26 września 2011

Włoskie smakowanie, czyli wizyta w Assaggio


Mój Ostatni Mąż zaliczył dziś kolejną rozgrywkę golfa imponującym sukcesem: na trudnym polu, w niezbyt sprzyjających warunkach, wbrew prognozom bardziej doświadczonych współgraczy nie tylko poprawił ilość uderzeń, ale i wygrał minikonkurs przy jednym z dołków (umieścił piłkę najbliżej dołka).

Taki sukces należało uczcić ;-)

Zachęcony parę tygodni temu fachowo przygotowaną kawą, wysunął propozycję, aby odwiedzić Assaggio.
Po poznanym wcześniej Semaphore, był to drugi kulinarny mariaż polsko-włoski (w tym przypadku mniej dosłowny: nie chodzi o małżeństwo, raczej o spółkę :-) ), który dane nam było docenić, ale...

Assaggio znaczy po włosku 'smakować, próbować'. Szefem kuchni jest tutaj Camillo Crugnale - zdobywca wielu tytułów i nagród (między innymi bardzo docenia się jego wierność włoskim tradycjom kulinarnym), który dla gości Assaggio przygotował menu tradycyjne oraz dwie opcje dodatkowe: menu dla wegetarian i dla osób na diecie bezglutenowej.
Była to dla mnie bardzo miła niespodzianka, którą odkryłam jeszcze przed wyjściem z domu, oglądając stronę internetową restauracji. Piszę o tym, bo taka dbałość o wegetarian (że nie wspomnę o bezglutenowcach!), nie zdarza się w wielu restauracjach - smętny standard to jedna-dwie potrawy, a czasem w ogóle nic :-(

Miałam dziś okazję poznać znanego już Najmilszemu z Moich Mężów jednego z właścicieli - Jana, który mimo wielu gości na sali znalazł chwilę, by z nami porozmawiać oraz doradzić wybór deserów (do tego jeszcze za chwilę wrócę).

Zanim zacznę pisać o jedzeniu, chciałabym pochwalić dwie rzeczy:

- po pierwsze: fantastyczną obsługę klienta. Osoby pojawiające się przy naszym stoliku zachwycały profesjonalizmem, a my czuliśmy, że jesteśmy w centrum uwagi zgranego zespołu. Oczywiście, za chwilę dodam więcej szczegółów ;-)

- po drugie: odczucia wizualne, które dopełniają wrażenia smakowe.
Wnętrze urządzone jest w klimatycznym, nowoczesnym stylu, stoły ustawiono w trosce o kameralny nastrój i wygodę gości oraz obsługi, na stołach przykrytych białymi obrusami pojawia się zastawa Villeroy & Boch (podawana przez kelnerów noszących białe rękawiczki!) oraz lampki i szklanki firmy Riedel.
Za barem widać fachowe lodówki, które utrzymują właściwą temperaturę wina, w tle pobrzmiewa dyskretna muzyka, a na jednej ze ścian, wyłożonej czerwoną skórzaną tapicerką (do której pasują super wygodne skórzane krzesła), znajduje się okno do kuchni przez które można sobie pozerkiwać na Camillo, jak czuwa nad prawidłowym wypływem dań z kuchni.
Kiedy kuchnia kończy pracę, okna z czerwonej pleksi zostają zasunięte ;-)

Przejdźmy zatem do kolacji.
Z imponującej listy win (najbardziej imponującej ze wszystkich, jakie widzieliśmy do tej pory ;-) Najmilszy wybrał Cabernet Sauvignon z Coonawarra, który to wybór pochwalił potem Jan ;-) Dodam, że wino serwuje jeden z kelnerów, obserwując, jak znika z lampek. Butelka pozostaje w barze, w lodówce, w odpowiedniej temperaturze ;-)

Mój zestaw wybrałam sama, Najmilszy skorzystał z podpowiedzi Orlando, który jest sommelierem w Assaggio.
Na stole pojawiło się wino i, tradycyjnie po włosku, po kawałku ciepłego jeszcze chleba, który maczaliśmy w oliwie z dodatkiem balsamico.
Na początek spróbowaliśmy zup: moja była jarzynowa z makaronem, Najmilszy zjadł zupę krem z homara doprawianą muskatem.

Od Kulinaria

Po zjedzeniu pysznych, gorących porcji zupy (nie widać na zdjęciu, ale porcja homara została podana na dodatkowym talerzyku 'zawieszonym' nad właściwym talerzem, do którego już przy stoliku kelner ją zrzucił szybkim, wprawnym ruchem - niby nic, ale jak cieszy :-D ), oczyściliśmy kubki smakowe porcją orzeźwiającego sorbetu z zielonych jabłek. Pyszne, i znowu: pięknie skomponowane z porcelaną.

Od Kulinaria

Z uwagi na ochotę na deser opuściliśmy gorące przystawki i przeszliśmy od razu do dań głównych: ja wybrałam gnocchi z zielonymi warzywami w kremowym sosie mascarpone z dodatkiem sałatki z marynowanych buraczków i młodego szpinaku duszonego z orzeszkami pinii, a Najmilszy jagnięcinę na podkładzie z duszonej kapusty, papryki i fasoli z dodatkiem zielonych warzyw z woka.

Od Kulinaria
Od Kulinaria
Od Kulinaria

Z uwagi na atrakcyjność i różnorodność menu, przy kolejnej wizycie niekoniecznie powtórzyłabym gnocchi, ale uważam, że dodatek wybrany przez Najmilszego pasował do mojego dania lepiej, niż wybrane przeze mnie buraczki. Zielone warzywa były przepyszne! Jak dla mnie najjaśniejszy punkt dzisiejszego wieczoru ;-)

Gnocchi o kuszącej konsystencji, sos kremowy, a warzyw jak dla mnie mogłoby być więcej, nawet kosztem mniejszej ilości gnocchi :-) Sama nie wiem, czy bardziej smakowały mi minibrokuły, czy pomidory (wrzucone na samym końcu, ot tyle, żeby się zagrzały ;-).
Najmilszy pochwalił nietypowo porcjowane 'podwójne' 'kotlety' (cutlets) - przyznał im palmę pierwszeństwa wśród próbowanych do tej pory. Warzywny 'podkład' pod mięsem ocenił jako subtelną inspirację bigosem ;-)

Czy nam smakowało? Zgadnijcie :-D

Od Kulinaria

Kiedy kończyliśmy dania główne, przy naszym stoliku pojawił się Jan. Kończył pracę na dziś i przyszedł się pożegnać. Przy okazji zapytał, czy mamy ochotę na deser i ukierunkował nasz wybór. Upewnił się także, że nie ominiemy kawy :-D

Co ciekawe: Jan zasugerował dla mnie Panna Cottę, a dla Najmilszego - Semifreddo. Poprosiliśmy odwrotnie. Po czym, po spróbowaniu deserów, ... wymieniliśmy się talerzami.
Semifreddo z białej czekolady i siekanych pistacji polany syropem z prażonych orzechów laskowych i porcją zimnego espresso ('polanie' odbyło się już przy stoliku) ozdobiony detalem z gorzkiej czekolady, a Panna Cotta (dosłownie: gotowana śmietana :-D) o smaku galliano 'przykryta' była aromatycznym sosem malinowym i towarzyszyły jej rurki (tu mogło pojawić się skojarzenie ze staroojczyźnianymi faworkami).

Nie ma to, jak fachowiec w dziedzinie obsługi klienta i kilkuletnie doświadczenie właściciela restauracji :-D

Od Kulinaria
Od Kulinaria

Na zakończenie kawa: cappuccino dla Najmilszego i Latte dla mnie (hihihi, nie bardzo pomyli się ten, kto założy, że miałam dylemat: czy bardziej smakuje mi kawa, czy bardziej podoba mi się szklanka ;-D ).

Od Kulinaria

Bajkowa podróż przez krainę profesjonalizmu, przez wachlarz przyjemności dla oka, dla ucha, dla smaku i powonienia. Świetny wieczór na podsumowanie jak zwykle za krótkiego weekendu.
Komplet pozytywnych wrażeń na pewno przyciągnie nas do Assaggio z powrotem, po więcej :-D

Dodam jeszcze tylko, że w trzeciej dekadzie pierwszego miesiąca wiosny (wyobraźcie sobie połowę kwietnia) wyszliśmy z domu w strojach, które nieco widać na zdjęciach ;-D
Jasne, że na dłuższy spacer musielibyśmy zabrać kurtki, ale dystans do i z samochodu pozwolił uwierzyć, że nadciągają prawdziwie australijskie temperatury :-D

13 września 2011

Kolejny miesiąc za nami

Czas od ostatniego Bilansu minął nie wiadomo kiedy...

Udało się pozamykać kilka ważnych spraw:
- otrzymaliśmy wizy stałego pobytu i mamy w paszportach nowe naklejki,
- zakończyłam moje pierwsze nowoojczyźniane studiowanie i czekam na dyplom,
- podpisaliśmy trzeci już z kolei kontrakt na wynajem Lawendowej Chatki,
- Aganiok nosi mikroczipa,

... i rozpocząć realizację kolejnych przedsięwzięć ;-)
- Najmilszy z Moich Mężów rozpoczął serię treningów oraz został przyjęty do klubu i... uczy się grać w golfa - było to marzenie wspominane regularnie, odkąd tu przyjechaliśmy i oto, nareszcie, weszło w fazę realizacji (mam nadzieję, że przy współpracy wyżej wymienionego Sportowca powstanie osobny post o golfie),
- rozpoczęłam przygotowania do uzyskania nowoojczyźnianego prawa jazdy (i zapowiada się, że nie będzie to taka bułka z masłem, jak w przypadku Najmilszego...)

Za oknem wiosna kłóci się jeszcze trochę z zimą - po pięknym pierwszym tygodniu wróciła fala zimna, wiatr, chmury, deszcze i noce o nieprzyjemnie niskich temperaturach. Odpukać - przejaśniło się, więc przynajmniej w ciągu dnia jest 'po australijsku'.

Koty zaliczyły okresową wizytę u weterynarza.
Popiołek należy do grupy wiekowej Seniorów - oprócz regularnego badania stetoskopem, przeglądu zębów i uszu oraz ważenia (6.4kg), zaliczył test krwi i moczu - wszystko jest w zupełnym porządku, noooo, może na jakieś czyszczenie kamienia trzeba się będzie zgłosić za jakiś czas...
Aganiok 4.86kg zdrowego kota ;-) Zaliczył ostatnie z dziecinnych szczepień i dostał osobisty mikroczip ;-)


Nie napisałam jeszcze o poprzednim przedstawieniu w operze, a już zaliczyliśmy kolejne. Nadchodzi zatem czas, kiedy i post się pojawi ;-)

Kontynuujemy wędrówki kulinarne - post o kuchni japońskiej w końcu się pojawił - materiał został zebrany i zweryfikowany w kilku miejscach na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy ;-)

Pracujemy ostatnio dosyć sporo, Najmilszy nawet w soboty, co zostawia niewiele czasu na wycieczki. Czas 'wycieczkowy' został zredukowany także z powodu wspomnianego nowego hobby - Najmilszy spaceruje co dwa tygodnie po innym polu golfowym i zmniejsza ilość uderzeń na całej trasie, a w tygodniu jeździ na treningi, dzięki którym faktycznie ilość niedzielnych uderzeń spada ;-)

Na szczęście udało się wygospodarować czas na odwiedziny w Dolinie Barossa - wbrew pesymistycznym zapowiedziom, pogoda udała nam się pięknie, a wybór winnic okazał się baaardzo trafiony.

Od Kulinaria

Po nieprzyzwoicie dłuuuuuugiej przerwie wróciłam także i do czytania. Jest szansa zatem i na odkurzenie Księgozbioru na blogu ;-)

4 września 2011

I znowu przyszła wiosna...

... i znowu zakwitły bzy - nie, wróć!, bzy zakwitną pewnie u nielicznych, co to je tu mają, a i to za jakiś czas ;-)
Na razie przekwitły już migdałowce i nasz sad nektarynkowy, zakwitły lawendy, a na pozostałych roślinach widać pąki lub/i pędy kwiatowe: u cytrusów (zarówno u cytryny wynajętej, jak i u naszych drzewek ;-) ), u jednego cymbiduim, phalenpsisa imieninowego oraz u wszystkich prawie sukulentów.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Wiosna oficjalnie rozpoczęła się w ostatni czwartek i jak na razie prezentuje się w pełnej krasie: na błękitnym niebie świeci słońce (temperatury w ciągu dnia sporo powyżej 20 stopni, noce coraz cieplejsze), rośliny rozkwitają, trawnik pięknie skoszony za domem w ostatni poniedziałek prezentuje już świeżutkie odrosty, a przed domem kusi oko wersją łąka, czyli bogactwem pięknych żółto-różowych chwastów (ich dni są już jednak policzone - zakupiliśmy odpowiednie płyny - nadciąga osikanie ogólne), ptaki wydają przeróżne odgłosy, koty rozpoczęły wymianę futra na model: sezon pełen słońca. Wczoraj zaliczyliśmy pierwszą wiosenną burzę.
Z pomarańczy zerwaliśmy do końca pierwszy domowy plon, czyli cztery pomarańcze.

Od Kulinaria

Tak było:
Od Lawendowa_Chatka_2011
A tak jest:
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Dziś po jesienno-zimowej przerwie odwiedziliśmy Dolinę Barossa. Przepiękna pogoda mimo deszczowo-pesymistycznych prognoz dodała wycieczce wiele uroku.
Winorośl w wersji wiosennej pozwala zaobserwować, jak grube bywają czasem pnie (widzieliśmy dziś np. stuletnie Grenache), które odmiany mają obcinane zeszłoroczne odrosty, a które nie, jak mocuje się owe odrosty i na ilu poziomach, które rośliny już wypuściły liście itd. Przede wszystkim jednak pięknie widać symetryczne rzędy winorośli na tle zielonych wzgórz.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Mieliśmy do pokonania około 90 km na północny wschód od Adelajdy, by dotrzeć do doliny, skąd pochodzi kilka gatunków kojarzonych z Barossą, na czele ze światowej klasy Shirazami i Rieslingami. Na smak winorośli mają tu wpływ nie tylko śródziemnomorski klimat, ale i typy gleby (od typów gliniastych aż do piaszczystych), na których rodzą się i dojrzewają owoce do produkcji win czerwonych o pełnym aromacie (jagód, owoców pestkowych, lukrecji i czekolady) i delikatnych białych win (typowy dla chłodniejszego klimatu wyrazisty, cierpki smak, o wysokiej kwasowości). Najwięcej uprawia się tutaj odmian: Shiraz, Cabernet Sauvignon, Grenache i Merlot, a wśród białych przodują: Riesling, Semillon i Chardonnay.

W czasie wycieczek do Barossy zwykle odwiedzamy 'stare' miejsca oraz kilka nowych. Dziś miejsca nowe zdecydowanie przeważyły.

Wycieczkę rozpoczęliśmy od degustacji w Liebichwein - bardzo sympatyczna wizyta, dobre wina i okazja, by rzucić okiem na drzewa karobowe - zielone przez cały rok, o gęstej okrywie okrągławych błyszczących liści.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Potem pojechaliśmy rzucić okiem na krzewy winorośli koło centrum Jacob's Creek. Z krzewów radośnie zieleniły się ku nam małe, mniejsze i nieco większe listki, choć były i krzewy, na których pączki jeszcze spały.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Kolejny przystanek to degustacja w winnicy Turkey Flat. Urokliwe, pięknie położone miejsce, fantastyczna obsługa (połączenie fachowej wiedzy z darem jej przekazywania) i świetne wina. Anegdotka? Proszę bardzo: ominęliśmy początek listy degustując czerwone skarby, po czym, zachęceni opowieścią, wróciliśmy do białego i różowego, które... trafiły na listę zakupów. Polecamy: i wizytę, i wina - fachowcy z Turkey Flat kochają swoją pracę, tworzą interesujące mieszanki i, co ciekawe, nie obawiają się polecać swoim gościom odwiedzenia innych miejsc ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Skorzystaliśmy zatem z podpowiedzi i odwiedziliśmy Artisans of Barossa. Strzał w dziesiątkę!
Centrum działa od marca 2011 i prezentuje wyroby siedmiu winnic z Barossa i sąsiedniej - Eden Valley. Każdego dnia do degustacji wystawiane są po dwa wina każdego z producentów. Można złożyć zamówienie na wszystkie dostępne rodzaje, ale próbuje się wyznaczonych na dany dzień gatunków.
Ojjjj, popróbowaliśmy!

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Można powiedzieć, że dziś poprzeczka podnosiła się z wizyty na wizytę.
Shiraz za A$ 130.00 pokazał, na czym polega różnica w cenie ;-)) Na szczęście spomiędzy 45 a 60 dolarów ja osobiście wybrałam wino tańsze. Ha, może i tańsze, ale jego twórca swoją wiedzę zdobywał i szlifował przez długie lata tworząc bukiety Penfold'sa ;-)

Kropką nad 'i' były dziś wina słodkie, choć niekoniecznie jest to częsty wybór - Semillon i Viognier zwany 'deserem w butelce'. Najmilszy zdał się na mój wybór, mimo że jako jedyna wskazałam na Viognier (tak, tak, to skutek czaru, jaki rzuciła na mnie pierwsza malutka butelka tego wina od w/w Penfold'sa ;-).

I znowu: rozmowy, rozmowy, rozmowy - opowieści ubarwiały próbowane wina i udowadniały, że znowu spotkaliśmy nie tylko fachowców, ale i pasjonatów. Wina Siódemki można kupić w centrum lub w sklepach-butikach z winem w Adelajdzie, albo zamówić przez Internet.

Po tej degustacji mogliśmy już tylko pojechać... do Angaston do Ryczących Czterdziestek na kilkakrotnie już wcześniej wypróbowaną pizzę ;-) Trasą widokową na smaczny i sycący popołudniowy posiłek, który zamówiliśmy i na który czekaliśmy przeglądając, jak zwykle tam, książki kucharskie ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Kulinaria
Od Kulinaria

Do domu wracaliśmy ścigając się ze słońcem, które zbliżało się do linii horyzontu szybciej niż my do Lawendowej Chatki malując czyste niebo na optymistyczne kolory.

To była piękna niedziela ;-)