9 maja 2015

Wywołana do tablicy...

... komentarzem sprzed miesiąca (olabogaależtenczasleci!) śpieszę donieść, że jest!
Wieść gminna prawdziwie głosi, że Chudzielce Story jest obecnie trzyosobowe :-)

Dziewiątego maja 2015
na kwadrans przed dziewiątą rano 
dołączył do nas wyczekany Syneczek Lucas George (Łukaszek Jerzyk) 
Ważył 2,890 g, mierzył 47 cm 
i zdobył 10/10 w skali Agpar ;-)


Spędziliśmy w szpitalu Ashford pięć i pół dnia otoczeni zacną opieką lekarzy i położnych,

 

po czym, po pozytywnej opinii wydanej przez naszego pediatrę
zahaczając o biuro szalonej-matki-Juniora, gdzie Junior rozkochał w sobie wszystkie ciocie ;-) 
i o sklep, gdzie kupiliśmy malusieńkie koszulki w rozmiarze 0000 (który to rozmiar, na podstawie historii rodzinnych obojga rodziców nie został w ogóle wzięty pod uwagę podczas zakupów wyprawkowych ;-)

przybyliśmy do Przyczółka, by zacząć Kolejny Rozdział Chudzielce Story :-)


Nowy Domownik jest na wskroś Australijczykiem: 
wyloozowany, cierpliwy, je, śpi i cieszy Go świat wokół :-)

8 maja 2015

Trzy Pory Roku - Końcówka ;-)

W 36 tydzień ciąży weszliśmy z przytupem:

- w sobotę pojechaliśmy na polską imprezę, gdzie pożarłam góry fantastycznego jedzenia i sporo potańczyłam (łącznie z wężem wokół domu i tarasu), nie, nie popiłam, bo... prowadziłam z powrotem przywożąc wyimprezowanego Przyszłego Tatę do domu ;-)

- w niedzielę byliśmy umówieni ze znajomymi dwoma parami na popołudniowe biesiadowanie u nas. A że salon zawalony gratami przeróżnemi, a pogoda taka sobie, nieco kapryśna, to Najmilszy postanowił zapalić w chiminea (taki piecyk ogrodowy, żeliwny), no i jak przygotowywał drewno, to...
Słowem: odwołaliśmy imprezę i pognaliśmy na ostry dyżur do szpitala... Jak nas zobaczyli, to oczywiście skupili uwagę na mnie, a ja na to: nie, nie, my w kwestii palca mojego męża... Niespełna cztery godziny później Najmilszy wynegocjował, że jako 'twardy chłop' może wyjść do domu, bo:
1) ma żonę w zaawansowanej ciąży
i 2) potrzebuje krwistego steka na poprawę nastroju',
więc z plikiem recept na antybiotyk i przeciwbóle, przez aptekę dotarliśmy na tegoż steka ;-)



- w poniedziałek od rana niewyraźnie się czułam, w pracy zastałam smarkająco-kichającą ambitną koleżankę ;-) , więc podpędziłam, co najważniejsze, zebrałam klamoty, coby popracować z domu i po południu się ewakuowałam... Tiaaaa, poczułam przemożną potrzebę położenia się na kfilkę, po czym na szybko, boso, poleciałam do kibelka starając się... donieść wymioty do miejsca przeznaczenia nie gubiąc nic po drodze... Najmilszy wrócił z pracy, podał mi szklankę wody i... poleciałam drugi raz, po czym dostałam polecenie, żeby się umówić na wizytę, bo 'musi mnie zobaczyć lekarz'
- tiaaaa, szklanka wody, tenże lekarz (diagnoza: grypa żołądkowa albo zatrucie pokarmowe??, leżeć i dużo pić, w tym gastrolity - debiut życiowy), a po powrocie taki występ, że... trzeba było zmyć pół ściany i podłogę wokół kibelka

- no to se poleżałam... we wtorek i środowy poranek, bo główna szefowa na urlopie, a wyznaczona zastępczyni w domu z grypą, ja jestem kolejna, a zespół biedusiów się... nieco pogubił bez władzy zwierzchniej... Pojechałam, wsparłam duchowo, zrobiłam parę najpilniejszych rzeczy i... się ewakuowałam (smarkająco-kichająca smarkała i kichała dalej...) ...

- czwartek - nuda, Szanowny Czytelniku, nuda, bo pojechałam do biura, a tam, poza kichająco-smarkającą-bez-zmian, tylko awaria serwera, brak Internetu i WiFi, a tu koniec miesiąca i pewne rzeczy w banku zrobić trzeba (i to przed drugą po południu ofkors, żeby zaksięgowali w tym dniu...),

- w piątek bonus: rano wizyta u Pana Dochtora - serduszko a'la jestem konikiem, wstępne rozmowy o Dacie (23 lub 25 maja, ze wskazaniem - moim ;-) - na 25 oczywiście --> co syn to syn, jakgłosi stara sprawdzona prawda życiowa ;-), ale co syn - zodiakalny Bliźniak, to już całkiem niebeleco), a potem w pracce na piętrze byłam sama, na dole - tylko dwie osoby - sie-lan-ka :-D  

W domu sama radość: Najlepszego z Przyszłych Ojców Moich Dzieci zastałam w pokoju Juniora, gdzie malował już farbą podkładową (wcześniej zaszpachlował dziury i pęknięcia, a tego dnia wszedł z fazą: malowanie), a w 'salonie' (zamienionym w tym czasie w megaskładowisko różności) - dwie paczki z Dalekiego Kraju.


Sapiąc jak lokomotywa, z przerwami na złapanie oddechu i kolację wypakowałam z pudeł Nową Brykę Juniora - i przetestowałam wszystkie zakupione wersje wiekowo-pogodowe ;-D
Wszystko dotarło bezpiecznie, wygląda coodnie, koi moje serce i cieszy oko. Najmilszy pokiwał głową z uznaniem i stwierdził, że wózek jest za'...'bis'ty (przepraszam, cytat)


Na koniec 36 tygodnia do dorobku tegoż mogłam dopisać następujące punkty:

- wyszły ostatnie paczki wyprawkowe ze Starego Kraju (na szczęście wysłane za pośrednictwem kuriera, nie drogą morską, jak wózek, więc powinny były dotrzeć pod koniec 37 tygodnia - dotarły dwa dni później ;-)

- na stole leżała obnotatkowana lista do szpitala
- obok niej spora kupka rzeczy do torby szpitalnej: podkłady i megapodpachy, wkładki stanikowe, smoczki dla Juniora i startowy zestaw butelkowy jakbyco, staniki-karmiki ;-)
- do prasowania czekały koszuliny szpitalne, piżamki i nowy szlafrok (oraz, nie do prasowania: papucie misiowe -)

- obok wspomnianej kupki rzecz typowo dogórynogowa, czyli zestaw do pobrania krwi pępowinowej i komórek macierzystych, który pojechał z nami do szpitala

- zaprojektowałam wnętrze Juniorowego Paxa i w czasie weekendu przywieźliśmy go do Przyczółka i rozpoczęło się Wielkie Skręcanie :-D


- w pralni czekał proszek i płyny do prania z myślą o praniu ciuszków Juniora, a koło szafy komplet kolorowych wieszaków w oczekiwaniu na te ciuszki ;-)

I tak oto, Szanowny Czytelniku, nie wiadomo, jak i kiedy, zupełnie znienacka, zaczął się dziewiąty miesiąc Juniorowej ciąży - tik tak tik tak...

A zaraz potem, dziewiątego maja, w telegraficznym skrócie:
- wody odeszły mi nad ranem o czwartej z minutami,
- około szóstej z minutami byliśmy w szpitalu,
- o ósmej wjechałam do sali na cesarkę,
- o 8:45 (po 37 tygodniach ciąży) dołączył do nas po jasnej stronie Junior - Lucas George (Łukaszek Jerzyk)

W szpitalu spędziliśmy przepisowe pięć nocy.
Po pozytywnej opinii pediatry, pozytywnym przesiewowym badaniu słuchu, pierwszym szczepieniu przeciwko żółtaczce, z wagą 2,700g,
w czwartek 14 maja tuż po południu wypisano nas do domu.

W domu czekali na nas: totalny sajgon i... ciocia Iwona :-*

Junior urodził się w dniu,
w którym rano o 9:30 miała rozpocząć się nasza rodzinna CIĄŻOWA sesja zdjęciowa (odwołałam)
i
w którym ODBYŁ się podwieczorek (High Tea) z okazji, uwaga, mojego niespodziankowego-na-ostatnią-chwilę Baby Shower
(nie odwołałam, poprosiłam, aby się odbyło według planu 
- ale było super ponoć - Najmilszy z Ojców Moich Dzieci wystąpił zamiast mnie, ogłosił nowinę, pokazał foty, 
a potem mieliśmy połączenie Skype ze szpitalem - ze mną i z Juniorem, 
coby pozdrowić wszystkie zaskoczone Cioteczki).

Ponoć żadna z zaskoczonych Cioteczek nigdy jeszcze nie była na TAKIM Baby Shower ;-)