Nowy Rok przywitaliśmy przy plaży, na plaży, w falach oceanu (woda nie była tak baaardzo zimna... ;-). Nad nami setki gwiazd, między którymi lśnił i Krzyż Południa, a nieco niżej fajerwerki z pokazu na plaży Glenelg.
Zawinięci w ręczniki piliśmy toasty z butelki z gwinta, cykaliśmy fotki, składaliśmy sobie życzenia mocno chaotycznie, zwłaszcza że grupa sylwestrowa okazała się... mocno niedogadana co do wizji:
w jaki sposób powitamy Nowy Rok, po co właściwie nad ocean, jak to rozegrać czasowo i logistycznie? itp.
A może się czepiam?
Ogólnie rzecz biorąc: nowa wersja witania Nowego Roku bardzo mi się podoba, jakoś nie tęsknię do staroojczyźnianych mroźnych obchodów, do płaszczy i kurtek wkładanych do sylwestrowych kreacji. A cała reszta przecież została: wino, toasty i kłopoty z klimatyzacją, zwłaszcza kiedy się tańczy ;-))
A biorąc rzecz szczególnie? Po raz kolejny sprawdziła się odwieczna zasada, że na najbardziej spontaniczne wyglądają imprezy starannie zaplanowane - i tego na zaś, nauczeni tegorocznymi doświadczeniami, będziemy się, mam nadzieję, trzymać ;-))
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz