26 sierpnia 2011

O wyjeździe do Australii słów kilka...


Myślę, że nadszedł czas dobry na to, aby wrzucić do Notesu kilka luźnych zapisków dotyczących wyjazdu do Australii, w znaczeniu emigracja, nie na wakacje. Zaznaczam od razu, że - jak cały blog - są to zapiski luźne, subiektywne i oparte na naszych doświadczeniach. Można je zatem co najwyżej potraktować jako inspirację i skorzystać z załączonych linków. Informacje mogą być już bowiem nieaktualne albo nieadekwatne w przypadku innych osób, innych stanów/miast, aktualnych przepisów prawa migracyjnego itp.

Na początku był POMYSŁ. Uważni Czytelnicy pamiętają historię o 'iskierce' ;-) - podczas pożegnania z Odlatującymi-do-Kraju-do-Góry-Nogami pomyśleliśmy z Miłym Mym, że pomysł jest niezły i że czemu nie mielibyśmy zrobić tego samego?

Pomysł został potem ugruntowany przez wiele rozmów, lekturę blogów i australijskich stron urzędowych. Mimo całej otoczki 'romantyczności' i określania pomysłu mianem 'szalonego', 'rewolucyjnego', 'odważnego' itp. cała sprawa naszej emigracji była bardzo starannie planowana. Co ciekawe, nasi Inspiratorzy w czasie rozmów nie dość, że nas nie zachęcali - oni nas wręcz onieśmielali, wymieniali trudności, powtarzali, że nie jest tak łatwo, że nic nie spada z nieba, że nic się nie dzieje samo, że nie każdy i nie wszędzie wita ich z otwartymi ramionami, że bywa ciężko i że jest to nasza decyzja, nasze ryzyko i nasza odpowiedzialność.

Pomysł się ugruntowywał, rosła nasza wiedza, znajomość tematu i pewność, że jest to coś, co chcemy zrobić. Czytaliśmy o Australii, o Adelajdzie, o tamtejszej pogodzie, zwierzętach, o jedzeniu i piciu, o słynnej Dolinie Barossa, o rynku pracy i trwającym kryzysie... Czytaliśmy głównie w Internecie, śledziliśmy forum na Australinku i wyszukiwaliśmy blogi innych emigrantów. Cudowny prezent - przewodnik National Geographic stał się niemal codzienną lekturą. Dzięki Google Maps odbywaliśmy spacery po różnych dzielnicach, Najmilszy szukał domu do wynajęcia i oglądał działki ;-) I rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy z 'Inspiratorami' porządkując naszą wiedzę, zadając pytania, a przede wszystkim - słuchając historii o ich doświadczeniach.

Po uporządkowaniu spraw-wymagających-uporządkowania w starej ojczyźnie, weszliśmy na kolejny etap, czyli: podpisaliśmy umowę z agentem migracyjnym w Australii.

Czy warto załatwiać emigrację do Australii poprzez agenta? Hmmmm, w naszym przypadku decyzja okazała się słuszna. Nie obyło się bez wpadek, nie przyznalibyśmy tytułu Agenta Roku, ale prawdopodobnie, gdyby przyszło nam podjąć tę decyzję jeszcze raz, zrobilibyśmy tak samo.

Znamy jednak osoby, które swój wyjazd załatwiały same i udało się - otrzymali wybrane wizy, na które aplikowali, mieszkają i pracują w Melbourne; mało tego - ich wizy gwarantowały część przywilejów, których my na naszych wizach nie mieliśmy.
Znamy też jednak osoby, które mimo współpracy z agentem niezupełnie gładko i bez przeszkód uzyskiwały zaplanowane wizy, a proces zajmował więcej czasu i wymagał większych kosztów, niż spodziewane...
Znamy osoby, które nie były zadowolone z rozwiązań zaproponowanych przez agenta. Ich 'droga do Australii' okazała się dłuższa, bardziej wyboista i kosztowna niż spodziewana...

Czy na podstawie naszych doświadczeń mogę wysnuć jakieś wnioski? Tak. W czasie całego procesu, w tym: w czasie współpracy z agentem, polecam odrabianie zadań domowych. Chodzi mi o to, że moim zdaniem sprawa jest zbyt ważna i zbyt kosztowna, aby całkowicie oddać ją w ręce osoby postronnej, nawet jeśli jest to zakontraktowany agent pobierający niemałą opłatę za swoje usługi.

Zadania domowe? To przede wszystkim staranna lektura wszelkich przesłanych przez agenta dokumentów (oraz zadawanie pytań, ilekroć cokolwiek wydaje się niejasne - ustalenia na piśmie to rzecz bardzo przydatna w przypadku jakichkolwiek sporów czy - odpukać - reklamacji) oraz śledzenie na bieżąco australijskich stron urzędowych, przede wszystkim tej.
Aha: pierwsze moim zdaniem pytanie do agenta powinno dotyczyć jego numeru licencji tzw. MARN (Migration Agent Registration Number). Można potem sprawdzić, czy agent faktycznie figuruje na liście licencjonowanych agentów. Licencja wymaga odbywania regularnych szkoleń firmowanych przez Wydział Imigracyjny, a to zwiększa szanse na znajomość bieżących przepisów migracyjnych, które się tutaj dość często zmieniają.

W naszym przypadku współpraca z agentem rozpoczęła się od zaproponowania dla nas optymalnego scenariusza, czyli wyboru wizy. Przygotowaliśmy swoje CV, wypełniliśmy otrzymany kwestionariusz i wysłaliśmy do agenta, który na podstawie otrzymanych informacji zaproponował 'drogę do Australii'.
Niektórzy agenci proponują swoje usługi obejmujące tylko ten etap - oferują odpłatną konsultację, która kończy się wybraniem wizy, o którą przyszły emigrant stara się już sam.
Jest to opcja tańsza, być może warta przemyślenia.

My podpisaliśmy kontakt, który obejmował całość przygotowań aż do momentu wysłania aplikacji o wizę. Agent nie gwarantował, że tę wizę otrzymamy, gwarantował dołożenie wszelkich starań, aby złożony wniosek wypełniony był prawidłowo, spełniał wszystkie formalne wymagania i zawierał komplet potrzebnych dokumentów.

Podczas wyboru wizy agent rozpatrywał takie czynniki jak: nasz wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe, znajomość języka angielskiego.
Agent zaproponował, a my zaakceptowaliśmy wybór wizy 475.

W tamtym czasie była to wiza sponsorowana przez stan Australia Południowa dla emigrantów z kwalifikacjami i doświadczeniem zawodowym w zawodzie znajdującym się na liście zawodów poszukiwanych.
Wiza była ważna przez trzy lata od wjazdu (tak zwany pobyt tymczasowy) i po dwóch latach mieszkania w Australii Południowej (wyjazd do innego stanu złamałby umowę) oraz po przepracowaniu min. 52 tygodni (min. 35 godzin w tygodniu! ale: obojętnie w jakim zawodzie i dopuszczalne liczone łącznie u różnych pracodawców) można było się ubiegać o wizę stałego pobytu. Wiza nie gwarantowała prawa do świadczeń medycznych ani socjalnych, ani znalezienia zatrudnienia, dawała prawo do pracy na pełen etat (zarówno głównej osobie aplikującej, jak i osobie towarzyszącej).

W ramach 'sponsorowania' stan Australia Południowa gwarantował:
- przywitanie nas na lotnisku przez osobę, która tu mieszka, zna miasto, zawiezie nas do naszego lokum i udzieli podstawowych informacji (dostaliśmy klucze, umowę wynajmu, mapę Adelajdy, stos ulotek oraz 4 bezpłatne kupony na taksówkę),
- mieszkanie na okres pierwszych trzech miesięcy (tutejsze mieszkania komunalne, płaciliśmy tylko za wynajem, za media - nie; musieliśmy w pierwszym dniu kupić ręczniki i pościel - poduszki, kołdry oraz poszwy, poszewki i prześcieradła, cała reszta była na wyposażeniu plus dostęp do pralni)
oraz
- sesje informacyjne, warsztaty i doradztwo w zakresie szukania pracy na lokalnym rynku, wymaganych dokumentów, prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych itp.

Przygotowania aplikacji
obejmowały m.in.:
- uzyskanie VETASSESS na podstawie przesłanych świadectw szkolnych, dyplomu z uczelni (wraz z suplementem), CV wraz z dokumentacją potwierdzającą doświadczenie zawodowe,
- uzyskanie nominacji (stan Australia Południowa chce sponsorować naszą wizę) - CV wraz z dokumentacją potwierdzającą: umowy o pracę, odcinki płacowe, referencje od byłych pracodawców, wzór listu motywacyjnego,
- potwierdzenie znajomości języka angielskiego - wyniki egzaminu IELTS (główny aplikant ma określone minimum punktów - średnia ze wszystkich części egzaminu i każda część nie mniej niż, na jakie musi zdać egzamin zależne od zadeklarowanego zawodu, osoba towarzysząca ma określone minimum 4 punkty, może też zapłacić z góry za dwuletni kurs w Australii),
- dokumentacja stanu zdrowia osoby aplikującej i osób towarzyszących - badania odbywają się u wskazanych lekarzy mających podpisaną umowę ze stroną australijską, którzy wypełniają odpowiednie formularze i wysyłają je kurierem bezpośrednio do Australii (badanie ogólne plus wywiad, laboratorium: krew i mocz (w tym badanie na obecność HIV), rentgen klatki piersiowej),
- deklaracja posiadanych środków finansowych potwierdzona przez prawnika (w naszym przypadku wymagane było min. 30 000 dolarów australijskich - praktyka pokazała, że warto mieć co najmniej tyle, a jak się ma wymagane minimum, to ono wystarcza ;-)) - dość trudna sprawa do załatwienia: prawo anglosaskie i staroojczyźniane różni się na tyle, że trudno znaleźć prawnika, który potwierdzi wymagany kwestionariusz - w Australii robi to 'mąż zaufania', w Polsce czasem udaje się przekonać adwokata, czasem notariusza - dla nas była to jedna z bardziej skomplikowanych procedur do przejścia,
- zaświadczenie o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego dla każdej z aplikującej osób,
- oświadczenie o akceptacji i poszanowaniu australijskich wartości i o przeszłości, która w żaden sposób nie rzuca się cieniem na zdolność aplikującego do dołączenia do społeczeństwa australijskiego. Polecam lekturę Life in Australia.

Wszystkie dokumenty potwierdzające należy przetłumaczyć u tłumacza przysięgłego - warto wziąć pod uwagę zarówno czas, jakiego wymaga przygotowanie tłumaczeń, jak i koszty, które są niemałe. Warto ze względów finansowych tłumaczyć dokumenty po kawałku ;-), albo przynajmniej mieć margines czasu umożliwiający taką opcję ;-).
Wysyłane kopie muszą być potwierdzone za zgodność z oryginałem, co my załatwialiśmy u notariusza. Uprzedzam: czasem bywa nerwowo na tym etapie...
Agent z reguły pilnuje kalendarza i może być pomocny przy planowaniu, na kiedy jakie dokumenty będą potrzebne, co pozwala zaoszczędzić czas i obniża poziom stresu.

Przygotowania do wyjazdu zajęły nam około dwóch lat, z czego rok - współpraca z agentem i przygotowywanie aplikacji. Potem prawie rok czekaliśmy na odpowiedź.
W połowie lutego dostaliśmy list, że wizy zostały nam przyznane i że mamy wjechać do Australii przed określoną datą = nie później niż (25/02 data przyznania wiz, 2/07 - wymagana data wjazdu).

Jak widać, czas oczekiwania jest długi, niewiele wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa (jest możliwość sprawdzania online, co dzieje się z aplikacją, ale w praktyce - niewiele to mówi).
Jest to zdecydowanie najmniej przyjemny i najtrudniejszy etap przygotowań do wyjazdu - dlatego, że mamy niewielki wpływ na bieg wydarzeń, na ich tempo i że nie możemy zbyt wiele zdziałać. Z drugiej strony, warto poświęcić ten okres na planowanie samego wyjazdu, bo, jak widać na naszym przykładzie, nie ma zbyt wiele czasu, kiedy się wizę w końcu otrzyma - wtedy trzeba się spakować i ruszać w drogę ;-).

W naszym przypadku przed wyjazdem należało:
- rozwiązać umowę o pracę (trzymiesięczne wymówienie!),
- sprzedać mieszkanie,
- kupić 30 000 dolarów australijskich (wbrew pozorom to wcale nie takie oczywiste i wymaga nieco czasu),
- spakować rzeczy do wysłania drogą morską (przewoźnik odebrał od nas przygotowane palety - rzeczy spakowane w pudłach, o odpowiedniej wysokości, na paletach, zabezpieczone nie tylko przed zniszczeniem, ale i przed wpływem wilgoci, zmian temperatur itp),
- określić, co powinno polecieć do Australii razem z nami = co będzie potrzebne od razu (bo rzeczy wysłane drogą morską zobaczymy po około trzech miesiącach od wysłania) i jak to pogodzić z limitami wagowymi bagażu (nie pogodziliśmy i trzeba było zapłacić za nadbagaż ;-),
- wypełnić procedurę wyjazdową kota ;-) (jasne, nie wszystkich to dotyczy, ale można),
- kupić bilety lotnicze dla nas i dla kota,
- załatwić wynajem mieszkania w Adelajdzie w ramach programu powitalnego (nie mogę znaleźć linka, więc możliwe, że ten program już nie obowiązuje, albo że dostaje się specjalnego linka po otrzymaniu wizy),
- zostawić pełnomocnictwo na wypadek pojawienia się jakichś zapomnianych spraw urzędowych w starej ojczyźnie.

Zmiana statusu

Z ogromną radością zawiadamiam, że przyznano nam wizy stałego pobytu!!!

Juuuuupi!!! Po dwóch miesiącach i tygodniu oczekiwania (licząc od daty wysłania aplikacji w wersji elektronicznej), po wypełnieniu prośby o dosłanie dokumentów uzupełniających potwierdzających spełnienie warunków, po uzyskaniu zaświadczenia o niekaralności wydanego przez Federalne Biuro Policji... otrzymaliśmy e-maila z potwierdzeniem, że 24 sierpnia 2011 otrzymaliśmy wizy stałego pobytu w Australii.

Czym prędzej pojechałam zatem do Wydziału Imigracyjnego, skąd wróciłam z paszportami bogatszymi o aktualne naklejki z nowymi wizami ;-))

Co to zmienia?
Hmmm, zmienia się naklejka w paszporcie ;-))

Zmienia się sposób traktowania nas przez większość instytucji - łatwiej teraz o pożyczkę, o kartę kredytową, według prawa możemy kupić nieruchomość, przypuszczam, że łatwiej byłoby teraz znaleźć pracę, a przynajmniej zostać zaproszonym na rozmowę kwalifikacyjną.
Uzyskaliśmy prawo do świadczeń medycznych i socjalnych (ogólnie rzecz ujmując, bo w wielu kwestiach obowiązują okresy karencji ;-).
Jako stali rezydenci możemy już zostać w Australii na zawsze ;-)

I co teraz?
Hmmmmm, należało wyznaczyć nowe cele ;-)
Jednym z nich jest uzyskanie obywatelstwa.

I znowu, jednym z podstawowych warunków do spełnienia jest czas przemieszkany w Australii - cztery lata pobytu (od których odliczony będzie każdy dzień spędzony za granicą), w tym co najmniej jeden rok z wizą stałego pobytu.
Tik tak, tik tak...

Na szczęście przed nami cała grupa celów może nie mniejszych, ale możliwych do zrealizowania wcześniej ;-))

Nudno nie będzie ;-))

21 sierpnia 2011

Końcówka zimy

W trzeci rok wynajmu Lawendowej Chatki weszliśmy z dumnie uniesionym czołem: po wielu tygodniach wypełnionych intensywną pracą zawodową i niesprzyjającą pogodą Najpracowitszy z Moich Mężów poświęcił większość całkiem słonecznej niedzieli na uporządkowanie trawnika przed Chatką.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Było to naprawdę nie lada wyzwanie! Deszcze i ilość zajęć sprzyjały trawie - rosła w niczym niezmąconym spokoju.
Na tle soczystej bujnej zieleni pięknie prezentowała się łąka - chwasty w postaci jaskrawo żółtych i różowych kwiateczków.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Dodatkowym utrudnieniem zakończenia zadania jest fakt, że zepsuła się podkaszarka...
Hmmmm, w ruch poszły zatem... nożyczki 8-0
Ale za to efekt końcowy napawa dumą.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Gorzej, że za Chatką czeka drugie, megawyzwanie...


Końcówka zimy przyniosła też element dramatyczny - jak co roku zaliczyliśmy opad... gradu 8-0 Po zimnej nocy wstał chłodny poranek i nagle z szarego nieba spadł opad, który mocno, głośno i dziwnie inaczej zabębnił o dach 'pergoli'.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011


Są i jasne momenty, które napełniają nasze serca nadzieją.
Dziś spacerowaliśmy wzdłuż i po plaży. Co prawda w bluzach, swetrach, kurtkach i polarach, ale za to tuż obok w oceanie moczyły się całkiem liczne grupki surferów.
Widzieliśmy też i opalających się plażowiczów ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Byle do września!

13 sierpnia 2011

Środek trzeciej zimy

Nadal czekamy na odpowiedź w kwestii naszej wizy stałego pobytu. Sprawa o tyle posunęła się do przodu, że wysłaną aplikacją już się ktoś zajął (Case Officer). Pani Oficerka poprosiła o dodatkowe dokumenty. Hmmmm, no cóż, taka procedura, takie jej prawo - zacisnęliśmy zatem, co trzeba, przygotowaliśmy kolejny komplet skanów, wysłaliśmy i... czekamy.

W kwestii dokumentów i aklimatyzacji zaliczyłam minisukces - otrzymałam pocztą podsumowanie pierwszego semestru mojego Advanced Diploma ;-)) Od otrzymania dyplomu dzielą mnie jeszcze, powiedzmy, trzy kroki.

TAFE (Technical and Further Education - Techniczne i Dalsze Kształcenie) to uczelnia prowadząca szkolenia i kursy, które kończą się uzyskaniem certyfikatów (od poziomu 1 do 4, w zależności od przedmiotu) i dyplomów (diploma i advanced diploma) kierunków 'zawodowych' z bardzo różnych dziedzin, nauk zarówno humanistycznych, jak i ścisłych: od języków, poprzez finanse, sztukę, budownictwo, turystykę, przemysł i wiele innych. W zestawieniu z polskim systemem edukacji można ją porównać do zawodowych szkół pomaturalnych, z tym że jest to instytucja bardzo duża, kształcąca w różnych dziedzinach, w Południowej Australii finansowana przez rząd stanowy i podlegająca Ministerstwu Dalszego Kształcenia, Zatrudnienia, Nauki i Technologii (Department of Further Education, Employment, Science and Technology). Uzyskane kwalifikacje oparte są na scentralizowanym 'kodzie' i uznawane w całej Australii (bo TAFE jest instytucją centralną, w każdym stanie mającą swój oddział), można je wykorzystać starając się o pracę/ awans/ podwyżkę lub uzyskać zaliczenie odpowiednich przedmiotów podczas studiów na uniwersytecie.

Zbliża się połowa sierpnia, czyli koniec drugiego kontraktu na wynajem Lawendowej Chatki. Dobre wiadomości są takie, że zostajemy na kolejny rok w sprawdzonym miejscu i że udało się wynegocjować niezmienioną stawkę czynszu ;-))

Walcząc z zimnem, infekcjami i dziwiąc się, jak szybko mija czas (cieszy nas to tylko z jednego względu - z każdym dniem bliżej nam do wiosny ;-) ) zobaczyliśmy przedstawienie cyrku moskiewskiego, byliśmy w Centrum Festiwalowym na operze i wysłuchaliśmy kolejnego koncertu Adelajdzkiej Orkiestry Symfonicznej.
A restauracje? Tak, oczywiście, że odwiedziliśmy nowe miejsca i spróbowaliśmy nowych rzeczy ;-)) Posty w drodze, na razie są tylko zdjęcia w Galerii ;-)

Codziennie rano Najmilszy produkuje dwie szklanki soku: dla siebie - z pomarańczy, a dla mnie - z grejfrutów. Wypijamy i wychodzimy naprzeciw trwającej zimie ;-) Za chwilę skończą się grejfruty i ogarną mnie uczucia ambiwalentne: smutek, bo lubię ten sok, ale i radość, bo grejfruty kończą się, kiedy przychodzi wiosna ;-)

Ogród? Trawnik i efekt łąki trwają, pojawiają się nowe kwiaty w różnych miejscach - w trawie, na krzakach i drzewach, w powietrzu coraz częściej czuć powiew wiosny, a niebo raz po raz kusi błękitem.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Ptaki latają parami, nad roślinami unoszą się motyle (też parami ;-), obudziły się pierwsze muchy i muchopodobne.
Imieninowy storczyk szykuje kolejne pokolenie kwiatów na obu pędach.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Na cytrusach za Chatką ciągle wisi pięć coraz bardziej pomarańczowych pomarańczy (hehehe, też Wam się skojarzyła święta jabłoń z Seksmisji?), obok widać zielone i niewielkie (ale za to w różnych rozmiarach) cytrynki, trzymamy też kciuki za przyszłe losy pąków kwiatowych na cytrynie i lemonce.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Przed Chatką, w sadzie brzoskwinie otworzyły dzisiaj pachnące różowe kwiaty - pozazdrościły widać drzewku za płotem ;-))

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Widać też już znudzenie zimą w skrzynkach - zarówno u sukulentów, jak i u lawendy.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

Ze specjalną dedykacją dla Hobbitów wklejam zdjęcia oposa (possum). Koło Lawendowej Chatki mieszka po sąsiedzku rodzina tych lokalnych torbaczy. Codziennie wieczorem można je zobaczyć, jak spacerują między czubkami araukarii i słupów po kablach. Jedna ze stałych ścieżek prowadzi przez dach Chatki i ogrodzenie pomiędzy nami a sąsiadką. Podczas wizyty u nas, Mama regularnie oglądała wędrówki possumów, czasem z aparatem, ale zdjęć nie udało się zrobić.
Proszę bardzo: oto kogo Najmilszy z Moich Mężów zaczarował światłem latarki, co pozwoliło mi zrobić kilka fotek. Zwierzątko było tak przestraszone, że po krótkiej sesji zgasiliśmy latarkę i pozwoliliśmy mu kontynuować - została nam jednak pamiątka ;-))

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08

I wreszcie: futrzani Milusińscy - Popiołek i Aganiok.
Wszystko u nich dobrze ;-)) Pokryci lśniącym, gęstym futrem, śpią w nocy z nami, a w ciągu dnia ogrzewają się nawzajem. Mały już jest całkiem duży - pięknieje z dnia na dzień.
Ostatnio odkrył dwie nowe zabawy: polowanie na motyle (zdumiewające, jak wysoko potrafi skakać! i to obracając się w powietrzu w potrzebnym kierunku ;-) oraz... uciekanie najpierw przez frontowe drzwi, a potem - poza obręb płotu (skubaniec, dobrze wie, że mu nie wolno, ale tak go cieszy ta odmiana berka...).
Całkiem niedawno uciekł mi, jak już byłam przebrana w piżamę - tiaaaa, strój w sam raz na wieczorne przechadzki wzdłuż domów sąsiadów... Wczoraj, na szczęście, byłam jeszcze w stroju 'dziennym'.

Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08