale w sumie były dobre, dobrze się komponowały z fantastycznie zrobionym gęstym karmelem i sezamem.

Od Kulinaria

Do kolacji piliśmy wino-jakie-było, bo najpierw się okazało, że tego, co to je wymieniono w karcie nie ma, a tego, co to je wybraliśmy z listy na stojaczku też nie ma - słowem: zamiast Rieslinga był Sauvignon Blanc, ale się udał w smaku (musiał tylko oddać nadmiar lodówkowego zimna ;-)) i pasował do tego wieczoru pełnego smaków, aromatów i... wpadek ;-))

Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4


Brak komentarzy :