31 sierpnia 2013

Kolejna sroga zima

Tegoroczna sroga zima trwała i trwała...  Ilość zajęć w zasadzie powinna łagodzić niedogodności, ale o ile obyło się tym razem bez infekcji, o tyle zimno dało nam jak w zwykle w kość - ewidentnie się zaaklimatyzowaliśmy w nowej ojczyźnie i ewidentnie, polubiliśmy ciepło...

Generalnie nie można było narzekać na pogodę: jesień odchodziła niechętnie, a i gdy odeszła, sporo mieliśmy ciepłych, słonecznych dni, które przeplatały dni szaro-buro-deszczowe, ale w sumie, ilość opadów chyba mieściła się w normie. Jak zwykle pięknie odżyła zieleń: drzewa, trawniki, nasze sukulenty pod Chatką.  Za domem w beczkach dojrzewały limonki, pomarańcze, cytryny i jedna (!) mandarynka, które po wykolorowaniu owoców okryły się pączkami nowych kwiatów.  Do kwitnienia przygotowywały się też storczyki - wiosnę przywitały odziane w kolorowe kwiatowe sukienki.

Miłe przerywniki w zimowej srogości gwarantowała nam tęcza - bardzo często mogliśmy zobaczyć nad głową kolorowy łuk, czasem podwójny.

... Ilość zajęć? - przypomni może Dociekliwy Czytelnik.

Hmmm, na czele listy umiejscowiła się tradycyjna forma spędzania czasu, jaką jest praca zarobkowa ;-)

Najlepszy z Moich Mężów zdecydowanie osiągnął już wysoki stopień asymilacji nowoojczyźnianej, bo w piątki pracuje (jak w Unii Europejskiej ;-) przez pierwsze pół dnia, a potem: hop w przepisowe ubranie i hejaaaaa: na pole golfowe.  Rozumie i realizuje zasadę zdrowych proporcji między pracą zawodową i korzystaniem z wypracowanych owoców wysiłku zawodowego ;-)

W czerwcu wspominałam o nowym handicap'ie i zapowiadałam, że nastąpi wymiana sprzętu. Nastąpiła.  Najmilszy ma nowe kije i tak uzbrojony winduje swoje umiejętności systematycznie, coraz wyżej. Przy Jego poziomie zaawansowania jedno marne piątkowe popołudnie zupełnie nie wystarcza, więc niech no tylko służbowy grafik pokaże prześwity...  Wziuuuuuu, i kolejna runda dołków lub trening wypełniają 'zwolniony' czas.
Niech no tylko jakieś 'prześwity' pokażą się w planach na weekend...  Tak, kierunek: pole golfowe.

Ja?  No cóż, w tej kwestii asymiluję się wolniej, żeby nie powiedzieć 'w ogóle' - staroojczyźniane pracoholicze nawyki okazały się dużo trudniejsze do wyplenienia, niż myślałam...  Pewną osłodą jest fakt, że przynajmniej robię w życiu zawodowym coś, co daje mi satysfakcję i pozwala się rozwijać.  Stali Bywalcy wiedzą już też o tym, jak i dlaczego powstała zakładka: Pani z Teczką :-)

... No, dobrze - zapyta Dociekliwy Czytelnik - to dni powszednie, a co z weekendami?

Intensywne tygodnie powodowały spiętrzenia prac domowych, które staraliśmy się nadganiać w wolne dni, ale większość czasu sobotnio-niedzielnego zjadł nam najnowszy Projekt Domowy p.t. Polowanie.  Nadszedł bowiem ten czas, kiedy człowiek dojrzewa do kupna domu i przeprowadzenia się na swoje...  Tiaaaaa, łatwiej powiedzieć i zaplanować, niż wytropić Ten Dom...

Większość zimowych weekendów wypełniły nam zatem tzw. inspekcje, czyli wizyty w domach wystawionych na sprzedaż.  

W ogłoszeniu z reguły napisane jest, kiedy dom jest otwarty dla zainteresowanych (z reguły około jednej godziny), czasem podana jest oferta cenowa, często (i jest to opcja zyskująca na popularności) podana jest data planowanej aukcji. 

Już raz prawie witaliśmy się z gąską, ale mimo wygranej aukcji, transakcja nie doszła do skutku...
W związku z powyższym, w tak zwanym międzyczasie podpisaliśmy piątą (!) umowę wynajmu Lawendowej Chatki (na nieco zmodyfikowanych zasadach, uwzględniających scenariusz pozytywny, czyli kupno Domu i przeprowadzkę).

No więc, jeździmy, oglądamy i... wyszukujemy, co nam się w danym miejscu podoba, bo z reguły... jednak przeważają minusy nad plusami...
A potem w Chatce Najmilszy odpala komputer i podejmuje od nowa trop.  A ja wracam do kartkowania katalogu IKEA :-), i rzucam coraz częściej tęskne spojrzenia na pudła, w których już tak długo śpi domowa biblioteka...  Czasem, dla urozmaicenia, dyskutujemy o potencjalnych rozwiązaniach, które warto byłoby wdrożyć w Domu...

Do tegorocznych zimowych wydarzeń kulturalnych należą:
  • Jezioro Łabędzie - przedstawienie baletowe w przepięknym wykonaniu Baletu Australijskiego
  • projekcja polskiego filmu Układ zamknięty zorganizowana w jednej z sal kinowych w Adelajdzie
  • otwarcie sezonu operowego przedstawieniem Salome
Do wycieczek zasługujących na osobny post należy wyprawa do Canberry - niestety, tym razem odwiedziłam ten biegun zimna w zimie i sama, w ramach wyjazdu służbowego (to pokazuje, że czas już najwyższy nadrobić zaległość i opisać wyprawę z przełomu roku - hmmmm, ciekawe, czy uda się, zanim zmienimy kalendarze...? )

30 sierpnia 2013

Pierwsze koty za płoty

Postanowiłam dzisiaj odwiedzić uniwersytecką bibliotekę.

Studiuję w trybie eksternistycznym, większość zadanych materiałów dostępna jest w wersji elektronicznej, ale na liście lektur znalazł się wyjątek - wedle przepisów, jeśli zadany fragment tekstu to więcej niż jeden rozdział danej książki, wówczas nie wolno zrobić i udostępnić studentom wersji elektronicznej takiego dużego fragmentu.

Hmmmm, z drugiej strony to dobrze: i tak muszę zawieźć pewne dokumenty osobiście, i tak będę w okolicy, dlaczego zatem nie zajrzeć do biblioteki?

Wchodzę. 

Hmmmm, najpierw karta biblioteczna - dostałam ją 'od ręki': po wstukaniu mojego numeru studenta w komputer i cyknięciu mi fotki kamerą przy tymże komputerze, miła pani kliknęła 'drukuj' i karta się wydrukowała.

Następnie poszłam do czegoś a'la bankomat: zjadł banknot i dodał mi dwadzieścia dolarów do konta, cobym sobie mogła podrukować wybrane pokserowane rzeczy.

Tiaaaaaaa, sto lat temu na Gołębiej takich cudów nie bywało ;-)  W sensie: kserował upoważniony specjalista i płaciło się gotówką, pamiętając, żeby mieć drobne ;-)

Aha: tutaj jest też taka opcja, że student może sobie kupić przygotowany komplet wydrukowanych 'czytanek' z danego przedmiotu.


... a potem poszłam między książki...  Znalazłam, pokserowałam, wydrukowałam...

I chłonęłam jakiś taki nowoczesny wymiar tej mojej obecnej uczelni: w bibliotece kampusu duża jasna przestrzeń podzielona na stoliki do cichej indywidualnej pracy między regałami, pokoiki z przeszklonymi drzwiami do pracy w grupach (sami studenci) oraz, na parterze, duża część wspólna z fotelami, komputerami dla studentów, WiFi dla tych, którzy mają swoje kompy, co najmniej dziesięć dużych kserokopiarek (w tym kolorowe, z papierem formatu A4 i A3, z możliwością drukowania także dwustronnego oraz skanowania, żeby sobie od razu po zeskanowaniu wysłać pdfy mailem 8-0), ze stanowiskami informacyjnymi (które obsługują zarówno pracownicy uczelni, jak i studenci-wolontariusze).  Tuż obok jest kafejka z kawą, przekąskami i drobiazgami w bardziej barowym stylu. W sąsiednich budynkach są inne: i kafejki, i bary.
Są też bankomaty, apteka, coś jak kiosk ruchu z gazetami, kartami do telefonów, USB itp.  Jest księgarnia uniwersytecka, w której mają również dział antykwaryczny.

Że nie wspomnę o toaletach - to tu, to tam; czyste, z papierem toaletowym, z ciepłą wodą, papierowymi ręcznikami i suszarkami (że co, że słychać po-Gołębią traumę? ;-)

Ufffffff, dzierżąc w ręce wydrukowany materiał, wpadłam w głęboki miękki fotel, odpaliłam mój jabłkowy komputer i uczelniane WiFi, po czym, wykorzystując TFN podany przez księgowego, wypełniłam dwa formularze - klik klik klik i po chwili dostałam na maila potwierdzenie, że należność za świeżo rozpoczęte i z-niepokojem-pomieszanym-z-nadciągającym-szaleństwem-kontynuowane studia została przesunięta pod szyld FEE-HELP, czyli że ruszył system kredytowania - ustalony prawem procent będzie teraz potrącany z mojej pensji (a że pensja niska, to i procent potrącania będzie niski ;-) 

Zobaczymy, jak to w praktyce działa, bo jeszcze za bardzo nie wiem.  Na szczęście mam się kogo zapytać - nasz księgowy wie wszystko ;-) 
Zamierzam wrócić do negocjacji z Nim w sprawie ekspresu do kawy ;-) - no bo jakże to tak studiować w domu bez porządnej kawy?  Pomoc naukowa jak nic!   (Oczywiście chodzi o to, żeby fakturę za ekspres wrzucić w koszty studiowania odliczane od podatku ;-)



Tiaaaaaaaa, wychodzi na to, że czas wracać do czytanek - lekką ręką zainwestowałam kilkanaście tysięcy w swoją naukową przyszłość, głupio by zatem było pozwolić się wyrzucić...
Zmykam zatem...

13 sierpnia 2013

Naucz się czegoś nowego każdego dnia...

Dawno, dawno temu...

... podczas jednego ze szkoleń, w których uczestniczyłam już tu w nowej ojczyźnie, wzrósł mi niebezpiecznie poziom frustracji. Szkolenie było z założenia ciekawe, jednak co do sposobu jego prowadzenia miałam spore zastrzeżenia. Prowadząca nadużywała 'emmmmmm' i 'yyyyyyy', co powodowało, że nie tylko dość ciężko było skupić się na przekazywanej treści, ale i osłabiało dość 'swobodną' moim zdaniem strukturę sesji... Odnosiłam wrażenie, że czas mija, sesja mija, a my po prostu przerzucamy się luźno powiązanymi refleksjami. Na temat, ale i wokół tematu, szerokie 'wokół'...

Z taką frustracją najlepiej coś zrobić. Dla własnego dobra, zdrowia i samopoczucia :-) Zrobiłam. Podzieliłam się z siedzącą obok koleżanką. Uffffff, poziom frustracji okazał się całkiem podobny u nas obu :-) Od słowa do słowa, podczas tego dzielenia się frustracją, rzuciłam niefrasobliwie: skoro to jest kwalifikowana osoba z tutejszym dyplomem uniwersyteckim, to myślę nieskromnie, że i ja mogę. A jak się naprawdę wkurzę, to i doktorat machnę. Z astrofizyki!

Tiaaaaaaa, i tak kobyłka stanęła u płotu, albo: jak robić/ nie robić sobie z gęby cholewy :-)

Do niedawna działała wymówka: studia uniwersyteckie są tutaj dość drogie, a bez obywatelstwa nie mam szans na kredytowanie.
W ramach rozgrzewki robiłam zatem studia-nie-studia, czyli dyplomy na TAFE. Ot, takie tam: poczytać, popisać i po roku człowiek ma nowy dyplom do kolekcji ;-)


Do niedawna, bo oto minęły cztery lata. Aplikowaliśmy, zdaliśmy testy i... wizja zostania obywatelem stała się na tyle realna, że kobyłka jakby urosła przy tym swoim płocie.

Yyyyyyyy, od czego by tu zacząć? Na początek zrezygnowałam z astrofizyki ;-)

Jako że pierwsze moje życiowe studia były o tyleż piękne i romantyczne, co średnio przekładalne na kasę ;-), tym razem postanowiłam wybrać coś mądrze, praktycznie i przyszłościowo ;-)

Jak zwykle poszukałam w Internecie, a potem poszłam gadać z ludźmi. 
I tak zza płotu i zza kobyłki wyłoniła się Gerontologia, czyli spotkanie kilku nauk humanistycznych i wspólna wiedza o starości i procesach starzenia.

Maszyna ruszyła, zaczął się pierwszy semestr, przede mną szesnaście przedmiotów, ogrom nowej wiedzy i doświadczeń :-)
Studiuję w trybie eksternistyczno-zdalnym, 
brnę przez tajniki i zakamarki naszej strony komunikacyjnej, 
docieram się z moim nowym ślicznym zakupionym przez Najlepszego z Moich Mężów komputerem, 
drukuję kolejne artykuły, 
czytam i 
gryzę palce z nerwów, ilekroć wyślę kolejne zadanie domowe (bez oceny) lub esej (na ocenę)...

Będzie się działo ;-)

14 czerwca 2013

Raz, dwa, trzy... CZTERY!

Stało się!
Zupełnie nie wiedzieć kiedy, rachu ciachu i... minęły cztery lata życia w nowej ojczyźnie!  Ha, aż trudno uwierzyć, prawda?

Czas zatem nie tylko na kolejny Bilans, ale i na zmianę formuły ;-)
Od tej pory Bilans pisać będę na zamknięcie kolejnej pory roku.
Nadchodzące (mam nadzieję) Kamienie Milowe ;-) podsumuję postem ogólnym lub z danej kategorii np. Notes ;-)

Cztery lata oznaczają osiągnięcie kolejnego etapu nowojczyźnianego życia - czas na Kamień Milowy p.t. nowoojczyźniane obywatelstwo :-)
Aplikacje zostały wysłane - czekamy na rozwój wydarzeń.

Ostatni miesiąc czterolecia sumiennie przepracowaliśmy.

W wolnych chwilach pospacerowaliśmy w miejscach już znanych (ZOO w Adelajdzie) i w odwiedzonych po raz pierwszy (Morialta Conservation Park).
Uszlachetniliśmy swoje dusze na kolejnym koncercie w wykonaniu ASO, obejrzeliśmy kilka filmów na sofie przed telewizorem, okryci kocami i kotami.
Na zewnątrz Chatki, jak to w zimie, rośnie trawa i dojrzewają cytrusy.  W ogrodzie kwitną drzewka, w pergoli - storczyki.

Najlepszy z Golfistów odebrał nagrodę w klubie za najbardziej znaczący postęp :-)  Regularnie grywa, ćwiczy, uczy się.
Z dumą przyjął nowy handicap (obecnie 32) i... planuje wymianę zestawu kijów golfowych :-)

9 czerwca 2013

Zimowe spacery - ... i poza miastem

Na niedzielę przedstawiłam propozycje pozamiejskie ;-), a raczej: propozycje z obrzeży Adelajdy, bo administracyjnie to nadal obszar metro, czyli miejski ;-)

Wybór padł na park krajobrazowy Morialta (w języku Aborygenów z plemienia Kaurna Morialta oznacza 'biegnąca woda').  Wąwóz z trzema wodospadami przecina system szlaków spacerowych o różnym stopniu trudności.  My odwiedziliśmy to miejsce po raz pierwszy (i, mamy nadzieję, jeden z wielu) i wybraliśmy jedną z szerokich pętli.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Park Morialta leży około 10 kilometrów na północny-wschód od centrum Adelajdy na terenie, który był kiedyś własnością prywatną, i który właściciel przekazał miastu dla stworzenia publicznego rezerwatu przyrody.  Śmialiśmy się, że to nowoojczyźniana wersja wycieczki do Ojcowa, czy w podkrakowskie Dolinki.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Pogoda znowu była po naszej stronie :-)  Nad głową mieliśmy nieco zachmurzone niebo, ale słońce dzielnie świeciło przez cały dzień, a bardziej strome fragmenty szlaku powodowały, że rozsuwaliśmy zamki bluz :-)
Widoki przepiękne, w powietrzu zapach eukaliptusów i kwitnącej na biało rośliny, której słodki zapach kojarzył nam się z kwitnącą lipą.
Zabawne, bo tłem naszego zimowego spaceru była soczysta zieleń świeżej trawy, koniczyny i mchu.
Wodospady przyjeżdża się tu oglądać od późnej jesieni do wiosny - w lecie trwa 'pora sucha' - wodospady mają wolne ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Dzisiejszy spacer zajął nam około trzy godziny.  Z licznymi przerwami na napawanie się widokami i robienie zdjęć.  Ze ścieżki schodzi się na liczne punkty widokowe.  Można skręcić i dojść bliżej do wodospadu, można zejść na dno wąwozu, czy też zajrzeć do wnętrza 'jaskini' ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Do parku przyjeżdża się samochodem i stąd, z dużego parkingu rusza się w wybraną stronę.
Niektórzy chodzą, niektórzy biegają, jeszcze inni wspinają się na skałki.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Mijaliśmy ludzi w różnym wieku, w różnych butach ;-), większość robiła zdjęcia, niektórzy mieli lornetki, bo w Morialta żyje wiele gatunków ptaków.
Aaaaa, no i jeszcze jeden bonus: dzisiejszy spacer 'otworzyły' i 'zamknęły' koala - jeden spał na drzewie niedaleko miejsca, gdzie zaparkowaliśmy, drugiego wypatrzyliśmy tuż przy końcu trasy.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

My sobie spacerowaliśmy nowoojczyźnianą zimową porą, a gdzieś tam daleko, w starej ojczyźnie padał deszcz i kolejne obszary zalewała woda...

8 czerwca 2013

Zimowe spacery - w mieście...

W czerwcowy długi weekend świętujemy urodziny Królowej.

W tym roku świętowaliśmy aktywnie, czemu wybitnie sprzyjała pogoda :-)  Piękne słonko, niewiele chmur, niewiele wiatru - słowem: mimo że można by było odsypiać w cieple trudy codzienności ;-), wstaliśmy i zrealizowaliśmy Plan Wycieczkowy :-)

W sobotę (po dość długiej przerwie) wróciliśmy do adelajdzkiego ZOO.  Lubimy to miejsce.  Świetnie się tu odpoczywa.  Można obserwować zachodzące zmiany - co nowego u zwierzaków, jakie różnice na wybiegach, jakie rośliny się pojawiły, co gdzie kwitnie itp.
Zimowa aura i pora posiłku przyczyniły się do kilku niespodzianek - zobaczyliśmy wombata (zwykle w dzień śpią w swoim domku koło wybiegu) i diabła tasmańskiego rozprawiającego się z kawałkiem mięsa.

Wombaty to 'kuzyni' koali, stąd ich misiowaty urok.  Biada jednak pechowcom, którzy napotkają to zwierzę na drodze - kolizja przypomina ponoć najechanie na leżący w poprzek drogi solidny pień.  Coś, jak spotkanie z dzikiem na polskich drogach...

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Mijaliśmy liczne grupy wolontariuszy, którzy pod opieką pracowników ZOO porządkowali wybiegi.  W większości 'basenów' zwierzaki miały świeżo wymienioną przejrzystą wodę, widać było, że zadbano o trawniki i krzewy, wysypano nową podściółkę z mielonej kory.  Spacerujących było sporo.  Jak zwykle wiele rodzin z dziećmi.
Dziś w ZOO w porze lunchu zorganizowano kącik z potrawami z grilla, otwarte były też wszystkie kafejki.

Jedno z naszych ulubionych miejsc w ZOO to 'małpia wyspa'.  Zwiedzający chodzą po moście pomiędzy dwoma wybiegami - to wyspy okolone wodą, na których rosną okazałe drzewa (głównie fikusy - tak, tak, w starej ojczyźnie popularne w wersjach doniczkowych ;-).  Po jednej stronie, oddzielone od siebie pasem wody mieszkają dwie rodziny, po drugiej - jedno większe stado.
Skaczą po drzewach, po linach, pomiędzy gałęziami, czasem się gonią, czasem odpoczywają, a zwiedzający mogą 'kibicować' nie przeszkadzając zbytnio, i robić zdjęcia, których nie zakłóca wzór drucianej kraty :-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Część wolier (zakładamy, że ze względu na porę roku) była pusta.  Dziwne wrażenie - zwykle idzie się przez masę dźwięków i kolorów, a tym razem całą atmosferę kreowały... rośliny.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Pandy podbiły serca chyba wszystkich mieszkańców Adelajdy, którzy odwiedzają ZOO.  Zamieszkały w Australii czasowo (chińskie ZOO wypożyczyło parę na dziesięć lat, w ramach międzynarodowego programu ratowania zagrożonych gatunków), dobrze się u nas czują i większość wielbicieli trzyma kciuki za ich... przyszłe potomstwo :-)
Mają swoją stronę internetową, gdzie można poczytać najnowsze wieści z życia Wang Wang (Siatka - czemu?) i Funi (Szczęściara) oraz zajrzeć na ich wybiegi okiem kamer.  W tej chwili zamieniono im tereny - mieszkają po stronie partnera i oswajają się z zapachami, sezon na małe pandy coraz bliżej...  Zobaczymy, czy ten rok przyniesie jakieś wieści :-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Zajrzeliśmy do większości kątków po kolei, zrobiliśmy kilka pętli i sporo zdjęć, po czym, oceniając spacer jako 'udany' pojechaliśmy do domu obiecując sobie po raz kolejny, że będziemy tu częściej wracać :-)

2 czerwca 2013

Ale jak to: zima?

Tydzień mijał za tygodniem, słonko świeciło, aż tu nagle...  Nadeszła zima.
Zgodnie z tutejszą tradycją, pierwszy dzień nowej pory roku ilustruje, na czym ta nowa pora roku będzie 'pogodowo' polegała - i tak, wczoraj, w pierwszy dzień zimy, deszcz padał prawie bez przerwy.  Taki porządny, gęsty deszcz, kiedy niemal słychać, jak trawa rośnie :-)  Wieczorem pomiędzy chmurami widać było trochę gwiazd, ale do deszczu dołączył wiatr - ten nieprzyjemny zimowy - przenikliwy i zimny.

Oczywiście, że nie narzekam, tylko opisuję.  Jakże mogłabym narzekać, kiedy pogoda w tym roku naprawdę nas (tfu tfu) rozpieszcza.  Lato długo się wahało, zanim odeszło, jesień była pełna słońca i wysokich temperatur.  Trawa odrosła dzięki deszczom, ale jesienne chandry, przeziębienia i inne takie ominęły nas szerokim łukiem.

Poza tym, po wczorajszym, oficjalnym 'otwarciu', dziś już wróciliśmy do tegorocznej łagodnej wersji pogodowej - przetarło się słońce,  szemrze fontanna, drą się ptaki.  Wyszłam rano w piżamie przywitać poranek (yyyyy, późny poranek...) i musiałam jednak wrócić po bluzę, ale przedtem skorzystałam z pięknego światła i obfotografowałam odświeżone deszczami cytrusy.  Lemonka dzierży puchar zwycięzcy w kategorii: kwitnienie, za nią cytryna.  Czerwone pomarańcze nabierają coraz piękniejszego koloru i jest ich naprawdę sporo, tradycyjne - pozostają nieco z tyłu - zarówno pod względem ilości owoców, jak i stopnia dojrzałości ;-)  Mandarynka, zgodnie z niechlubną tradycją, przygotowuje jeden owoc ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Trawnik znów dumnie zazieleniony, Najlepszy z Golfistów uformował sobie nawet green do ćwiczeń ;-), z którego korzysta na zmianę z kotami - koty uwielbiają tam leżeć 'niewidzialne', 'ukryte', czając się na ptaki, którym się ciągle wydaje, że to ich ogród... ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2013

W pergoli festiwal fikusów - zanim sięgnęły dachu, przycięliśmy obie rośliny i teraz nowe pokolenie już w doniczkach lub jeszcze w wazonie, gdzie powolutku przybywa korzeni na samodzielne doniczkowanie.
Storczyki?  Imieninowy kwitnie w wersji kwiat solo i rozwija nowy pęd powyżej, fioletowy zeszłoroczny rozwija pęd z gałązkami bocznymi, najnowszy bordowy - jeden pęd kwitnie, drugi przygotowuje pąki.

Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Przed domem w skrzynkach z sukulentami - szaleństwo!  Chodzi mi po głowie pomysł poprzycinania tej rozbuchanej gęstwiny, ale wciąż się waham.  Z sentymentem wspominam początki tych kompozycji...

sierpień 2010
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
wrzesień 2010
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
czerwiec 2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

W lasach grzyby, spóźnione w stosunku do poprzednich lat, powoli się rozkręcają.  Las zielenieje i podszycie coraz bujniejsze, gęstnieje mech, w powietrzu wreszcie czuć jesień i grzyby.
Przywozimy do domu kolejne porcje rydzów i maślaków, przyjechały też pierwsze prawdziwki.  Imponujących rozmiarów, świeże i zdrowiutkie, ale... po jednej sztuce na wyjazd (jak dotąd, mam nadzieję).

Od Lawendowa_Chatka_2013

Od Kulinaria