21 czerwca 2009

Wycieczka do Melbourne - czwartek, 18.06.

Tego dnia jakoś ciężko było nam wstać z łóżka...
Udało się później, niż chcielibyśmy, ale za to droga do ośrodka kwarantanny przebiegła sprawnie (znów z komputerem na kolanach i otwartą mapą Google).

W czwartki zwierzaki można odwiedzać w godz. 10:30-12:00 i 13:00-16:00 i dlatego wybraliśmy ten dzień.

Ośrodek: samochód zostawiamy na parkingu dla gości, meldujemy się u strażnika przy bramie, gdzie wpisujemy się do księgi gości (zostawiając numer telefonu kontaktowego), potem kolejna księga i wpis w recepcji ośrodka. Jeden z pracowników podaje nam numer boksu Popiołka i prowadzi nas na miejsce.

Budynek jest parterowy, jeden z wielu, bo sam ośrodek to dość duży teren i sporo na nim zabudowań. Z korytarza drzwi prowadzą do "pokoi", podzielonych siatką i ściankami działowymi na cztery boksy. W jednym rogu "pokoju" stoi włączony grzejnik, w drugim - krzesło.
Obok Popioła kolejno po prawej - dwa Persy z Wielkiej Brytanii, potem czarno-biały europejski też z UK, Popiół i - po lewej - śpiący królewicz.

Nasz przewodnik otwiera kluczem drzwi, wchodzimy do Popiołka, drzwi się za nami zamykają (przewodnik pokazuje blokadę przy klamce i prosi, by drzwi były cały czas zamknięte). Swojego kota można w czasie wizyty karmić i fotografować, nie wolno tego natomiast z pozostałymi, cudzymi zwierzakami. Przyniesione przez nas zabawki także powinny były uzyskać akceptację i uzyskały takową - tygrys, myszka od cioci Koniczyny i kawałek wykładziny do aportowania zostają ;-)

Od Zdjęcia Bloggera

Popiołek, jak tylko usłyszał nasze głosy na korytarzu, od razu wyszedł ze swojego domku i rozpoczęło się ściskanie, głaskanie i rozmowy. Robiliśmy zdjęcia, oglądaliśmy, jak to nasz dzielniak spędza czas na tej swojej "kolonii".

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Na podłodze jasne płytki, czyściutkie, przy ścianie trzy miski: woda, jedzenie "mokre" (puszka) i suche (w domu dostawał na zmianę, nie żeby naraz dwa do wyboru). Popiół szybko pokazał, że i jedzenie mu smakuje i kuweta działa jak należy ;-) Niedługo potem pojawił się jeden z opiekunów, który z karty odczytał nam, że Popiołek je i pije normalnie, że z kuwetą też obchodzi się jak trzeba, że nie jest specjalnie wyluzowany, ale pozwala się wziąć na ręce i pogłaskać, stanowczo jednak woli sobie siedzieć w swoim domku i pozerkiwać co się dzieje.
Miło i profesjonalnie, szkoda tylko, że nie możemy go już dziś zabrać do domu. Krzywda jednak mu się nie dzieje...

Ale było miło, Popiół chodził sprawiedliwie pomiędzy nami, było głaskanie, mruczenie, sesja fotograficzna, ale przede wszystkim mina: hej, szkoda czasu, wstawajcie! zbierajmy się i chodźmy do domu, zaraz Wam pokażę jak stąd wyjść - tu Popiół ostro kombinował obchodząc swój boks dookoła, ze szczególnym uwzględnieniem okolic drzwi...  
Wyszliśmy tuż przed dwunastą zapewniając, że wrócimy za godzinę. Wyszliśmy, a Popiół czmychnął do domku.

Od Zdjęcia Bloggera

W przerwie zapłaciliśmy rachunek za wynajem naszego mieszkania. Na pocztach działa tu specjalny system elektroniczny automatycznie generowanych przelewów do różnych odbiorców, w tym opłaty za mieszkania fundowane przez rząd Południowej Australii emigrantom w ramach programu wizowego. Podaje się nazwę odbiorcy i unikatowy numer klienta, system generuje resztę. Potem już tylko kwota i wydruk potwierdzenia. Zrobiliśmy to w Melbourne, bo u nas nam zeszło ;-), a w poniedziałek mamy spotkanie w sprawie mieszkania i m.in. musimy pokazać dowód wpłaty ;-) Głupio byłoby nie zdążyć z wpłatą ;-)

Parę minut po pierwszej pojawiliśmy się w ośrodku po raz drugi. Znowu księga, druga księga, do Popiołka już sami. Znowu przytulanki i zdjęcia i mruczanki nawet.

Od Zdjęcia Bloggera

Sielanka trwała, dopóki nie wstaliśmy mówiąc do widzenia i że przyjedziemy za jakiś czas. Kiedy zamknęliśmy za sobą drzwi, Popiołek zaczął płakać tak, jak jeszcze nigdy nie słyszałam, aby płakał... Oczywiście natychmiast poszłam w jego ślady, a serce pokroiło mi się na cieniutkie plasterki...
O dziwo, moje mokre policzki i czerwony nos nie wzbudziły żadnej sensacji, personel jest tu przyzwyczajony, że niejeden z gości wychodzi w ten sposób... Zapewniono nas, że możemy dzwonić lub pisać w każdej chwili, żeby się upewnić, że z Popiołkiem wszystko w porządku.

Plan na "po wizycie u Popiołka" obejmował rzucenie okiem na Melbourne, na ile czas pozwoli.
Zostawiliśmy samochód pod stacją metra i podjechaliśmy na słynny dworzec Flinders.

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

To znany punkt startowy dla zwiedzających, a tubylcy umawiają się pod zegarami, tak jak Krakusy pod Adasiem. Zaczęliśmy od rzucenia okiem na niejaką Chloe w pubie Young & Jackson Hotel i podsumowania wrażenia wypiciem kawy i herbaty ;-)

Posileni obejrzeliśmy neogotycką katedrę Św. Pawła, kompleks budynków Federation Square i odwiedziliśmy tamtejszy punkt informacji turystycznej (woooow, bez dwóch zdań, tutaj wiedzą, jak należy to robić!), po czym przeszliśmy na drugi brzeg rzeki Yarra, by tam podziwiając panoramę obu brzegów i kolejne budynki m.in. South Gate i kasyno Crown dojść spacerem do Akwarium.

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Miejsce nas oczarowało i zaczarowało! Jasne, że to pierwszy z odwiedzonych tu ośrodków tego typu, ale wrażenia są cudowne! Wyszliśmy tuż przed szóstą, kiedy to obiekt się zamyka i wciąż czuliśmy niedosyt, mimo dwóch godzin spędzonych w środku. Trudno nam było określić, co podobało nam się najbardziej: sami mieszkańcy akwariów, koncepcja prezentacji zbiorów, organizacja obiektu?
Na szczęście poza wrażeniami wynieśliśmy i filmiki, bo grubość ścian akwariów nie pozwalała robić dobrych zdjęć naszym aparatem.

Oczywiście na zewnątrz dzień już zasnął, zapadła ciemność, więc zrezygnowaliśmy z przejażdżki wokół centrum darmowym turystycznym tramwajem i wróciliśmy metrem po samochód do Spotswood i stamtąd do Ali i Wojtka, którzy czekali na nas z kolacją i kolejną porcją Polaków rozmów wieczornych. My skromnie dodaliśmy tylko wino do kompletu ;-)

Spać trzeba było szybko, bo wyjazd zaplanowaliśmy na siódmą rano następnego dnia - czekała nas przejażdżka The Great Ocean Road i mnóstwo wrażeń.

Brak komentarzy :