Pokazywanie postów oznaczonych etykietą balet. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą balet. Pokaż wszystkie posty

31 sierpnia 2013

Kolejna sroga zima

Tegoroczna sroga zima trwała i trwała...  Ilość zajęć w zasadzie powinna łagodzić niedogodności, ale o ile obyło się tym razem bez infekcji, o tyle zimno dało nam jak w zwykle w kość - ewidentnie się zaaklimatyzowaliśmy w nowej ojczyźnie i ewidentnie, polubiliśmy ciepło...

Generalnie nie można było narzekać na pogodę: jesień odchodziła niechętnie, a i gdy odeszła, sporo mieliśmy ciepłych, słonecznych dni, które przeplatały dni szaro-buro-deszczowe, ale w sumie, ilość opadów chyba mieściła się w normie. Jak zwykle pięknie odżyła zieleń: drzewa, trawniki, nasze sukulenty pod Chatką.  Za domem w beczkach dojrzewały limonki, pomarańcze, cytryny i jedna (!) mandarynka, które po wykolorowaniu owoców okryły się pączkami nowych kwiatów.  Do kwitnienia przygotowywały się też storczyki - wiosnę przywitały odziane w kolorowe kwiatowe sukienki.

Miłe przerywniki w zimowej srogości gwarantowała nam tęcza - bardzo często mogliśmy zobaczyć nad głową kolorowy łuk, czasem podwójny.

... Ilość zajęć? - przypomni może Dociekliwy Czytelnik.

Hmmm, na czele listy umiejscowiła się tradycyjna forma spędzania czasu, jaką jest praca zarobkowa ;-)

Najlepszy z Moich Mężów zdecydowanie osiągnął już wysoki stopień asymilacji nowoojczyźnianej, bo w piątki pracuje (jak w Unii Europejskiej ;-) przez pierwsze pół dnia, a potem: hop w przepisowe ubranie i hejaaaaa: na pole golfowe.  Rozumie i realizuje zasadę zdrowych proporcji między pracą zawodową i korzystaniem z wypracowanych owoców wysiłku zawodowego ;-)

W czerwcu wspominałam o nowym handicap'ie i zapowiadałam, że nastąpi wymiana sprzętu. Nastąpiła.  Najmilszy ma nowe kije i tak uzbrojony winduje swoje umiejętności systematycznie, coraz wyżej. Przy Jego poziomie zaawansowania jedno marne piątkowe popołudnie zupełnie nie wystarcza, więc niech no tylko służbowy grafik pokaże prześwity...  Wziuuuuuu, i kolejna runda dołków lub trening wypełniają 'zwolniony' czas.
Niech no tylko jakieś 'prześwity' pokażą się w planach na weekend...  Tak, kierunek: pole golfowe.

Ja?  No cóż, w tej kwestii asymiluję się wolniej, żeby nie powiedzieć 'w ogóle' - staroojczyźniane pracoholicze nawyki okazały się dużo trudniejsze do wyplenienia, niż myślałam...  Pewną osłodą jest fakt, że przynajmniej robię w życiu zawodowym coś, co daje mi satysfakcję i pozwala się rozwijać.  Stali Bywalcy wiedzą już też o tym, jak i dlaczego powstała zakładka: Pani z Teczką :-)

... No, dobrze - zapyta Dociekliwy Czytelnik - to dni powszednie, a co z weekendami?

Intensywne tygodnie powodowały spiętrzenia prac domowych, które staraliśmy się nadganiać w wolne dni, ale większość czasu sobotnio-niedzielnego zjadł nam najnowszy Projekt Domowy p.t. Polowanie.  Nadszedł bowiem ten czas, kiedy człowiek dojrzewa do kupna domu i przeprowadzenia się na swoje...  Tiaaaaa, łatwiej powiedzieć i zaplanować, niż wytropić Ten Dom...

Większość zimowych weekendów wypełniły nam zatem tzw. inspekcje, czyli wizyty w domach wystawionych na sprzedaż.  

W ogłoszeniu z reguły napisane jest, kiedy dom jest otwarty dla zainteresowanych (z reguły około jednej godziny), czasem podana jest oferta cenowa, często (i jest to opcja zyskująca na popularności) podana jest data planowanej aukcji. 

Już raz prawie witaliśmy się z gąską, ale mimo wygranej aukcji, transakcja nie doszła do skutku...
W związku z powyższym, w tak zwanym międzyczasie podpisaliśmy piątą (!) umowę wynajmu Lawendowej Chatki (na nieco zmodyfikowanych zasadach, uwzględniających scenariusz pozytywny, czyli kupno Domu i przeprowadzkę).

No więc, jeździmy, oglądamy i... wyszukujemy, co nam się w danym miejscu podoba, bo z reguły... jednak przeważają minusy nad plusami...
A potem w Chatce Najmilszy odpala komputer i podejmuje od nowa trop.  A ja wracam do kartkowania katalogu IKEA :-), i rzucam coraz częściej tęskne spojrzenia na pudła, w których już tak długo śpi domowa biblioteka...  Czasem, dla urozmaicenia, dyskutujemy o potencjalnych rozwiązaniach, które warto byłoby wdrożyć w Domu...

Do tegorocznych zimowych wydarzeń kulturalnych należą:
  • Jezioro Łabędzie - przedstawienie baletowe w przepięknym wykonaniu Baletu Australijskiego
  • projekcja polskiego filmu Układ zamknięty zorganizowana w jednej z sal kinowych w Adelajdzie
  • otwarcie sezonu operowego przedstawieniem Salome
Do wycieczek zasługujących na osobny post należy wyprawa do Canberry - niestety, tym razem odwiedziłam ten biegun zimna w zimie i sama, w ramach wyjazdu służbowego (to pokazuje, że czas już najwyższy nadrobić zaległość i opisać wyprawę z przełomu roku - hmmmm, ciekawe, czy uda się, zanim zmienimy kalendarze...? )

6 października 2011

Balety...

... czyli: tym razem to inni tańczyli, a my patrzyliśmy, klaskaliśmy i przeżywaliśmy całą gamę wzruszeń.

Wczorajszy wieczór spędziliśmy w Centrum Festiwalowym, gdzie tym razem obejrzeliśmy występ rosyjskiej grupy baletowej.

Grupa The Imperial Russian Ballet Company powstała w roku 1994, założona przez solistę baletu Teatru Wielkiego - Gediminasa Tarandę, zrzesza czterdziestu tancerzy i współpracuje z innymi. Od momentu założenia jeżdżą po całym świecie, ale swoją stałą siedzibę mają w Moskwie w teatrze Nowa Opera Kolobowa.

Do Australii przyjeżdżają od 2009 roku: dwa lata temu występowali z "Jeziorem łabędzim", w zeszłym roku przegapiliśmy okazję, aby zobaczyć "Dziadka do orzechów" w ich wykonaniu.
Do trzech razy sztuka! - w tym roku zobaczyliśmy "Festiwal Rosyjskiego Baletu" - kompozycję różnych tańców w trzech aktach:

Akt I: "Don Quixote" - po raz pierwszy wykonany w moskiewskim Teatrze Wielkim w 1869 roku i od tego czasu regularnie pokazywany na całym świecie przez różne zespoły baletowe.
Gediminas Taranda - były solista baletu Teatru Wielkiego, założyciel i dyrektor artystyczny the Imperial Russian Ballet Company, a także choreograf - opracował skrót czterech aktów oryginalnego przedstawienia, który trwa 75 minut.
Na scenie podziwialiśmy duety oraz większe grupy tancerzy, kolorowe stroje i wspaniałą technikę tańca. Tytułowy Don Kichot ograniczył się do dosyć sztywnych marszy, Sancho Pansa głównie rozśmieszał i zbierał klapsy od pięknych Hiszpanek, ale zarówno główna para zakochanych, jak i wzbudzający gorące uczucia dwóch rywalek torreador zbierali raz po raz rzęsiste brawa.

Akt II: "Bolero" - całkowita zmiana scenerii, kostiumów i nastroju. W rytm dramatycznej muzyki Ravela rozgrywa się historia od ciemności (w tle burza z piorunami) do światła; od bóstwa, któremu ludzie składają ofiary (także z ludzi) i wznoszą świątynie i oddają hołd (niesamowity jest moment, kiedy bogini opuszcza świątynię schodząc na ziemię po ramionach i plecach wyznawców) do momentu uwznioślenia człowieka. "Bolero" jest widowiskowym i pełnym dramatyzmu baletem - fantastycznie pokazuje umiejętności tancerzy zarówno w scenach zbiorowych, jak i występach solowych tańczonych niejako 'na tle' grupy.

Akt III to mieszanka fragmentów z najsłynniejszych przedstawień baletowych:

"Giselle" (przepiękny liryczny duet, klasyczny taniec pięknej baleriny),
“Carmen” (na scenie tańczy cała grupa baletnic, ale solistka wyróżnia się nie tylko strojem, ale i czarem, jaki bije z jej tańca i jakim uwodzi widzów - ruch ramienia wzbudził dreszcz wśród widowni),
Umierający łabędź” (klasyka, która chyba nigdy się nie nudzi - przepiękna wzruszająca ilustracja wykonana ruchem ciała, echa tańców światowej sławy baletnic - przepiękne ruchy ramion, pięknie oddane emocje, ze sceny płynął smutek i żal, ale nie mogliśmy oderwać oczu od tancerki...),
"Korsarz”, w którym podziwialiśmy duet tancerzy - trochę tańczyli razem, trochę osobno - muzyka była tu bardziej pretekstem do pokazania serii elementów technicznych niż odtańczenia fragmentu przedstawienia, ale taka była konwencja tego wieczoru,

oraz nowoczesne aranżacje choreograficzne:

"Taniec Konia" - choreograficzna ciekawostka, ponoć wynik zaskoczenia, jakim dla rosyjskiej grupy było podejście Australijczyków do obchodów Dnia Konia - dnia finałowej gonitwy w konkursie o puchar Melbourne, kiedy to na czas wyścigu "życie zamiera i cały naród wstrzymuje oddech". Muzyka to fragment z Wilhelma Tella Rossiniego, a na scenie tańczy zespół: panie w koktajlowych sukniach i panowie w strojach dżokejów.
"Kazaczok" - szkoda tylko, że taki krótki - bardzo dynamiczny, pełen trudnych technicznie elementów występ solisty,
"Nie opuszczaj mnie" - prawdziwa perełka zatańczona do piosenki Jacquesa Brela przez solistkę w długiej powiewnej sukni, która całym ciałem wyraża emocje, tłumacząc je na język wspólny, łączący i rosyjski i francuski i angielski...,
i na koniec: "Can Can Surprise" - tradycyjnego kankana tańczą nie tylko panie w głębi sceny, ale i na pierwszym planie - tancerz-parodysta. Flirtuje, czaruje, ale i bezbłędnie prezentuje się na puentach :-0 Śmiejemy się, oklaskujemy tancerzy, ale nie przestajemy podziwiać ich umiejętności technicznych.

Znalazłam dzisiaj recenzję tegorocznego przedstawienia - niezbyt pochlebna, stawiająca zarzuty, że zamiast prawdziwej sztuki widzowie dostali popisy pełne tanich chwytów, że "Don Kiszot" został zmasakrowany i na siłę wtłoczony w około 70 minut, że tancerze-soliści słabi, a tancerki niewiele lepsze. Że "Bolero" zgrane i efekciarskie itd itd. Niestety, autorka recenzji o tańcu wie sporo i nie można zarzucić jej nieznajomości tematu...

Hmmm, tak mi się jakoś smutno zrobiło... Moim zdaniem nie można porównywać odgrywanego w całości przedstawienia - gdzie akcja stopniowo się rozwija, gdzie jest czas na zbudowanie nastroju, gdzie każdy z tancerzy ma wyznaczoną rolę, którą interpretuje w czasie trwania całego występu do składanki fragmentów. Zarzut na temat występów w innym teatrze, na innej scenie każdego wieczoru i wytykanie, że zespół z werwą 'zagospodarowuje' różnych rozmiarów sceny wydaje mi się jakiś taki, małostkowy... Argument dotyczący kiepskiego oświetlenia po pierwsze nie dotyczy Adelajdy, a po drugie - przede wszystkim - nie może być używany do oceny tancerzy na gościnnych występach!

Moim zdaniem zobaczyliśmy sporo dobrego baletu, mogliśmy doceniać technikę prezentowaną przez tancerzy.
Jasne, że byłoby lepiej, gdyby muzykę zapewniła orkiestra, a nie odtwarzane nagrania, ale nie zaszkodziło to w odbiorze tańca.
Program był urozmaicony, zawierał zarówno tańce klasyczne, jak i współczesne, były elementy 'na serio', i 'z przymrużeniem oka'. Zdarzyło się, że po serii piruetów tancerka nie utrzymała pozy, ale przeważały elementy wykonane perfekcyjnie lub bardzo dobrze.

Nie bez znaczenia jest i to, że widownia była pełna, że wśród widzów byli obecni przedstawiciele rożnych pokoleń. W czasie przerwy widzieliśmy dziewczynki, które z rozmarzonym wzrokiem i rumieńcami na policzkach już pewnie marzyły o tym, że w przyszłości chciałyby być baletnicami. W pewnym momencie usłyszeliśmy fragment rozmowy po rosyjsku.
Wiele osób zakupiło programy, liczni interesowali się wystawionymi na sprzedaż filmami DVD z nagraniami z przedstawień: Jezioro łabędzie, Carmen i Dziadek do orzechów.

My na przedstawieniu baletowym byliśmy po raz pierwszy (chyba, że mogłyby się liczyć partie baletowe z obejrzanych oper i operetek ;-) i baaardzo nam się podobało. Siedzieliśmy wystarczająco blisko sceny, aby podziwiać technikę, precyzję ruchów, ale i mimikę tancerzy oraz efektowne kostiumy.
W przyszłym roku postaramy się zobaczyć, zapowiadaną już teraz, Śpiącą królewnę.

Dzisiaj, przygotowując ten wpis, pooglądałam wiele krótszych i dłuższych nagrań. Postanowiłam wkleić materiał o jednej z żywych legend sceny baletowej (oglądając wczoraj prezentowane tańce dziś w interpretacji innych baletnic, w tym i Mai Plisieckiej, widziałam, jak trwa wielka tradycja rosyjskich szkół baletowych, jak trwa magia Teatru Wielkiego):
część pierwsza
część druga
część trzecia