14 grudnia 2012

Jadą do nas Goście :-D

Od ostatniego Bilansu minęły kolejne pracowite tygodnie.

Ja z radością, ale i kapką niedosytu skończyłam kolejny etap mojej nowoojczyźnianej edukacji - na moim koncie mam już drugi diploma z TAFE :-D  Hihihihi, powieszę sobie nad biurkiem jeszcze jedną ramkę ;-)  Czas pomyśleć o kolejnym szczeblu tutejszej edukacji - ale o tym na razie ciiiiiiii...  Plany się klują ;-)
Pan Dyrektor niezmiennie oczarowuje klientów i panie w biurze swoim nieodpartym urokiem osobistym uzupełnionym talentami: organizatorskim, 'złotorączkowym' oraz coraz solidniejszą znajomością sektora, w którym działa.  Puchnę z dumy, ilekroć o tym pomyślę i to pewnie wyjaśnia, czemu w niektórych ciuchach mi ciasnawo ;-)
Przegapiliśmy w tym roku naszą tradycyjną głodówkę i od jakiegoś czasu snujemy plany, coby to nadrobić (tiaaaaa..., a tymczasem lato nadeszło... 8-0).

Nadchodzi czas nagrody za wytężoną pracę, a mianowicie urlop!  Wbrew tradycji i preferencjom nic jeszcze nie zostało zaplanowane, bo przyjeżdżają do nas goście z dalekiego zimnego kraju i dopiero wspólnie z nimi ustalimy gryplan - gdzie pojedziemy, co zobaczymy i co będziemy robić...  Przygotowaliśmy ze swojej strony listę propozycji bazując na tym, co już znamy i lubimy oraz na tym, gdzie jeszcze nie byliśmy, a chcielibyśmy być :-)

Pogoda wreszcie zrobiła się godna Australii - nad głowami mamy piękny nieskończony błękit nieba oraz gryzące słońce.  Samochodowe okna okleiliśmy ciemną folią, a w sypialni roletę podnosimy tylko podczas odkurzania ;-)  Spacery po plaży uzupełniamy wchodzeniem do wody, ale do ubrania strojów postanowiliśmy jeszcze trochę poczekać ;-)
Podczas ostatniego miesiąca zaliczyliśmy już włączanie na noc wiatraka w sypialni oraz klimatyzacji, żeby nieco obniżyć temperaturę w Chatce.

Wykorzystaliśmy też ostatnie bilety z tegorocznej 'kulturalnej' kupki: byliśmy na fantastycznym przedstawieniu "Ovo" w wykonaniu ekipy Cirque du Soleil.
Dwie godziny ciekawej muzyki i fascynującej mieszanki: choreografii, gimnastyki, sztuki cyrkowej w przepięknej scenografii i efektownych strojach - to zupełnie inne, nowoczesne i porywające oblicze cyrku, które nic nie traci z uroku przedstawień pamiętanych z dzieciństwa, a zarazem prowadzi nas na zupełnie inny poziom wrażeń.
Cirque du Soleil to grupa artystów z Kanady, którzy podbili już serca widzów na całym świecie.  Byli już wcześniej w Australii, tym razem przyjechali z "Ovo".  W Adelajdzie przedstawienia odbywały się od połowy grudnia przez miesiąc.
Siedzieliśmy jak zaczarowani chłonąc świat owadów - po scenie skakały pasikoniki (jeden z naszych faworytów, jeśli chodzi o kostium), pod sufitem wirowały motyle, w pajęczynie urzekały nas baaardzo atrakcyjne pająki, rozbawiły nas mrówki uprawiające akrobacje znoszonymi do mrowiska skarbami (wyglądającymi jak kawałki owoców).  Dwa akty rozdzielone przerwą i seria popisów artystów o bardzo wysokim poziomie umiejętności.  Oczywiście był tam jeden czy drugi drobiazg, uchybienie, ale posłużyły raczej jako kontrast ukazujący mistrzostwo innych ;-)
Niesamowite były też akrobacje na ścianie, po której biegały i skakały wszystkie po kolei owady.  Poruszający był finał, kiedy na scenie pojawili się wszyscy artyści i dołączyli do nich zza kulis członkowie zespołu muzycznego śpiewając i grając na scenie.

Otaczała nas grupa profesjonalistów sprawnie panująca nad zmianą scenerii, ustawianiem przyrządów, rozpinaniem lin, trapezów itp., niesamowita muzyka oraz gra świateł i laserów.  Wow!!!  Bez wahania stwierdziliśmy, że gdy Cirque du Soleil wróci do Adelajdy, postaramy się znów zasiąść na widowni.

Niestety, ten post musi się odbyć bez dokumentacji zdjęciowej, albowiem w połowie grudnia posiałam gdzieś nasz ukochany malutki niezawodny aparacik :-(  
Zrobiłam mały eksperyment na Facebooku i czekam z zaciśniętymi kciukami, kupiliśmy od razu młodszego brata utraconego sprzętu, ale została dziura - ostatnie zdjęcia zgrałam z karty 11 listopada...  :-(  Kolejnych nie ma - buuuuuu...  
Noooo, chyba że Facebookowy eksperyment się powiedzie...

1 grudnia 2012

Lato :-D

Lato w tym roku przyleciało na skrzydłach motyla - ponoć ma ich być dużo, bo podobno mieliśmy tej wiosny sporo gąsienic.  Yyyyyyy, nie wiem - my przegapiliśmy fazę gąsienic...  W pracy, a może odpoczywając po...?

Po kilku dniach z temperaturami w okolicach czterdziestu stopni, po serii przelotnych burz i gwałtownych krótkich opadów deszczu nadszedł 1 grudnia.
Najmilszy w pracy, ja dochodzę do siebie po kolejnym intensywnym tygodniu - zamknęłam jeszcze jeden etap tutejszej edukacji, zaliczyłam w pracy następne projekty - mam na swoim koncie przeprowadzonych szkoleń świeżo dodane do listy sesje.
Pan Dyrektor konsekwentnie realizuje tydzień pracy, który kończy się w piątki w południe i przechodzi w weekend rozgrywkami golfa.
Koty śpią.  W ciągu dnia więcej czasu spędzają w Chatce, bo w środku jednak jest chłodniej.  Za to w ciepłe wieczory bardzo chętnie wychodzą do ogrodu - Popiołek elegancko i dostojnie, z pewną dozą ostrożności, a Aganiok prezentując wygolono-odrastające boki i kulejąc niestety po sławetnej bójce z psem sąsiadów...

Wiem, wiem, Drodzy Czytelnicy, zaniedbałam bloga ostatnio i należy się Wam parę postów uzupełniających Chudzielce Story - dojdziemy do tego mam nadzieję, proszę o jeszcze trochę cierpliwości.

Z racji nadejścia lata Volvik poszedł w ślady samochodu Pana Dyrektora, czyli... szyby zostały oklejone przyciemniającą folią.  Słońcu teraz trudniej zaglądać do środka w ciągu dnia, a ja mogłabym (ale nieeeee, ja taka nie jestem) prawdopodobnie podłubać w nosie stojąc na czerwonym świetle korzystając z nowo uzyskanej prywatności za ciemnymi szybami ;-)

Trawniki znowu skoszone na krótko, w Zielonym Kąciku tradycyjnie niestety więcej porażek niż sukcesów - ze smutkiem pożegnaliśmy i pomidory i ogórki, które mimo naszych wysiłków po raz kolejny przegrały z chorobą.  Zioła rozrastają się jakoś niechętnie, powoli.
Mogę się na szczęście pochwalić, że część storczyków nadal kwitnie, cytrusy mają się dobrze (obecnie przeważają małe owocki, choć gdzie nie gdzie pojawiają się pojedyncze kwiateczki.  W gaiku awokado wyciąga się ku niebu już trzecia roślinka - juuuupiiii - warto było się upierać przy wsadzaniu kolejnych pestek :-)
Z radością patrzę na rosnące kwiatostany na frangipani - ciekawe, czy zakwitną na święta?

7 października 2012

Wiosna, ach to Ty :-D

... Hmmm, wbrew obietnicy aktualizacja, czyli tworzenie posta o zimowisku potrwała nieco dłużej, ale oto jest - zapraszam do słonecznego zimowego Queensland na Hamilton Island :-D
relacja i Notes.

**************************

Nareszcie - nade mną błękitne niebo, termometr pokazuje ponad dwadzieścia stopni, siedzę w ogrodzie za domem, owiewa mnie zapach kwiatów pomarańczy - chłonę otaczającą mnie wiosnę, chłonę zieloność i ładuję, niedoładowane od dawna, baterie nowym zapasem energii i optymizmu :-D

Najmilszy z Mężów niestety w pracy.
Obiecałam, że tu napiszę - od tak dawna zaległe - dwa posty o wakacjach...
Galerie uzupełniłam na bieżąco, ale z pisaniem mi schodziło...  Bo i materiał do ogarnięcia spory, i grafik zajęć nie sprzyjał, i pogoda nie za bardzo pasowała - lista wymówek była długa i moim zdaniem brzmiała całkiem wiarygodnie...

Ale nareszcie są - tadaaaaammm!
Wakacje pierwsze: relacja i Notes

***************************

Kolejny wiosenny dzień - dziś Najmilszy gra w golfa.
Dla mnie pracowity weekend przy blogu trwa: wakacje drugie także powoli zyskują swoje posty...   

Zielony Kącik 2012

Nadeszła wiosna, a wraz z nią czas na obudzenie ogrodu ;-)

Rozpoczęta w zeszłym roku tradycja Zielonego Kącika została podjęta i w tym roku ;-D

Tym razem sadzonki wyprodukował w Chatce Najlepszy z Ogrodników (ha, w końcu dyplomowany Rolnik było nie było ;-)
Najpierw w specjalnym namiocie, w fachowo wymieszanym podłożu spoczęły ziarenka wybranych warzyw i ziół, podzielone na etapy ze względu na czas kiełkowania i wzrostu.  Rosły tam sobie w warunkach kontrolowanych: w odpowiedniej temperaturze i optymalnej wilgotności.








Od Lawendowa_Chatka_2011
Aganiok - jak zwykle - wspierał zielony projekt od początku:

Od Lawendowa_Chatka_2011

Potem pierwsza grupa małych sadzonek trafiła do skrzynek, a do namiotu powędrowały kolejne posiane rośliny.




Od Lawendowa_Chatka_2011

Cieszymy się słońcem, podlewamy, cykamy foty i... czekamy na więcej :-D



Od Lawendowa_Chatka_2011

- Ale po co? - zapyta ktoś. - Czy nie można było pojechać do sklepu i wrócić z gotowymi sadzonkami?  Po co ta zabawa z namiotem, lampą i podwieszonym grzejnikiem?

Oczywiście, że można było.
Ale:
Po pierwsze: Mistrz Projektów potrzebuje regularnych wyzwań i to było kolejne z nich ;-)
Po drugie: przywożone do tej pory sadzonki nie tylko kosztowały więcej niż zapowiadają tegoroczne szacunki nowej metody ;-), ale i miewały ograniczoną żywotność.
Zdarzało nam się nieraz przywieźć do domu nie tylko rośliny, ale i nieplanowany bonus - szkodniki, które błyskawiczne rozłaziły się po całym Zielonym Kąciku :-(

*********************

Cytrusy nadal oszałamiająco pachną i pojawia się na nich coraz więcej małych zawiązanych owocków :-)
Brzoskwinia prezentuje gęste zielone liście, na szczęście na nektarynkach zawiązały się owoce ;-)


Od Lawendowa_Chatka_2011

W doniczce z awokado dwie roślinki cieszą moje serce i wynagradzają niegasnący upór ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2011

********************

Dzięki Patrycji i Marcinowi, dzięki ofercie pracy i propozycji wyjazdu do Kalgoorlie, dzięki (?) przepisom kwarantanny dotyczącym przewożenia roślin podczas przeprowadzek międzystanowych... do Lawendowej Chatki trafiły rośliny, które kiedyś wybrał i do tej pory pielęgnował Marcin - upiększyły Chatkę i pomogą ukoić tęsknotę za Tymi-Którzy-Za-Chwilę-Odjadą-do-Zachodniej-Australii...


Od Lawendowa_Chatka_2011
Nowi zieloni mieszkańcy zyskali nowe doniczki i trafili przed Chatkę - towarzyszą lawendzie i sukulentom, i napełniają nasze serca dumą :-)


Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Wiosna trwa.  Świeci słońce.  Szumi woda w fontannie.

Przestawiliśmy dziś w nocy czas na letni - przed nami seria dłuższych, coraz dłuższych, ciepłych, coraz cieplejszych dni, czyli pretekst do nowych wypraw w miejsca już znane i lubiane oraz w wiele innych miejsc, gdzie jeszcze nie byliśmy :-D

Ha ;-D

21 września 2012

Mam i ja ;-)

Budzik zadzwonił o siódmej.  Wystarczająco dużo czasu, by się umyć, ubrać, wycisnąć porcję soku pomarańczowego i grejpfrutowego, wypić swój, wsiąść w samochód i zdążyć dojechać na spotkanie na siódmą trzydzieści.

O dziwo, udało się dojechać nawet parę minut wcześniej.

Przed punktem obsługi klienta kolejka.  Najmilszy zajmuje miejsce w tejże kolejce jako dwudziesty :-0

Nastrój oczekiwania, kolejkowicze wymieniają uwagi i błyszczą znajomością szczegółów specyfikacji technicznej.  Emocje i radość, kolejka posuwa się i wreszcie do konsultanta dociera i Najmilszy z Moich Mężów.


Parę dokumentów i podpisów później wychodzi dzierżąc pod pachą nieduże czarne pudełko, a w nim nowy telefon.



Od Lawendowa_Chatka_2011


PS. Hmmmmm, jako że NIE mieszkamy w Sydney, NIE mogę napisać, że mieszkam pod jednym dachem, ba, dzielę życie z właścicielem dwudziestego iPhone'a 5 na świecie...


PS 2.  Najmilszy z Moich Mężów ciągle się dziwi, kiedy nazywam Go 'Inspektor Gadget' - ciekawe, skąd mi to porównanie przyszło do głowy?


*****************************


Wieczorem Najdzielniejszy z Moich Mężów z zimną krwią zaoferował:
- Wiesz, mój STARY telefon całkiem dobrze mi służy i jest wystarczający.  Jeśli chcesz, możesz zacząć używać ten (tu wskazał na nowo zdobyte pudełko).

Jako że iPhone jakoś nie najlepiej mi się kojarzy i nawiązuje do zamkniętego już rozdziału,  podziękowałam zdecydowanie.  Czytelnicy bloga wiedzą, że sile oddziaływania gadżetu uległam
raz (jak do tej pory ;-).

PRAWIE nie było widać westchnienia ulgi, zanim Najmilszy odpowiedział:
- W takim razie ja zacznę go używać.

STARY iPhone 4 wylądował w starym pudełku ;-)


16 września 2012

Drewniane toasty

Z okazji sobotniego święta w domowym kalendarzu zaproponowałam wycieczkę. Żeby Najmilszy z Moich Mężów także miał radość z tej wycieczki ;-), zaproponowałam wizytę w Clare Valley.

W powietrzu czuć już wiosnę, choć temperatury nadal się wahają.
Clare Valley sądząc z opisu nadawała się świetnie na cel wiosennej wyprawy. W ramach 'drewnianej' inspiracji wynalazłam arboretum (którego nie zapisałam w notatkach, a w piątkowy wieczór nijak nie mogłam ponownie wytropić...), a następnie dodałam labirynt w Mintaro i listę parków do wyboru (ze szczególnym wskazaniem na Spring Gully Conservation Park).

Mimo wcześniejszego planu zrezygnowaliśmy z zabrania rowerów - i według prognoz i według wyglądu nieba zapowiadał się deszczowy, pochmurny dzień...
Wstaliśmy zatem nieco później, wyjechaliśmy nieco później, po czym ze zdumieniem obserwowaliśmy, jak niebo stopniowo coraz bardziej się przejaśnia, a słońce uśmiecha się coraz promienniej ;-))
Nic to: to dopiero pierwsza wizyta w Clare Valley - zwiad samochodowy, który pozwoli ułożyć nową (co najmniej dwudniową) trasę i wrócić z rowerami po więcej :-D

To kolejne w naszej okolicy zagłębie winnic. Trzeba pojechać na północ od Adelajdy, (o)minąć Barossa Valley, by po podróży ok. dwugodzinnej znaleźć się w malowniczej dolinie pełnej równych rządków winorośli - w różnym wieku, różnie prowadzonych, różnych odmian.
Clare (nazwane na cześć regionu w Irlandii przez jednych z pierwszych osadników) słynie przede wszystkim z rieslinga, choć i shiraz z tych okolic zdobywa uznanie i nagrody.

Mijając malownicze wzgórza i równinne pasy dojechaliśmy na pierwszy przystanek w Auburn. Tu można zatrzymać się (tak jak my) na małe conieco, można też (jak nie my tym razem) przesiąść się na rowery i wjechać na jeden z rozpoczynających się tutaj szlaków turystycznych np. Riesling Trail (prowadzący od winnicy do winnicy ;-), niedawno udostępniony Rattler Trail, będące częścią lub uzupełnieniem dłuższego Mawson Trail. Każdy z nich dostępny jest dla rowerzystów oraz pieszych, a często pojawiają się i jeźdźcy na konne przejażdżki.

My przeszliśmy się główną ulicą (między 'historycznymi' budynkami, które na Europejczykach robią zupełnie inne wrażenie niż na Australijczykach - cóż to dla Europejczyka za zabytek, skoro powstał sto lat temu?).
Z drugiej strony, w Clare Valley można zobaczyć sporo ciekawych budynków z czasów pierwszego i rozwijającego się później osadnictwa: pierwsze stacje (konno jechało się wówczas do Adelajdy dwa tygodnie...), pierwszy posterunek policji, budynek sądu, młyny, piekarnie i inne zabudowania gospodarcze. Producenci wina mają swoje kolekcje zabytkowych urządzeń i narzędzi.
Można tu obejrzeć (także od środka) rezydencje zbudowane przez bogacących się posiadaczy ziemskich np. Martindale Hall oraz najstarsze kamienne budynki (dom Johna Horrocka), zabudowę luterańską, a także - zabudowę powstałą dzięki drugiemu, oprócz produkcji rolnej, źródłu bogactwa tego regionu - budynki przemysłu wydobywczego - kopalni miedzi.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Posileni pojechaliśmy najpierw do parku Spring Gully zobaczyć tamtejsze storczyki i piękną panoramę doliny, skąd wróciliśmy przez Sevenhill i Polish Hill River do Mintaro.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

W Sevenhill produkcję wina (mszalnego) rozpoczęli w dziewiętnastym wieku Jezuici, którzy uciekli ze Śląska przed prześladowaniami religijnymi, po czym w Australii założyli winnicę i rozpoczęli produkcję wina w 1851 roku. Dziś w tej najstarszej w Australii Południowej winnicy można zwiedzać stare piwnice, degustować i kupować tutejsze wina.

Dolina Clare ma swój polski akcent - tutaj w roku 1865 wylądowali pierwsi osadnicy polskiego pochodzenia, kupili ziemię i rozpoczęli nowe życie. Po kilku latach Hill River nazywało się już Polish Hill River i oprócz nowych gospodarstw szczyciło się polskim kościołem i szkołą, w której dzieci uczyły się nie tylko w języku angielskim, ale i w języku przodków.
Obecnie odbudowany kościół nadal służy przybywającym tu regularnie pielgrzymom polskiego pochodzenia, działa tutaj także muzeum pokazujące historię polskiego osadnictwa, trwa tradycja corocznych przyjazdów połączonych z mszą i piknikiem. Kościół i muzeum otwarte są w pierwsze niedziele miesiąca.

Z racji odwiedzenia Polish Hill River w drugą sobotę, zajrzeliśmy do pobliskiej winnicy - Wilson Vineyard, gdzie Daniel najpierw nie zareagował na 'dzień dobry', a potem prowadził nas przez kolejno próbowane wina, uzupełniając podawane nazwy o ciekawostki dotyczące uprawy, pogody, porównując ostatnie sezony i wskazując dobre i złe roczniki.
Opowiedział nam o wydawanym lokalnie kalendarzu, w którym znalazł zdjęcia ze swojej winnicy zrobione sto lat temu, na których widać ówczesnych mieszkańców, ówczesne realia i część nadal istniejących budynków gospodarczych. Wspominał starego Johna, który mieszkał w okolicy i zmarł mając blisko sto lat - według Daniela był to ostatni z mieszkających tu 'od zawsze' polskich osadników.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Z pobrzękującym zawartością pudełkiem pod pachą udaliśmy się w stronę samochodu, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę, do labiryntu ;-)

Po raz kolejny przekonaliśmy się jak wielka jest siła (auto)promocji w naszej nowej ojczyźnie ;-)
Labirynt tworzą posadzone i równo przycięte tuje (niestety, zdarza się sporo prześwitów bardziej lub mniej umiejętnie przymaskowanych drewnianymi płotkami). Zaśmiewając się szliśmy pomiędzy wysokimi zielonymi 'ścianami' spotykając kolejne kamienne figurki np. uczestników słynnego podwieczorku u Szalonego Kapelusznika, nimfy, Herkulesa z donicą na plecach, rodzinkę kamiennych kaczek, by (bez żadnego trudu, niestety...) trafić do serca labiryntu, gdzie znajduje się fontanna i wróżka pilnująca wrzuconych tu (na szczęście) monet. Potem (znowu bez wysiłku...) trafiliśmy do wyjścia...

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Właściciele tego miejsca wymyślili sobie całkiem ciekawą formułę - obok labiryntu znajduje się przytulny ogród, w którym można spędzić czas niezależnie od wieku przy różnych stolikach, na których rozłożone zostały gry planszowe w wersji 'outdoor', czyli dostosowane do warunków ogrodowych - są tu duże plastikowe szachy (jest też kamienna kolekcja, ale te figury tylko się ogląda), warcaby, kółko i krzyżyk, gra z patykami wkładanymi do dziurek (odmiana 'chińczyka', jak mniemam), backgammon.
Dla najmłodszych jest ogródek, w którym mieszkają krasnoludki i gnomy (niektóre złośliwce pokazują się w wersji z opuszczonymi spodniami wypinając ku nam zadki i pokazując język ;-).

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Jest też i sklepik. I mimo, że nieco powiewa tandetą, to i tutaj jest pomysł: można tu pooglądać i zakupić przeróżne łamigłówki, gry i zagadki. Są serie kart z przeróżnymi quizami, są łamigłówki polegające na rozplątywaniu metalowych elementów, są drewniane przestrzenne puzzle.
Niektóre zagadki wystawiono na stolikach i zwiedzający mogą poszukać rozwiązania.
Oczywiście, że jest i lodówka z napojami i ekspres do kawy - zawsze to szansa na kolejne kilka dolarów w kasie. Żeby nie było - jest i toaleta ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Żegnani przez sympatyczną właścicielkę ruszyliśmy w stronę Burra, gdzie w 1845 roku znaleziono złoża miedzi. Ruda okazała się bardzo wartościowa i wkrótce powstała nie tylko kopalnia, ale i całe miasteczko, które w czasach swojej największej świetności było drugim co do liczby mieszkańców w Australii Południowej.
Turyści, którzy mają nieco więcej czasu niż my dzisiaj, mogą wykupić tzw. paszport - dostaje się pęk kluczy i mapkę, po czym odwiedza tutejsze zabytki zamknięte dla 'niewtajemniczonych'. My wyjechaliśmy na punkty widokowe, bo obejrzeć zalany wodą szyb, stare budynki kopalni oraz panoramę miasteczka.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Z Burra wracaliśmy do Clare inną drogą, trochę pomiędzy malowniczymi, ale nudnymi tutaj (płasko, płasko plus wyrzeźbione przez wodę koryto po okresowych ulewnych deszczach) polami (zboża, żółto kwitnąca roślina oleista - rzepak? rzepik?, lucerna, drzewa owocowe i oczywiście winorośl). Im bliżej Clare, tym robiło się bardziej malowniczo, bo wzgórza falowały coraz wyraźniej, a i domy położone były coraz bliżej siebie ;-)

Wstępny plan, żeby zjeść posiłek w Clare spalił na panewce ze względu na przerwę po-lunchowo-przed-kolacyjną... Ze względu na długą drogę do domu postanowiliśmy nie czekać, tylko rozpocząć powrót i zjeść po drodze, w znanej i lubianej Barossa Valley w znanej i lubianej pizzerii Ryczące Czterdziestki :-D

Dlaczego nie zdecydowaliśmy się czekać?
Hmmm, po zapadnięciu zmroku na tutejsze drogi wychodzą zwierzęta. Zwabione blaskiem reflektorów biegną pod koła na oślep i takie pomysły różnie się kończą: i dla zwierzaków i dla kierowców i dla pasażerów... Wiemy coś o tym i my (chociaż ten post ciągle nie został napisany...)
Tym razem my przejechaliśmy trasę do domu bez przeszkód, ale minęliśmy samochód, pod koła którego wskoczył nie jeden, a dwa kangury... Hmmmm, ludziom nic się nie stało...

Co do kolacji - powiem tak: bywało lepiej ;-) Na początek trafiły do nas sałatki - efektownie podane, świeże, z fantastycznym sosem - pełna zdrowia i optymizmu bomba witaminowa - dwa jasne punkty tego posiłku...
Tego wieczoru autor pizzy się bowiem nie spisał... Trafiły do nas efektowne na pierwszy rzut oka, wysuszone przy bliższym poznaniu placki niesłonego ciasta pokryte warstwą zmarnowanych w piecu składników. Smutne i zupełnie niepotrzebne rozczarowanie, albo: skutki sławy uderzającej do głów... Szkoda.

Od Kulinaria

Do Chatki dotarliśmy ciemnym wygwieżdżonym wieczorem - to był udany początek: zarówno weekendu, jak i szóstego roku z obrączkami na palcach :-D

14 września 2012

Trzy lata i kwartał...

... czyli czas na kolejny bilans, bo minął kolejny miesiąc :-D

Najważniejsze w tym bilansie było oczywiście przedwiośnie i nadejście wiosny :-D

Od Lawendowa_Chatka_2011

Pierwsze dni nowej pory roku w tutejszym kalendarzu były, jak nakazuje tradycja, pokazowe: ciepło, słońce, sielankowe okoliczności przyrody - tym bardziej, że nastąpiło to w czasie weekendu.
Hmmmm, potem wiosna jednak nieco przystopowała i od tego czasu dni mamy w kratkę (coś jakby w marcu, jak w garncu, albo raczej - ze względu na temperatury - kwiecień-plecień...). Deszcze przyniósł niesamowity, gorący wiatr znad pustyni, który zaczął wiać we wtorek wieczorem - rano samochody pokryte były dość grubą warstwą czerwonego pyłu - drobinki charakterystycznej czerwonej gleby przyleciały do nas z dość daleka...

Noce ciągle jeszcze temperaturą nawiązują do zimy, ale wyprana lżejsza kołdra już czeka w pogotowiu. Na razie pełni wdzięczności nadal otulamy się zimową-wełnianą ;-), ale dało się już przynajmniej odstawić termofory (tak, tak, nadal mieszkamy w Australii ;-)

Przyroda prezentuje kolejne dowody tego, że mamy nową porę roku: kwitną drzewa i krzewy, w lawendowym kąciku słychać brzęczenie pszczół nad rozwiniętymi kwiatami, coraz więcej nowych liści, noooo, poza wiązem, ale i wiąz ma już swoje śmieszne przedliście ;-) Sukulenty kwitną na potęgę - nie ma to tamto :-D

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Pierwsze cymbidium dobiega do końca kwitnienia, ostatnie się rozwinie lada dzień. Epidendrum nadal kwitną, phalenopsisy coraz bliżej gotowości.
Tegoroczne awokado wypuszcza kolejne listki, a ja trzymam kciuki i czekam, co tam się podzieje z kolejną wsadzoną pestką (nieeeee, ja się nie poddam ;-)
Saszetki nowych ziół i warzyw jeszcze czekają w kolejce do produkcji sadzoneczek, ale Zielony Dzień nadchodzi w stronę nieco pustawego Zielonego Kącika.
Pąki kwiatowe na cytrusach otworzą się lada dzień, na razie zachwycają mnogością :-)

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Trawniki otaczają Chatkę w wersji wiosennej: pięknie wykoszone, gęste i zielone za sprawą regularnych deszczy, obsikane środkiem chwastobójczym, dzięki kilkudniowej przerwie w opadach, chodniki posypane domowym środkiem-antyroślinnym-tam-gdzie-roślin-nie-ma-być ;-)
Nad zielonością, wśród cytrusów latają sobie motyle. W krzewach ćwierkają ptaki, zwłaszcza te mniejsze, które piją nektar ze świeżo rozwiniętych pąków.
Nektarynka już dawno po kwitnieniu, brzoskwinia prezentuje 'aż' cztery kwiatki - hmmmm, a więc jednak należało ją przyciąć...?

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Ha! Jak wiosna, to i mrówki, czyli: kolejny odcinek Dynastii ;-)) Najmilszy po kilkumiesięcznej przerwie ponownie niezmordowanie walczy - odkurza, zakleja dziury, tropi ścieżki, wysypuje proszek antymrówkowy... Po raz kolejny trwa konkurs: kto kogo przechytrzy, ale Szef Projektów Domowych nie traci nadziei :-D

Aganiok kilka dni temu doprowadził nas znowu na skraj nerwicy: wrócił nad ranem i grzecznie ułożył się na kołdrze, by pospać z nami do rana (a to jest podejrzane zachowanie!), a przy śniadaniu okazało się, że... kuleje i nie staje na nogę, skąd parę miesięcy temu dr Richard wyjął założone po wypadku śruby!!!
Tiaaaa... Jak zwykle odmówił śniadania i ułożył się na wycieraczce z miną niewiniątka, po czym zasyczał, gdy Pantuś poszedł obadać tę podejrzanie niesprawną nogę...
Sprawdzony schemat: klatka i prosto do kliniki - hmmmmm, dr Richard będzie dopiero rano następnego dnia... I tu padła propozycja, żeby zostawić Aganioka w klinice (w domu trzeba by Go było chyba przywiązać, albo zamknąć drzwi także przed
Popiołkiem, który taki się nowoojczyźniany zrobił, że aż się do dołków na zewnątrz zaczął załatwiać ;-) ) Został, ku naszej i Popiołka niespokojności... Popiołek jak zwykle sumiennie obchodził wszystkie pomieszczenia i Chatkę dookoła (przechodząc pod furtką, co robi naprawdę rzadko), w poszukiwaniu nieobecnego kolegi... Miauczał, wołał i bardzo się martwił...

Ufffffffffffffffff! Dr Richard umarł ze śmiechu, bo noga 'zagoiła się' chyba ze strachu przed weterynarzem :-D Najprawdopodobniej było to tylko stłuczenie... Kot czekał na Najmilszego z Moich Mężów w pełnej gotowości, na powitanie stanął nawet na tylnych łapach próbując, jak wysoko da się dosięgnąć ;-)
Wrócili zatem razem, konto nie ucierpiało, Popiołek i atmosfera w Chatce wróciły do normalności.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Od czasu ostatniego Bilansu:
- kulinarnych wypraw w nowe rejony nie było, jedliśmy cuda domowej produkcji,

Od Kulinaria

- muzycznie - pośmialiśmy się na operetce, a ja w koooooooońcu opublikowałam post streszczający naszą dotychczasową przygodę z tutejszą operą.

Oficjalnie zostajemy w Lawendowej Chatce na kolejny rok, chociaż niestety tym razem nie udało się wykręcić od podwyżki stawki za wynajem (wrrrrr...). Mam nadzieję, że nas to zmobilizuje do podjęcia zdecydowanych Kroków Przyszłościowych ;-)

Nadal wierzę, że nadchodzi w końcu czas, kiedy na blogu pojawi się nowa grupa postów (hmmm, zapowiadana już chyba i to już jakiś czas temu...) - poświęcona golfowi, bo Najmilszy z Moich Mężów w końcu spełnił swoje kolejne marzenie i został członkiem Klubu Golfowego Grange :-D
Nadal grywa regularnie z kolegami z polskiego klubu (to grupka, którą wiąże hobby - jako że nie mają 'swojego' pola, jeżdżą co dwa tygodnie gdzie indziej i grają w różnych miejscach), ale ma też swoje 'golfowe piątki', kiedy z innymi 'grandżystami' grywa tu.

Namawiam Najmilszego już od jakiegoś czasu, żeby nie tylko popisać trochę o samej grze (i o tym, jak to jest, kiedy zaczyna się grać spooooro później, niż mityczne dziewięć lat ;-), o sprzęcie, o zasadach gry, zachowania i stroju, ale i o polach, na których Najlepszy z Chatkowych Golfistów już grał (bo wbrew pozorom i lista coraz dłuższa i parę perełek już na niej jest ;-)).
Zobaczymy, co i kiedy z tego wyniknie...