22 czerwca 2009

Koty - odsłona czwarta, albo: Jak Popiołek został Australijczykiem

Decyzję o wyjeździe do Australii podjęliśmy dawno temu w mgnieniu oka w tej samej chwili, o czym nieco mniej dawno już pisałam na blogu. Większość wiążących się z wyjazdem mniejszych decyzji organizacyjnych również podjęliśmy bez trudu, po krótszym lub dłuższym rozpoznaniu tematu.

Decyzja dotycząca kota była jednak trudna, bolesna i nieprzyjemna na wskroś. Otóż, przez większość czasu, kiedy oczekiwaliśmy na naszą decyzję wizową obowiązywały przepisy w myśl których Polska nie była na liście krajów, z których domowych zwierzęcych ulubieńców można było importować bezpośrednio do Australii. Ze smutkiem skłanialiśmy się więc ku opcji, aby Popiołek został u naszych znajomych w Kocim Dworku pod Krakowem, bo nie do przyjęcia wydawała nam się podwójna kwarantanna tj. w Polsce, w kraju pośredniczącym (np. w Słowacji, Austrii czy Wielkiej Brytanii), a potem kolejna - w Australii. Dużo pieniędzy, długi czas i masa formalności, ale przede wszystkim - Popiołek nie jest już najmłodszy... Czy zniósłby cały ten czas rozłąki, przeprowadzki i stres?

Pamiętnego lutego 2009, kiedy dostaliśmy pierwszy list na temat naszej wizy, Najmilszy z Mężów powiedział: wiesz, sprawdzę jeszcze raz kwestię wyjazdu kota, może coś się zmieniło?
Kiwnęłam głową, ale w duchu pomyślałam z niewiarą: akurat, zmieniło się i to akurat teraz, kiedy potrzebujemy takiej zmiany...?

Chwilę potem zadrżałam na wieść, że przepisy FAKTYCZNIE SIĘ ZMIENIŁY. Pod koniec 2008 roku podpisano stosowne umowy i oto Polska dołączyła do grupy bezpośrednich eksporterów - juuuupi! Badanie tematu ruszyło więc na całego, a że jest to wiedza cenna i być może przydatna - postanowiłam ją tu zebrać w formie podręcznika dla ewentualnych potrzebujących.

Jeżeli mieszkasz w Polsce i chcesz wysłać swojego kota do Australii, to zerknij, jak załatwialiśmy sprawę my - może coś się przyda ;-) :
- biblia informacyjna jest tu i tu,
- koszty to:

* załatwianie dokumentów w Polsce (w tym badania weterynaryjne - uwaga: weterynarz musi mieć państwowe uprawnienia - niestety, link z którego korzystaliśmy, już nie działa - informacja powinna być umieszczona na stronie polskiego Ministerstwa Rolnictwa), szczepienia, pobranie próbki krwi i wysłanie jej do zbadania (my wysyłaliśmy do Puław), a jeśli weterynarz powiatowy się uprze - może być potrzebne tłumaczenie przysięgłe formularza),
* koszt uzyskania permitu w Australii z AQIS,
* kot musi lecieć w klatce wg norm IATA (my kupiliśmy w firmie, która załatwiała przelot, można kupić w sklepach zoologicznych albo nawet na Allegro), specjalnym kursem lotniczym, firma przewozowa załatwia bilet, formalności, badanie lekarskie przed wylotem i w portach przeładunkowych aż do oddania zwierzaka oficerowi AQIS w Australii, który zabiera kociego imigranta do danej stacji kwarantanny (nasz był w Melbourne i polecamy - wszystko jest na ich stronie, łącznie ze zdjęciami boksów - odwiedzaliśmy Popiołka dwa razy, wszystkie ustalenia mailem odbywały się sprawnie i bardzo profesjonalnie - przy okazji zwiedziliśmy Melbourne (tu pozdrowienia dla Uli i Wojtka ;-)) i zaliczyliśmy The Great Ocean Road, ;-)) ),
* my sprawdziliśmy kilka linii lotniczych, w końcu ktoś z Lufthansy podał nam namiary do firmy cargo, która zajmuje się przewozem zwierząt - odwoziliśmy kota do firmy do Warszawy przy lotnisku,

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

* koszt kwarantanny trzeba uregulować zanim zwierzaka oddadzą właścicielowi (można kartą płatniczą), faktura przychodzi pocztą sporo wcześniej, na adres w Australii podany w permicie na samym początku,

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

* my zdecydowaliśmy, że nie pojedziemy do Melbourne odebrać Popiołka z kwarantanny osobiście tylko załatwiliśmy przelot samolotem do Adelaide - listę przewoźników dostaliśmy ze stacji kwarantanny - ja obdzwoniłam/obmailowałam ich po kolei i wybrałam najtańszą ofertę na przelot - bez zastrzeżeń.

Potem odwiedziliśmy weterynarza w Adelaide, żeby kot miał tu już swoje papiery, ale to dopiero później jak... sprowadziliśmy do domu drugiego kota - Australijczyka ;-))

Uwaga, bo mnie to zdziwiło: mimo, że kot przylatuje do Australii zaczipowany specjalnie na tę okazję, to i tak w Australii po odebraniu zwierzaka z kwarantanny należy tego mikroczipa zarejestrować (za całe $10.00) - szczegóły tu - nam weterynarz wydrukował formularz, który wypełniłam, dodałam szczegóły karty kredytowej i wysłałam pocztą, po około 10 dniach otrzymałam potwierdzenie rejestracji mikroczipa.

Australijskiego kota zaczipował weterynarz i on załatwił rejestrację bez mojego udziału. Potwierdzenie również otrzymaliśmy pocztą.

Koszty - ciąg dalszy:


- Koszt biletu lotniczego kota był o jakieś 50% wyższy niż koszt biletu jednego z nas.
- Koszt kwarantanny był wysoki, bo za późno rozpoczęliśmy przygotowania: w Polsce najpierw kot musi dostać szczepionkę przeciw wściekliźnie, potem czeka się 30 dni, aby wytworzyły się przeciwciała, potem pobiera się próbkę i wysyła do laboratorium do zbadania, informacja dociera pocztą i jeśli ilość przeciwciał mieści się w normie, to czas kwarantanny kota (180 dni) liczy się od dnia pobrania próbki. Jest zatem możliwe, aby kot większość kwarantanny spędził w domu przed wyjazdem i zaliczył w Australii tylko wymagane minimum, czyli 30 dni (nasz siedział trzy miesiące...).
- Aha; niespodzianka, w pewnym momencie zadzwonili do nas ze stacji kwarantanny, że kot ma infekcję, że już go widział ichniejszy weterynarz i że mamy się spodziewać telefonu w sprawie uregulowania należności - wrrrrrr - około $250.
- Koszt przylotu do Adelaide z Melbourne to było około $200.00 i się zdecydowaliśmy na tę opcję, bo już wtedy pracowaliśmy plus koszt benzyny plus koszt pobytu w Melbourne itp.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Brak komentarzy :