25 maja 2014

Czar jesieni trwa, czyli: Dary lasu

Dary jesieni pojawiają się bliżej i dalej od Przyczółka.

Po ostatniej serii postów na temat pigwy, czas oddać nieco miejsca grzybom.

Najmilszy z Moich Mężów do lasów w tym sezonie jeździł niestety sam. Ja, pochylona nad kolejnymi artykułami, podnosiłam głowę, kiedy wracał, by schylić ją zaraz w uszanowaniu na widok kolejnego wjeżdżającego do kuchni koszyka, a raczej jego zawartości.

Często przyjeżdżały porcje 'na raz', z reguły rydze. Ot, świeża dostawa zakończona królewską kolacją, czyli: rydze smażone na masełku. Czasem towarzyszyły im maślaki (ale kto by tam zbierał maślaki? ;-)



Najlepsze dostawy oddawały jednak niezmiennie cześć tutejszym borowikom.
Nie zawiodły i w tym roku, mimo że się spóźniły, zwodzone przez zmienną pogodę.
Przyjeżdżały do domu duże i zdrowe. Niewiele mieściło się na desce na raz.
Z reguły pozowały do zdjęć i... trafiały do woka.





W ramach przygotowań do nadchodzącej zimy, piękne borowiki zatrzymaliśmy w aromatycznych gęstych sosach. Część jadaliśmy na bieżąco, sami i z przyjaciółmi, w Przyczółku i zaprzyjaźnionych domach, część czeka w zamrażarce na długie zimowe wieczory ;-)






24 maja 2014

Nalewka z pigwy - wersja druga

W wielkiej butli czekała cierpliwie nalewkowa porcja soku z pigwy zasypanej cukrem i zalanej miodem.
W kącie blatu czekała mniejsza pękata butla gotowa przyjąć dojrzewającą nalewkę.

Trzeba było przywieźć do Przyczółka ostatni brakujący ważny składnik, a mianowicie staroojczyźniany spirytus ;-) Udało się!
Spirytus został rozrzedzony tak jak poprzednio, według proporcji znalezionych tu.


Oprócz spirytusu, ze sklepu przyjechał też zapas pachnącego świeżego imbiru. Został staranie obrany i pokrojony w talarki.


Do pękatej butelki, tuż przed Dniem Matki ;-) trafiło:

- 2,5 litra soku z dużej butli
- 2,5 litra alkoholu (rozcieńczony spirytus)
- imbir (ok. 10 dkg na litr alkoholu)


Szczelnie zakorkowana butla z nalewką pigwową w wersji drugiej (imbirowej) udała się do dojrzewalni na około 4-5 tygodni, czyli do czasu, kiedy nalewka zostanie przecedzona i zlana do docelowych butelek.

Ciąg dalszy oczywiście nastąpi ;-)



23 maja 2014

Nalewka z pigwy (wersja 2) oraz Syrop z pigwy


Pigwa przy furtce wyraźnie pozieleniała...  Wyciągnęła zmęczone wcześniejszym ciężarem gałęzie ku błękitnemu niebu i rozpoczęła posezonowy odpoczynek.
Zebrane owoce wypełniły kuchenny zlew swą objętością i pół Przyczółka swoim kuszącym zapachem.

Pierwotny plan na dzisiejsze popołudnie zakładał odcedzenie syropu, wyżęcie owoców ze słoja przez ścierę i dodanie odzysku do syropu. Rozdzielenie na dwa słoje, dodanie rozrobionego spirytusu i... rozpoczęcie odliczania.
Rozważana wariacja pierwsza zakładała, że z połowy powstanie nalewka, a druga połowa trafi do butelek w postaci syropu.
Ostatecznie wygrała wariacja drugo-trzecia 'be' ;-)

Po odstawieniu słoja w chłodne ciemne miejsce, cóż mogliśmy zrobić z tak pięknie rozwijającym się popołudniem? ;-)
Postanowiliśmy zagospodarować drugi słój, pachnące w zlewie owoce i... wyprodukować omawiany od jakiegoś czasu syrop ;-)

11 maja - początek taki sam, jak poprzednio (choć ilości inne):
  • 11 kg pigwy
  • 3.75 kg miodu
  • 3.65 kg cukru

Pigwy umyć i pozbawić meszku, pokroić.
Przesypać cukrem i zalać miodem.
Wymieszać.
Odstawić, aby puściły sok.



Zobaczymy, jak tym razem pójdzie z tym sokiem, bo słój wyszedł nam niebezpiecznie pełny...

Na dziś plan jest taki, że powstały sok zostanie rozdzielony na dwie porcje:
- z połowy powstanie nalewka z pigwy (wersja 2)
- z reszty - sok z pigwy

Tik tak tik tak :-)


*************

Dziesięć dni po zasypaniu drugiej porcji owoców (11 kilogramów) warstwami cukru i zalaniu miodem, Najmilszy zlał z dużego słoja bursztynowy sok. Około dziesięć litrów.

Znowu po konsultacjach książkowo-internetowych oraz po międzykontynentalnej dyskusji ze Specjalistami ze Starej ojczyzny, przystąpiliśmy do działania.

Ze względu na dodatek miodu w soku, podgrzewaliśmy kolejne porcje tylko do 90 stopni (miodu nie należy gotować w ogóle! - stąd nasz dylemat w kwestii pasteryzacji...), po czym bez przecedzania oraz bez zbierania powstałej na wierzchu piany, zlewaliśmy do zakupionych fikuśnych butelek kolejne porcje pachnącego płynu.


Zobaczymy, jaki będzie efekt i jaka trwałość soku.
Sok wyszedł słodki i aromatyczny.
Zaskakująco mało kwaśny, jak na to, co wyczytaliśmy o pigwie.

Na razie na dnie osiadła warstwa owocowych drobinek, a na górze trwa wianuszek piany.



*************

Odcedzone owoce tak jak poprzednio trafiły do dużego gara, gdzie zostały przesmażone z dodatkiem mielonego cynamonu i mielonych goździków.
Przesmażone, miękkie i ciemne trafiały porcjami do Thermomixa.
W Thermomixie przecieraliśmy je na gładką masę, trzymając temperaturę (ustawienie Varoma).
Potem cierpliwie dużą łyżką do słoików, słoiki po zakręceniu hop! do góry dupkami do rana...
... i już ;-)




Z porcji 11 kg owoców mamy 36 słoiczków (300 ml).


*************

Część soku (dwa i pół litra) czeka na dowóz spirytusu...

11 maja 2014

Czar Jesieni 2014, albo: Nalewka z pigwy (wersja 1)






Zapytaliśmy wujka Google'a, poczytaliśmy sporo różnych przepisów i ostatecznie poszliśmy drogą opisaną poniżej...






Do pierwszego słoja trafiło:

6 kg pigwy
2 kg cukru (raw sugar)
2 kg miodu

Pigwy najpierw trzeba wyszczotkować pod strumieniem wody, żeby pozbawić je 'meszku'. Potem pokroiliśmy je na pół, wycięliśmy gniazda nasienne i dupki, po czym dalej pokroiliśmy na mniejsze kawałki.





Warstwy pokrojonych owoców przesypaliśmy cukrem (może być brązowy lub mieszanina z muscovado - u nas tym razem był to raw sugar), na wierzch wlaliśmy miód. Całość została wymieszana i odstawiona w chłodne miejsce.

Każdego dnia Najlepszy z Moich Mężów wymachiwał słojem, żeby cukier się rozpuścił, a powstający syrop pokrywał przesypujące się w słoju owoce. Poziom soku stopniowo się podnosił, ale mniej, niż zakładaliśmy.


W piątym dniu puszczania soku Najmilszy wrócił do Przyczółka z tarczą, a raczej... baterią butelek spirytusu, zwanego tutaj Polish Spirit. Ja po otrzymaniu wiadomości, że po wykupieniu stanu zapasów w dwóch sklepach udało się zgromadzić potrzebną ilość, zagotowałam duuuuużo wody do rozcieńczania nabytku ;-)





Zaczęła się faza druga - jak poprzednio, poprzedzona buszowaniem w domowym księgozbiorze i w Internecie. I tym razem wybraliśmy ścieżkę, która wydała nam się najbardziej zachęcająca:

Sokosyrop ze słoja został odsączony, a owoce wybrane i przerzucone do gara, gdzie podlewane co jakiś czas wodą stopniowo miękły.

Spirytus rozrobiliśmy z wodą do mocy ok. 60% (dziękujemy za użyteczne wzory przeliczeniowe :-) ) i zmieszaliśmy z sokosyropem. Przyszła nalewka trafiła w chłodne ciemne miejsce, gdzie będzie dojrzewać i czekać na decyzję, że czas na przefiltrowanie i rozlanie do butelek.
Zakładamy, że potrwa to około 4-5 tygodni.




************    ciąg dalszy nastąpi :-)   ************

Po odstawieniu Przyszłej Nalewki wróciliśmy do gara z mięknącymi owocami.
Cierpliwie mieszane i raz po raz podlewane wodą, nabierały powoli pomarańczowawo-łososiowej barwy. Dosypałam im po cztery łyżeczki mielonych goździków i cynamonu.
Miękkie trafiły do Thermomixa, a po przetarciu na gładką masę - do słoików.



Hmmmm, w założeniu dżem, przy pakowaniu do słoików wydał nam się raczej powidłami - zobaczymy, jak przegryzą się smaki po ochłodzeniu i odczekaniu paru tygodni.

Porcja 'na szybko', czyli końcówka po zapakowaniu 5 słoików trafiła do plastikowego pojemnika i do lodówki.


3 maja 2014

Ścieżka zdrowia

Dawno dawno temu snułam w jednym z postów rozważania o deptaku na Glenelg.
Przeprowadziliśmy się, czas więc napisać o nowym miejscu :-)

Wierni Czytelnicy wiedzą już, że mieszkamy nad rzeką wśród eukaliptusów. W narzeczu Kaurna (grupa Aborygenów, którzy zamieszkiwali tereny, na których powstała Adelajda) nazwa rzeki Torrens brzmi Karra wirra-parri, co znaczy właśnie 'rzeka wśród eukaliptusów' i odnosi się do gęstych (zwłaszcza zanim osiedlili się tutaj biali przybysze) lasów porastających brzegi.
Zgodnie z jesiennymi przypuszczeniami poszperałam w Internecie i tak, zgadza się: nazwa River Red Gum (eukaliptus kamaldulski) mogłaby pochodzić od koloru kwiatów (spójrzcie na zdjęcie poniżej), ale w rzeczywistości pochodzi od koloru drewna, bo kwiaty czasem są czerwone, a na innych drzewach tuż obok - białe. Eukaliptusy to jedna z ikon Australii - rosną na całym kontynencie, i wyodrębniono ponad 900 gatunków.


Źródło/Source: http://savingourtrees.wordpress.com/tag/red-flowering-gum/
 Wspomniana grupa Czytelników wie już także, że na brzegach Torrens powstał w 1997 roku Linear Park, który oferuje 37 kilometrów bezkolizyjnych ścieżek dla spacerowiczów i biegaczy, dla rowerzystów i rolkarzy, po obu stronach rzeki, od centrum miasta do miejsca, gdzie wody Torrens uchodzą do oceanu.


Lokalne władze włączyły rzekę i jej brzegi w zakres swoich zainteresowań i planów rozwoju: nie tylko dbają o koryto i nabrzeża, podnoszą jakość wody, ale i przywracają rodzimą faunę i florę.
Systematycznie czyści się dno i brzegi rzek, usuwa wprowadzone przez białych przybyszy obce rośliny (zaklasyfikowane jako chwasty, kiedy okazało się, że wypierają lokalne gatunki).
Według wieści 'zza płotu' z lokalnego biura council w określonym czasie w roku można odebrać sadzonki rodzimych roślin, które sadzi się wokół domu, w tym również na wałach pomiędzy ścieżką a zabudowaniami.
Zmieniono środki ochrony roślin na mniej inwazyjne, czyli bardziej przyjazne środowisku.



Wysiłki te przekładają się na działalność ptasiego radia, ale i na obecność coraz liczniejszych żab i jaszczurek.  Na brzegach rzeki mieszkają też długoszyje żółwie, ale na razie nie udało nam się ich wypatrzyć.
Oposy (possum) nie odwiedzają nas tak licznie, jak w Chatce, ale mieszkają w okolicy.  Inne obecne tu gryzonie to myszy i szczury (w tym szczury wodne).  Wiemy o nich od sąsiadów i oceniamy, że to za nimi Aganiok biega podczas licznych wypraw łowieckich, kiedy przeskakuje za płot i znika, kilka ptaków i jaszczurek już udało się odebrać od Rudego Łowcy.



Wracając do tytułu... :-D

Ścieżkę zdrowia sprawdzam od jakiegoś czasu codziennie rano.  Najlepszy Biegacz wśród Moich Mężów czasem dołącza, ale wtedy z założenia... biegnie w przeciwnym kierunku.  Spotykamy się mniej więcej w połowie trasy, przybijamy piątkę i... po powrocie do domu idę pod prysznic do nagrzanej już łazienki ;-)

Ścieżka zdrowia ma swój (nie)pisany zespół reguł i jest miejscem bardzo intensywnie uczęszczanym.  Podczas moich marszów mijam innych maszerujących (solo, w parach, grupkach, czasem z psami), mnie mijają (w różnym tempie) biegacze i rowerzyści.
Większość ludzi wymienia pozdrowienia, uśmiechy, skinięcie głową (zwłaszcza ci, których mijam regularnie :-); rowerzyści w większości dają dzwonkiem znać, że nadjeżdżają (zwłaszcza zza pleców).  Użytkownicy z reguły przestrzegają zasad i trzymają się swojej, lewej, strony ścieżki.




Podobnie jak wcześniej na Glenelg, widać różny wiek, różny stopień sportowego zaawansowania i kondycji, różne stroje i buty.  Wydaje mi się jednak, że 'nasza' ścieżka skupia więcej ruszających się regularnie dla zdrowia niż spacerowiczów.  Nawet rodzice z wózkami z reguły biegają pchając przed sobą trójkołówki przystosowane do tego typu aktywności.


 Większość psów spaceruje na smyczy.  Luźno puszczane są poniżej ścieżki, bliżej wody.  Biegają i płoszą ptactwo wodne, które grupkami podrywa się do lotu, a nieco dalej ląduje w stylu 'na wodolot' ;-)
W czasie posiłków za domem widzimy 'ścieżkowiczów'.  Ruch panuje tam zatem o różnych porach i we wszystkie dni tygodnia.



Co ciekawe, ścieżka sprzyja ciszy :-D  Czasem zdarzają się chodziarze/ biegacze-gaduły, lub głośniejsi od nich pokrzykujący do siebie rowerzyści, ale większość zostawia głośne dyskusje na inne okazje.  Niektórzy mają na uszach słuchawki, niektórzy korzystają z pulsometrów i innych gadżetów.

Nasza Przyczółkowa trasa to prawie cztery kilometry - wzdłuż jednego brzegu do oceanu, mostem na drugą stronę i z powrotem.  Bardzo cenimy sobie przejście pod pierwszym mijanym mostem, zwłaszcza kiedy nieco dalej zdecydujemy się przejść na drugą stronę jezdni na kolejnym moście. 
Ruch samochodów jest dość spory i nieraz trzeba poczekać parę minut, zanim uda się przejść.  Rozwiązania bezkolizyjne to zatem spory komfort.





Ścieżka jest wyasfaltowana, miejscami nieco już zużyta, ale powierzchnia nadal jest do przyjęcia. Równo, ale nie płasko, czasem nieco pod górkę, czasem nieco z górki, dla urozmaicenia, czasem w cieniu drzew, czasem w pełnym słońcu.










 Obok ścieżki rosną przeróżne rośliny: starsze i młodsze drzewa (z reguły eukaliptusy), krzewy, płożące się 'przykrywacze gruntu', czasem trawa.  Niektóre rośliny wciąż oznaczone są palikami - niedawno zostały zasadzone i wbite paliki dają znać pracownikom 'zieleni miejskiej', że trzeba uważać przy koszeniu czy rozpylaniu środków ochrony roślin/ nawozów itp.





Jesień się rozkręca, więc za nami kilka ulewnych deszczy, porywisty wiatr, a nawet opady gradu.  'Zieleń miejska' czuwa - widziałam już, jak zbierali połamane gałęzie, jak oczyszczali brzegi i przejścia przez rzekę ze skarbów przyniesionych przez podniesioną wodę - ułamanych konarów, pni, czasem śmieci, jak czyścili zalane błotem fragmenty asfaltu i umacniali rozmyte brzegi.





 Korzystając ze ścieżki możemy podziwiać liczne gatunki kolorowych papug (których nie sposób nie zauważyć, bo są bardzo hałaśliwe) oraz ptactwa wodnego.  Mieszkają tu czarne łabędzie, różne kaczki wodne, kurki wodne, ibisy, mewy, kormorany, pelikany oraz niekoniecznie wodne: noisy miners wielkości kosa hałaśliwi awanturnicy, magpies (o których już wspominałam w czasach Chatki - wbrew nazwie nie są to sroki), welcome swallows - kolorowe maluszki z rodziny jaskółek, crested pigeons - gołębie, które pozazdrościły papugom ;-)










Spory kawałek obu brzegów wydzielono dla koni, które czasem skubią trawę, czasem przechodzą przez wodę na drugą stronę, a czasem urządzają sobie grupowe przebieżki wzdłuż brzegu kłusem lub galopem.
Niepisana (?) zasada głosi, że właściciele psów tutaj nie puszczają wolno swoich ulubieńców.