30 maja 2011

Niedzielna uczta

W ostatnią jesienną niedzielę tego roku, w chłodne deszczowe popołudnie wybraliśmy się do ratusza miejskiego na kolejny koncert - Carmen Fantasy (Fantazja Carmen). Tym razem 'nasza' orkiestra miała zagrać pod batutą dyrygenta Olari Elts'a, a na scenie w pierwszej części koncertu zaplanowano pojawienie się solistki - światowej już sławy skrzypaczki kanadyjskiego pochodzenia mieszkającej obecnie w Nowym Jorku - Lary St John, która gości w Australii z koncertami po raz trzeci.

Program zapowiadał co następuje:
Glinka: Rusłan i Ludmiła: Owertura
Sarasate: Zigeunerweisen, Op. 20 Gypsy Airs
Bizet/Franz Waxman: Fantazja Carmen
Czajkowski: Piąta Symfonia

Wedle artykułów wyszukanych w Internecie, kanadyjska skrzypaczka miała 'krzesać skry z instrumentu', miała nas 'czarować i uwodzić'...

Po swojsko brzmiących dźwiękach z głębi słowiańskiej duszy, czyli po pierwszym utworze w wykonaniu orkiestry, nieco 'przemeblowano' scenę i pojawiła się Lara - młoda, uśmiechnięta, w długiej, fantazyjnej zielono-brązowej sukni, która zdawała się zapowiadać czekające nas emocje.

No i zaczęło się - bardzo trudny technicznie utwór Zigeunerweisen (Gypsy Airs - Cygańskie klimaty), a potem nie mniej emocjonująca Fantazja Carmen - muzyka do filmu, 'skomponowana' przez Franza Waxmana z motywów z opery.
Lara jest niesamowitą skrzypaczką - gra całą sobą, jej ciało pomaga wyrażać niesamowitą gamę emocji, a z instrumentu wydobywa się taka plejada dźwięków, że aż trudno uwierzyć, że aż tyle się da, że tak szybko, że w takiej skali, że instrument wciąż nie w kawałkach... W każdej przerwie między częściami utworów Lara zdecydowanym ruchem zrywała luźne 'włosy' powiewające wokół śmigającego smyczka...
Podczas gry siedzieliśmy jak zaczarowani, wypełniały nas ogromne emocje. Mnie oczy raz po raz zachodziły łzami, a kiedy utwór się skończył, trudno mi było powiedzieć: czy bardziej mi żal, że to koniec, czy też większą odczuwam ulgę, że to już, że przerwa, że można odetchnąć...

Tutaj można zobaczyć nagranie Fantazji Carmen sprzed trzech lat: Lara gra z towarzyszeniem tylko fortepianu - my mieliśmy okazję nie tylko usłyszeć ten utwór z towarzyszeniem orkiestry, ale i zobaczyć Larę na scenie przed publicznością w 'wersji', której wklejone nagranie nie oddaje - mowa ciała i wyraz twarzy dodatkowo ilustrowały utwór, falowała suknia, fruwały włosy skrzypaczki i włosie 'oswobodzone' ze smyczka, skrzypce zdawały się śpiewać, płakać, wzdychać, jęczeć, tańczyć, jakby żyły własnym życiem, a solistka grała rękami, nogami, całą sobą, jej ciało wibrowało razem ze strunami, jednakowe drgania przeszywały i skrzypce i skrzypaczkę, spektakl na scenie regulował wręcz rytm, w jakim my-publiczność braliśmy kolejne oddechy, jak podrygiwały nasze nogi, jak ściskaliśmy oparcia foteli, gdzie patrzyliśmy, a patrzyliśmy przez większość czasu tylko na nią... - ehhhh, słów mi brakuje, żeby zbudować obraz równy temu widzianemu na scenie...

W czasie przerwy w koncercie, w hallu mieliśmy okazję spotkać solistkę i chwilę porozmawiać, kiedy podpisywała nam CD (Bach: The Six Sonatas and Partitas for Violin Solo - Sześć sonat i partit na skrzypce solo J. S. Bacha - wydana w roku 2007 okazała się najlepiej sprzedającym się podwójnym albumem roku na iTunes).
Była w zeszłym roku w Polsce, koncertowała w Warszawie. Nie, nie miała okazji spotkać Nigela Kennedy'ego - ponoć się w tej Warszawie minęli ;-)) Czy wybiera się do Krakowa? Kto wie? Może?

Czego udało nam się dowiedzieć z Internetu? Od czasu pierwszego publicznego występu z orkiestrą w wieku czterech lat Lara St John koncertowała na pięciu kontynentach, grała z wieloma różnymi orkiestrami i współpracowała z różnymi dyrygentami. Zbiera nieustannie pochwały i entuzjastyczne recenzje. Rozczarowana komercjalizacją panującą w świecie wielkich studiów nagraniowych założyła w 1999 roku własną wytwórnię - Ancalagon Records (Ancalagon to imię jej zwierzątka domowego - iguany ;-)
Od trzynastu już lat gra na skrzypcach z 1779 roku - “Salabue” Guadagniniego, dzięki anonimowemu darczyńcy i wsparciu Heinl and Co. of Toronto.

Po antrakcie orkiestra miała trudne zadanie - po emocjonalnej bombie z pierwszej części teraz scena, mimo pojawienia się kolejnych muzyków i większej ilości instrumentów, wydawała się niepełna, może nie pusta, ale wyraźnie brakowało charyzmatycznej skrzypaczki.
A jednak dyrygent poprowadził orkiestrę i nas poprzez uroki i emocje piątej symfonii Czajkowskiego - powoli daliśmy się zaprosić i zaczarować, a znane dźwięki stopniowo pozwoliły się słuchaczom 'pogodzić z nieobecnością Lary' ;-)
Druga część koncertu się zatem 'obroniła', mimo że tak odmienna, że tradycyjna i klasyczna ;-)

My byliśmy na koncercie w niedzielę - drugim z dwóch. Ominęły nas dwie rzeczy - w sobotę koncert był nagrywany dla radia ABC Classic FM (transmitowany był we wtorek 7/06/2011 o godz. 1:05 po południu) i kiedy pierwszy wiolonczelista stracił strunę w instrumencie - kolega siedzący obok użyczył mu swojego instrumentu.
My mogliśmy podziwiać niezakłóconą przez żaden incydent grę obu muzyków - sobotni 'oddający' ujął nas swoim zachowaniem na scenie, poza tym - przypominał nam przyjaciela z pierwszej ojczyzny (pozdrawiamy, Krzychu ;-).
Tutaj - recenzja z sobotniego koncertu.

Brak komentarzy :