14 maja 2011

Przemija kolejna jesień, albo: J(uż)-23

Zacznę od tego, że trzydzieści lat temu postrzelono papieża Jana Pawła II - dziś papieżem jest Benedykt XVI, ś.p. Jan Paweł II jest błogosławionym, a nas zdumiewa, że należymy do ludzi PAMIĘTAJĄCYCH = BĘDĄCYCH ŚWIADKAMI wydarzenia SPRZED TRZYDZIESTU LAT :-O (w zeszłym miesiącu podobne refleksje wzbudziła okrągła, 25, rocznica katastrofy w Czarnobylu, który w tamtych czasach nazywaliśmy Czernobylem...).

Otóż, w ten rzekomo super-pechowy piątek minął przedostatni miesiąc drugiego roku naszego mieszkania w nowej ojczyźnie. Trwa już ostatni miesiąc drugiego roku, więc pełna przemyśleń i chęci podsumowań piszę kolejny bilans.

Trwa ostatni miesiąc jesieni, ale na szczęście w przerwach między deszczami, ulewami (głównie nocą), a w ciągu dnia - krótkimi prysznicami (tak je tutaj nazywają, i słusznie - showers, czyli prysznice) świeci słońce na błękitnym niebie i trwają dni całkiem ciepłe.
Nasz sad przed domem już prawie całkiem bezlistny, na trawniku pojawiły się kwiateczki różowe, czyli chwasty, co to je deszcz przywraca do życia i trawnikowej obecności. Pomarańcze nadal zielone, choć już jakby z odcieniem żółcienia ;-)), cytryna przed Chatką dzielnie trzyma naręcze żółtych cytryn i nie każe im opadać.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Najmilszy pracuje na pełen gwizdek, kiedy tylko spływają zlecenia, ale zlecenia jakby od niechcenia - ostatnio wyraźnie ich mniej niż zwykle - chyba się ludziom w ten jesienny czas nie chce przeprowadzać, a końcówka roku finansowego pewnie też wpływa i na zakupy nieruchomości, i na termin nowych wynajmów, i na ilość przeprowadzek, i na zmiany w firmach...
Ja nadal szukam pracy marzeń i udzielam się jako wolontariuszka, na szczęście po pierwsze jest sympatycznie, a po drugie - każdego dnia uczę się czegoś nowego, wykazuję z czegoś starego i... jakoś leci.
Przewaga nowej ojczyzny nad poprzednią jest też taka, że da się żyć z jedną pensją w domu i poczucie bezpieczeństwa jest wystarczające, by spać w nocy. Hmmm, 'da się' nie oznacza jednak, że jest fajnie, że wystarczy na dłuższą metę i że jest to dobrowolny wybór.

Nowina domowa ostatniego czasu to nowy kierowca na stanie Chatki, choć tu jeszcze się nie rozpędzam z entuzjastycznym uznaniem samej siebie za kierowcę. Jeżdżę, nabieram doświadczenia i... czekam na stuprocentową pewność siebie w w/w temacie ;-)) Na dziś najbardziej przeraża mnie tankowanie, choć jeszcze niedawno przerażało mnie sporo więcej ;-))

Odkryciem ubiegłego miesiąca były BOROWIKI. Kilka wypraw pozwoliło wyprodukować bajeczne, wytęsknione sosy, które już prawie spisaliśmy na straty; kiedy pojechaliśmy po więcej - niestety - nastąpiła przerwa w wysypach. Nie tracimy nadziei i planujemy kolejny wypad - może jeszcze uda się przywieźć borowiki? Rydze są i będą na pewno i za tymi też się stęskniliśmy: bo i panierowane nam chodzą po głowie, i rydzowe muffinki warto by powtórzyć.

Szybko zapadające wieczory skracają nam dni, zimno wygania do spania, szybko, za szybko mija dzień za dniem - oby do lata, oby do słońca ;-))
Gotowanie przenieśliśmy do kuchni, bo to dogrzewa Chatkę, choć zdarzają się wypady w stronę BBQ - śmiejemy się, że idzie zima stulecia, bo koty wyraźnie się futrują - miski ciągle puste i proszą o dokładki, a i za Najmilszym często 'chodzi mięso', stąd te wizyty przy BBQ.
Pojawił się jesienny bigos, kisną rydze w kamionkach, regularnie pachną muffinki w nowych odmianach - a to słone, a to słodkie. Pijemy wyciskany sok pomarańczowy (ja tęsknię za grejfrutami...) i maślankę domowej produkcji, jemy sami lub ze znajomymi, w domu, albo poza domem. Sporo więcej ostatnio wydarzeń kulinarnych niż wycieczek krajoznawczych.
Wieczory, jak dawno temu Dobranocka, wypełnia teraz kolejna edycja programu Masterchef. Zdecydowanie to ja jestem większą fanką programu, ale Najmilszy dzielnie znosi regularne opowiadania, czasem sam nawet pyta, co się ostatnio wydarzyło, co ciekawego gotowali, kto i dlaczego odpadł ;-))

Porównując tę jesień do poprzedniej muszę przyznać, że się sprawdziły obietnice znajomych: jak na razie (odpukać!) lepiej znosimy zimno.
Faktycznie, chyba organizm musi się przyzwyczaić i ponoć adaptacja zajmuje około dwóch lat - wokół Najmilszego krążyła jakaś infekcja, ale chyba poddała się wcześniej i po mniej dotkliwej walce. Niestety, odezwał się kręgosłup po paroletniej przerwie, ale na szczęście na drodze Najmilszego pojawił się fachowy masażysta ;-))
Na pewno dobrym pomysłem było odbycie naszej corocznej głodówki wcześniej niż rok temu - skończyliśmy mniej więcej wtedy, kiedy rok temu zaczynaliśmy, i załapaliśmy się dzięki temu na mniej chłodnych dni w czasie, kiedy jest to szczególnie dotkliwe.
Na pewno procentują projekty domowe - Chatka jest uszczelniona i zabezpieczona przed przeciągami. Dzięki Hobbitom mamy też niezwykle pomocne... termofory, więc kładąc się spać nie musimy liczyć tylko na koty ;-))

Brak komentarzy :