30 czerwca 2009

Bankowanie

Bankowaniem nazwijmy nawiązanie współpracy z bankiem i korzystanie z proponowanych przezeń produktów.
Przyjechaliśmy tu całkiem niedawno, fakt: mamy legalne wizy uprawniające nas do startowania tu w nowe życie, ale rezydentami jeszcze nie jesteśmy. Poproszeni o okazanie dokumentów wyciągamy polskie paszporty, a jeśli trzeba drugi dokument - proponujemy przywiezione z Polski: dowody osobiste lub/i prawo jazdy. I co? I jest super, bo wszystkie dokumenty mają nasze dane i zdjęcia oraz podpisy.
Podchodzimy do jednego z boksów i siadamy każde na swoim krześle. Pracownik banku jeszcze nie wie, po co przyszliśmy, ale skoro nie walimy jak w dym do okienka, to należy nam się zarówno po krzesełku, jak i uwaga pracownika banku. Na stanie w kolejce do okienka przyjdzie czas. Przyjdzie, wie o tym pracownik, pod warunkiem, że siedzenie na krzesełku pozostawi w nas pozytywne odczucia.
Toczy się rozmowa, jest miło, padają pytania, pracownik banku (hm, hm, szczęśliwcy - trafiliśmy do kierowniczki tego oddziału ;-)) robi notatki. Pyta o nasze plany, głównie te związane z pieniędzmi, bieżące, ale również długofalowe. Wyszliśmy od rachunku bieżącego i kart, ale pomarzyliśmy przez jakiś czas i o domu ;-))
W pewnym momencie Jacinta przystępuje do pracy. Dzwoni z kilkoma pytaniami (nie, nie możemy przesłać z Polski bezpośrednio złotówek do przewalutowania tutaj, muszą przyjść dolary), po czym otwiera kolejne strony programu i zakłada nasze konto, wyjaśniając po kolei, co właśnie robi i czy to właśnie chcemy z banku otrzymać (konto bieżące i karty debetowe na razie, resztę zrobimy potem ;-))
Po pewnym czasie kończy, 1) przeprasza, że cała operacja trwała tak długo, 2) zapewnia, że kolejne wizyty będą krótsze, bo nasza karta i dane już są w banku, po czym 3) zaprasza nas za kilka dni ponownie, kiedy już otrzymamy pocztą nasze nowe karty płatnicze. Aha: przeoczyłam moment, kiedy to wybraliśmy sobie z wzornika, jak karty mają wyglądać ;-))
Hmmmm, żadnego stania, żadnego wykrzykiwania na pół banku numeru PESEL, żadnych pytań, po których kulisz się czując się prawie jak przestępca, żadnych stosów formularzy podpisywanych po wielekroć na każdej stronie... Złożyliśmy po JEDNYM podpisie. Kartonik trafił do naszej teczki. My w zamian dostaliśmy naszą papierową teczkę ze spisem tego, co zostało rozpoczęte i z kompletem ulotek do poczytania na zaś.

Miło w tym banku ;-) I jakoś tak inaczej....

Dla kontrastu: karta Citibank. Z Polski. Wypaśna na pierwszy rzut oka, złota. Robiąc zakupy obstawiamy - uda się, czy nie? Bo raz na kilka razy karta jest blokowana dla mojego własnego dobra i dla bezpieczeństwa moich środków. Bo ta Australia, to tak daleko jest!
I co po takim zablokowaniu? Ano nic. Nic, jeśli to ja nie zadzwonię do Citibanku. A jeśli zadzwonię? Mój koszt i moje ryzyko - bo zależy, na kogo trafię... Albo będzie to ktoś kompetentny, albo sobie popsioczę na własny koszt, na jakie to trudności i niewygody naraża mnie Citibank... Dostanę potem co prawda pismo z przeprosinami, o które się na własny koszt wykłócę, ale wystarczy ono... do następnej zablokowanej transakcji i następnego mojego telefonu (mimo, że numer komórki podałam już dwukrotnie...). Karty na Australię na stałe odblokować się nie da, da się maksymalnie na parę dni, a i tak muszę uważać, aby nie kumulować transakcji i kwot np. kupując w jednym dniu...
Ostatnio widzieliśmy w Internecie reklamę: zabierz swoją kartę Visa Citibank na wakacje - tiaaaa, pod warunkiem, że jedziesz nad polskie morze....

Brak komentarzy :