Postanowiłam dzisiaj odwiedzić uniwersytecką bibliotekę.
Studiuję w trybie eksternistycznym, większość zadanych
materiałów dostępna jest w wersji elektronicznej, ale na liście lektur znalazł
się wyjątek - wedle przepisów, jeśli zadany fragment tekstu to więcej niż jeden
rozdział danej książki, wówczas nie wolno zrobić i udostępnić studentom wersji
elektronicznej takiego dużego fragmentu.
Hmmmm, z drugiej strony to dobrze: i tak muszę zawieźć pewne
dokumenty osobiście, i tak będę w okolicy, dlaczego zatem nie zajrzeć do
biblioteki?
Wchodzę.
Hmmmm, najpierw karta biblioteczna - dostałam ją 'od ręki':
po wstukaniu mojego numeru studenta w komputer i cyknięciu mi fotki kamerą przy
tymże komputerze, miła pani kliknęła 'drukuj' i karta się wydrukowała.
Następnie poszłam do czegoś a'la bankomat: zjadł banknot i
dodał mi dwadzieścia dolarów do konta, cobym sobie mogła podrukować wybrane
pokserowane rzeczy.
Tiaaaaaaa, sto lat temu na Gołębiej takich cudów nie bywało
;-) W sensie: kserował upoważniony specjalista
i płaciło się gotówką, pamiętając, żeby mieć drobne ;-)
Aha: tutaj jest też taka opcja, że student może sobie kupić
przygotowany komplet wydrukowanych 'czytanek' z danego przedmiotu.
... a potem poszłam między książki... Znalazłam, pokserowałam, wydrukowałam...
I chłonęłam jakiś taki nowoczesny wymiar tej mojej obecnej
uczelni: w bibliotece kampusu duża jasna przestrzeń podzielona na stoliki do
cichej indywidualnej pracy między regałami, pokoiki z przeszklonymi drzwiami do
pracy w grupach (sami studenci) oraz, na parterze, duża część wspólna z
fotelami, komputerami dla studentów, WiFi dla tych, którzy mają swoje kompy, co
najmniej dziesięć dużych kserokopiarek (w tym kolorowe, z papierem formatu A4 i
A3, z możliwością drukowania także dwustronnego oraz skanowania, żeby sobie od
razu po zeskanowaniu wysłać pdfy mailem 8-0), ze stanowiskami informacyjnymi
(które obsługują zarówno pracownicy uczelni, jak i
studenci-wolontariusze). Tuż obok jest
kafejka z kawą, przekąskami i drobiazgami w bardziej barowym stylu. W
sąsiednich budynkach są inne: i kafejki, i bary.
Są też bankomaty, apteka, coś jak kiosk ruchu z gazetami,
kartami do telefonów, USB itp. Jest
księgarnia uniwersytecka, w której mają również dział antykwaryczny.
Że nie wspomnę o toaletach - to tu, to tam; czyste, z
papierem toaletowym, z ciepłą wodą, papierowymi ręcznikami i suszarkami (że co,
że słychać po-Gołębią traumę? ;-)
Ufffffff, dzierżąc w ręce wydrukowany materiał, wpadłam w
głęboki miękki fotel, odpaliłam mój jabłkowy komputer i uczelniane WiFi, po
czym, wykorzystując TFN podany przez księgowego, wypełniłam dwa formularze -
klik klik klik i po chwili dostałam na maila potwierdzenie, że należność za
świeżo rozpoczęte i z-niepokojem-pomieszanym-z-nadciągającym-szaleństwem-kontynuowane
studia została przesunięta pod szyld FEE-HELP, czyli że ruszył system
kredytowania - ustalony prawem procent będzie teraz potrącany z mojej pensji (a
że pensja niska, to i procent potrącania będzie niski ;-)
Zobaczymy, jak to w praktyce działa, bo jeszcze za bardzo
nie wiem. Na szczęście mam się kogo
zapytać - nasz księgowy wie wszystko ;-)
Zamierzam wrócić do negocjacji z Nim w sprawie ekspresu do kawy ;-) - no bo jakże to tak studiować w domu bez porządnej kawy? Pomoc naukowa jak nic! (Oczywiście chodzi o to, żeby fakturę za ekspres wrzucić w koszty studiowania odliczane od podatku ;-)
Zamierzam wrócić do negocjacji z Nim w sprawie ekspresu do kawy ;-) - no bo jakże to tak studiować w domu bez porządnej kawy? Pomoc naukowa jak nic! (Oczywiście chodzi o to, żeby fakturę za ekspres wrzucić w koszty studiowania odliczane od podatku ;-)
Tiaaaaaaaa, wychodzi na to, że czas wracać do czytanek -
lekką ręką zainwestowałam kilkanaście tysięcy w swoją naukową przyszłość,
głupio by zatem było pozwolić się wyrzucić...
Zmykam zatem...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz