19 września 2010

Kolejne mgnienie wiosny

Weekend w tym tygodniu zaczął nam się wcześniej - w piątek obydwoje wyszliśmy z pracy już w porze lunchu, bo nasi przyjaciele odbierali w tym dniu potwierdzenie nadania im obywatelstwa. W odświętnych strojach i nastrojach pojawiliśmy się w Ratuszu Miejskim, gdzie w jednej z sal odbyła się uroczystość z udziałem jednego z Radców Miejskich, Mera (Lord Mayor) oraz pani Minister d/s Wielokulturowości i kilku innych zagadnień m.in. Wolontariatu (więc my z Najmilszym mieliśmy okazję poznać Ją wcześniej, na majowej uroczystości dla wolontariuszy).

Ależ było uroczyście - przemówienia, przysięga, odbiór certyfikatów (każdy udokumentowany indywidualnym zdjęciem z Merem w wykonaniu 'ratuszowego' fotografa), flagi krajów, z których przyjechali nowi obywatele (flag było około 20, w tym: polska, brytyjska, amerykańska, kanadyjska, grecka, włoska, izraelska, ukraińska i wiele innych, które dopiero musimy sprawdzić, bo nam wiedzy nie starczyło), odśpiewanie hymnu pod przewodnictwem zaproszonej solistki, a potem, a jakże, bankiecik ;-)) Do pełni szczęścia doszedł fakt, że jakimś cudem uniknęliśmy mandatu, mimo przekroczenia czasu dozwolonego o godzinę :-0





Od Zdjęcia Bloggera 4

Sobota zaczęła się bladym świtem, bo o siódmej rano (!) Ostatni z Moich Mężów rozpoczął egzamin praktyczny na nowoojczyźniane prawo jazdy. Tuż przed ósmą zameldował się w domu z powrotem z zaskakującą wiadomością: zdał (a jakże!) na 96pkt na sto (???). No wiecie Państwo, a już się przyzwyczaiłam do Jego stuprocentowych sukcesów ;-))
Kiedy Najmilszy odbierze już swój nowoojczyźniany dokument (pierwszy!), wtedy w Notesie pojawi się obiecany już wcześniej post na temat zamiany staroojczyźnianego prawa jazdy na tutejsze.

Popołudnie rozpoczęliśmy od degustacji wina u znajomych Najmilszego z Moich Mężów. Jason i Sachi mają swoje krzewy winorośli, w tym roku uzbierane grona przekazali fachowcom od produkcji i po odpowiednim czasie otrzymali rieslinga i shiraza sygnowane własną marką. Degustacja wypadła pomyślnie i zakończyła się zamówieniem tuzina (6+6) butelek. Przy okazji poznałam Gospodarzy. Chwilkę porozmawialiśmy z Gospodarzem, Gospodynią i jednym z ich znajomych, po czym ruszyliśmy w stronę domu Nowych Obywateli - nadchodził bowiem czas świętowania w atmosferze mniej podniosłej ;-))

Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4

Wieczór u Nowych Obywateli obfitował w nowoojczyźniane akcenty, choć nie obyło się bez akcentów znanych i przywiezionych ze Starego Kontynentu: podano i pizzę (dwie wersje) domowej roboty, i tzatziki, i sałatkę Isaury, i francuskie trójkąciki.
Oprócz lokalnego wina i flagi, było też i BBQ ;-)

Pojedliśmy, popiliśmy, pożartowaliśmy, po czym Volvik prowadzony pewną-kobiecą-dłonią zajechał pod Lawendową Chatkę, gdzie Popiołek i Aganiok zdecydowanie uparli się na śródnocny spacer. Wyszli, dzięki temu możemy ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że to koty wróciły do domu nad ranem ;-))

Po 'wychodnej' sobocie nastała okołodomowa niedziela: przywieźliśmy dwa ostatnie cytrusy do kompletu: drzewko pomarańczowe (z czerwonym miąższem) i mandarynkowe.
Kiedy, już po ciemku, trafiły do beczek, oficjalnie ogłosiliśmy, że oto Projekt Cytrusy, Podejście Drugie - został ukończony.
Pozostaje trzymać kciuki za przyszłe kwitnienia i owocowanie ;-))

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

18 września 2010

Pan Dyrektor

Nie narzekamy na pustki w skrzynce pocztowej. Mamy na niej co prawda poważnie brzmiący napis: 'No junkmail', który oznajmia, że nie należy nam do skrzynki pakować byle czego, a jedynie zaadresowane do nas listy.
Gdybyśmy jednak z jakiegoś powodu narzekali, a nie odkleili w/w napisu, to i tak w skrzynce nie byłoby pusto, gdyż jest ktoś na kogo możemy liczyć w kwestii utrzymywania z nami stałego kontaktu listowego.
Nasz stały korespondent to Bank ANZ.
Praktycznie nie ma dnia, aby nam czegoś nie przysłali, a nawet, gdyby tak się stało, to możemy być spokojni, że następnego dnia w skrzynce znajdzie się więcej niż jedna koperta ;-))

Tak było i tym razem.

Jedna z kopert była jednak gruba.
Pewnie dlatego, że zaadresowana była do Grubej Ryby,
do Szychy,
do Dyrektora Firmy:

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Ha!

Dygnęłam odruchowo podając kopertę Panu Dyrektorowi.
Atmosferę rozluźnił znajomy szelmowski uśmiech:

Od Lawendowa Chatka3

Że tak zapytam z szekspirowska: Jak Wam się podoba?

13 września 2010

Podwójna trzynastka - bilans dwustronny po raz pierwszy

Dziś mija piętnaście miesięcy naszej Przygody w Nowym Kraju - rok i kwartał, albo: pięć pór roku ;-)) Dziś kalendarz pokazuje również, że do przylotu Hobbitów pozostały równo dwa miesiące ;-))
W najbliższy weekend świętować będziemy przyznanie obywatelstwa Dorocie i Petrosowi - tym, dzięki którym przeskoczyła iskierka dawno dawno temu, między mną a Najmilszym (a może w drugą stronę? ;-)) oznaczająca, że oto zakiełkował plan Projektu Ahoj Przygodo!

Ostatni miesiąc przeleciał nieprzyzwoicie szybko. Z jednej strony to dobrze, bo zbliżamy się ku wiośnie, wychodzimy w końcu z zimy i widzimy coraz więcej słońca, ale z drugiej strony... ehhhh, ledwie człowiek kupił kalendarz, a tu już prawie końcówka roku...

Na początek zagadka z lubianego cyklu: Znajdź siedem różnic:

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Bingo! W miejscu Volvika stoi inne auto :-O
Przestraszonych pragnę uspokoić: Volvik jest nadal z nami, pod garażem stoi Narzędzie Pracy ;-))

Zgodnie z planami ruszyła bowiem firma. Z początkiem września z ubiegłorocznego biznesiku Mistrza Projektów powstała, przy fachowym udziale Fachowego Księgowego Artura, firma Look Up Lukas Pty Ltd. Jest już komplet dokumentów, numer ABN, konto firmowe, trwają prace nad kontraktem, Najmilszy dopina ostatnie formalności. Dwa kroki dzielą Dumnego Przedsiębiorcę od zdobycia nowoojczyźnianego prawa jazdy (ojjj, będzie z tego post w Notesie ;-)), tworzy się komplet narzędzi i wyposażenia.
Szkolenie dobiegło końca z pozytywnym wynikiem, czas wypłynąć swoim statkiem na burzliwe wody przyjmując pełną odpowiedzialność w roli dowódcy ;-))

Tu drobny wtręt: wspięliśmy się na kolejny stopień asymilacji - przyznano nam karty kredytowe. Niby zwykła rzecz, ale cieszy ;-))
Do tej pory mieliśmy karty debetowe - mając funkcje karty VISA umożliwiały realizację transakcji w sklepach, w Internecie, ale korzystały ze zgromadzonych na koncie środków - w starej ojczyźnie działają tak karty płatnicze (w odróżnieniu od kredytowych, które pozwalają wydawać nie swoje pieniądze, awansem, z góry, a potem spłacać kwotę pokazaną na wyciągu).
Stała płaca, regularne wpływy na konto, historia wynajmu domu oraz historia finansowa w banku złożyły się na wydanie pozytywnej opinii.
Kwota limitu zadłużenia? Na poziomie około 50% kwoty dostępnej docelowo.
O podwyższenie limitu możemy wystąpić na początku 2011 - jeśli historia karty wypadnie dość dobrze dla banku, być może limit wzrośnie ;-))

Lawendowa Chatka przygotowuje się na powitanie Gości. W nielicznych wolnych chwilach trwają pracę nad uszczelnieniem dachu garażu, zabezpieczeniem go zarówno przed deszczem, jak i przed upałami w lecie, powstał plan dotyczący modyfikacji 'czwartego pokoju' w ogrodzie, zmienić ma się także Socjal, bo firma wymaga biura, a Study przez najbliższe miesiące będzie Gościnnym.

Wraz z początkiem wiosny otworzyliśmy nasz Drugi Sezon Ogrodniczy ;-))
Tegoroczna wersja projektu Cytrusy opiera się na założeniu, że grunt to dobry drenaż (dna beczek zostały podziurowane przy użyciu specjalnego wiertła), najbliżej dna znalazła się warstwa kamieni. Ziemia została nakryta warstwą ściółki, która zatrzyma wilgoć i stworzy barierę zabezpieczającą korzenie przed gryzącym działaniem nowoojczyźnianego słońca.
Oprócz cytrusów mamy w swej kolekcji od tego roku również brzoskwinie i nektarynki.
Sukulenty przed domem zyskały sąsiadów w drugiej takiej samej 'skrzyni'.
Lawendowy Kącik cieszy oko pojawiającymi się kwiatostanami, nad którymi brzęczą pszczoły.

Trwa szkoła i trwa moja praca. Koty szczęśliwe to mruczą, to biegają po domu jak zwariowane, przeszczęśliwe, kiedy mogą wyjść na zewnątrz. Aganiok wspina się na krzewy, chwilowo omija drzewa u sąsiadki Julie, za to coraz lepiej (niestety) idzie mu polowanie na ptaki - trzeba go zatem mieć na oku...

Deszczu jakby mniej, ale nadal dni słoneczne przeplatają opady deszczu, temperatury wyższe, powietrze pachnie inaczej - nadchodzi wiosna.

Zerknęłam na bilans sprzed roku i uśmiechnęłam się widząc podobieństwa i różnice:
- wtedy udomawialiśmy Lawendową Chatkę; do dziś niewiele w tej kwestii się zmieniło: nadal Chatkę udomawiamy, nadal upiększamy kąciki i nadal Najmilszy przeprowadza kolejne domowe projekty, lista zakupowa wciąż się nie skraca ;-))

- u dziewczyn pojawił się kolejny tysiąc, ale z innego, niż zakładaliśmy powodu (niechlubna smażalnia), z nawozu korzystamy na bieżąco, kompostu jeszcze nie ruszyliśmy,

- Mój Ostatni Mąż nadal systematycznie chodzi do szkoły, natomiast dowody na postęp, jaki się w jego znajomości języka dokonał są liczne, sympatyczne i wypowiada je spore grono osób w różnych okolicznościach; funkcjonowanie codzienne począwszy od zakupów, poprzez wizyty w urzędach, rozmowy z klientami odbywa się bez żadnych kłopotów, moja pomoc w roli tłumacza potrzebna była dosłownie parę razy na przestrzeni tych piętnastu miesięcy,

- rok temu szukałam pracy, teraz też wysyłam aplikacje i nadal aktualne jest zdanie: Zobaczymy, (...) jak długo jeszcze potrwają moje poszukiwania..., w czwartek obchodzić będę rocznicę pracy w biurze, gdzie rok temu przyszłam na... trzytygodniowe zastępstwo,

- w tym roku projekt Cytrusy chyba zakończymy wcześniej, jest też szansa, że i wiosna przyjdzie mniej okrężną drogą, za co trzymamy do niedawna zmarznięte kciuki ;-))

12 września 2010

Wiosna - odsłona druga

Za nami drugi weekend tegorocznej wiosny i należy go podsumować słowami: oby tak dalej ;-)) Było ciepło i słonecznie, wiatr dokucza już coraz mniej, drzwi mogą pozostać otwarte nawet jeszcze nieco po zachodzie słońca.

W czasie tegorocznej wiosny zanotowaliśmy już niezły postęp: z pięciu beczek za domem trzy mają nowych cytrusowych lokatorów: drzewko pomarańczowe, cytrynowe i limonkowe.
Przed domem miejsce kompozycji z łap kangura i cukini tydzień temu zajęły drzewka brzoskwiniowe i nektarynkowe (jak widać na zdjęciach odbywało się to w dramatycznych okolicznościach - deszcz zaskoczył nas o jakieś pół godziny za wcześnie...).
Na razie przepięknie kwitną i pachną oszałamiająco.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Zapas ziół został odnowiony po raz kolejny, część roślin to mocarze z ubiegłego sezonu, część pokazała się światu na nowo po zimowym odpoczynku, część to nowi przybysze.
Obok pierwszej 'skrzyni' sukulentów wczoraj stanęła druga. Nowa dopiero będzie się przyzwyczajać, za to w 'starej' dzieją się rzeczy godne wiosny - rośliny rosną i wypuszczają kolorowe efektowne kwiatostany.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Kącik lawendowo-rozmarynowy też daje nam powód do radości: kwitną już prawie wszystkie krzaczki.

Od Lawendowa Chatka3

Krzewy w ogrodzie ubrane w wiosenne sukienki wabią ptaki i owady - bzyczą pszczoły wśród kolorowych wonnych płatków, nad trawnikiem latają motyle. Trawa błyszczy świeżą zielonością i ściga się z Najmilszym między kolejnymi koszeniami.

Okolicę wypełniają piękne zapachy, kolory oraz okrzyki ptactwa wszelakiego, papugi ciągle obserwujemy jednak w ogrodach sąsiadów. Karmik cieszy się wielką popularnością, fontanna szumi przez większość dnia, a koty spacerują szczęśliwe poza domem.

W zeszłym tygodniu do domu przyjechała nowa sofa. Stoi w pierwszym pokoju, a poprzednia wróciła na stare miejsce, czyli do pokoju zwanego teraz Gościnnym. Został wyodkurzany, wjechała tam sofa, książki z kilku pudełek trafiły na półki.
Powstaje w końcu uporządkowane Archiwum-Papierów-Domowych...

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Dach nad garażem już prawie podbity kompletem nowych płyt, Mistrz Projektów przesuwa się w kierunku Socjalu, bo i tam dziurawe rynny doprowadziły do spustoszeń, które kłują w oko ;-)) W garażu powolutku odsłania się coraz większa połać podłogi ;-))
Socjal ewoluuje w kierunku wzbogacenia się o kącik biurowy - na razie i Najmilszy i ja dojrzewamy do tego pomysłu. W ulubionym-sklepie-z-ulubionymi-meblami ktoś nam ostatnio sprzątnął biurko sprzed nosa, a szafka w cenie regularnej kusi nas nieskutecznie :-))
 Poczekamy, jak do tej pory na każdy z upatrzonych mebli udało nam się doczekać ;-))

6 września 2010

Wrześniowe zapiski

Zima w tym roku odchodziła zostawiając nam bogaty materiał gwarantujący, że będziemy ją wspominać.
Było zimno, mokro i wietrznie, wahało się ciśnienie, padały rekordy: w notowanych temperaturach nocnych, średnich miesięcznych, najdłuższych okresów bez słońca, za to z deszczami, ilości opadów itp itp. Sierpień był najzimniejszym na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.

Początek września to była pogodowa przepychanka zimy z wiosną. Padały ulewne deszcze, przechodziły burze z efektownymi błyskawicami, wiatr połamał sporo gałęzi i wiele drzew poprzewracał wyrywając je z korzeniami. Najbardziej ucierpiały eukaliptusy, bo te drzewa pod wpływem 'stresu' zrzucają korę lub najsłabsze gałęzie - wiatr zatem nie miał zbyt trudnego zadania, aż żal było patrzeć przez kolejne dni, kiedy służby miejskie przystąpiły do usuwania połamanych gałęzi i zniszczonych drzew.
Z drugiej strony - może to taka przewrotna forma porządków wiosennych?

Pojechaliśmy pooglądać ocean podczas szalejącego wiatru. Woda miała kolor kawy, a raczej capuccino, bo każda z fal obrzeżona była koronką z piany. Przy brzegu woda pieniła się najbardziej, fale rozbijały się o brzeg gwałtownie i były najwyższe, jakie tu dotąd widzieliśmy. Kolor nieba komponował się z oceanem - kawowo-siny plus pędzące szybko ciemne gęste chmury. Bardzo to było widowiskowe, a oglądało się tym przyjemniej, że... z wnętrza samochodu ;-))
Na przekór jednak deszczowi wiatr przywiewał już nadzieję: powietrze pachniało już inaczej, czuć było nadchodzącą zmianę, ciepło, kwiaty i słońce.

Kierowcy z trudem dostawali się do swoich aut stojących często w kałużach lub płynących strumieniach wody (studzienki nie nadążały), wiatr zniszczył nie tylko drzewa, ale i miejscami instalacje elektryczne.
Sąsiednie Henley Beach i część Glenelg nie miały elektryczności. Nas niespodzianka złapała w IKEA - w środku spaceru zaskoczyła nas ciemność - zgasło górne światło, dzięki generatorom świeciły się tylko znaki wyjść ewakuacyjnych. Klienci zostali poproszeni o opuszczenie sklepu, zapas z generatora pozwolił oświetlić drogę do wyjścia, wypuścić uwięzionych w windzie oraz obsłużyć tych, którzy stali w kolejce do kasy ;-))

Zabawne, w takiej chwili dociera do nas refleksja, jak bardzo zależni jesteśmy od zdobyczy cywilizacji i jak bardzo bez nich - bezradni...
Po wyjściu z IKEA czekały na nas skrzyżowania bez działających sygnalizacji świetlnych ;-))

27 sierpnia 2010

Obrazek z kręgielni


Dawno dawno temu, w czasach Owocówki, Najmilszy Mój pojechał na kolejny turniej w kręgielni. 

Z grupką znajomych czekaliśmy na Jego powrót, bo miał do nas dojechać, jak skończy.

W pewnym momencie odbieram SMS. Z wypiekami na twarzy ogłaszam radosną nowinę: - Chyba wygrał. Ale nie jestem pewna, jak bardzo wygrał, bo nie znam się na rankingu wygranych w kręgle.
Wśród znajomych konsternacja, czekają na dalsze wyjaśnienia, więc dodaję:  

Hmmm, 'Jade' to jadeit, a ja nie wiem, jak wysoko się plasuje.

Po chwili zjawia się Najmilszy. 

Pytamy, które to miejsce, jaka nagroda, na co On reaguje ze spokojem:  
Jaka nagroda? 
Napisałem: Jadę.

Obrazek małżeński


Wobec przeprowadzki do nowej ojczyzny wzrosła ilość maili wymienianych z bliskimi. Odpisałam dziś bliskiej nam Madziusi. W ramach aktualizacji odczytałam Miłemu Memu nowiny od naszej Przyjaciółki, a na deser moją odpowiedź.


Skończyłam i słyszę: Weź się w końcu za to, nie może tak być!

 
Mrugam znacząco-kusząco w stronę Słońca-Domostwa-Naszego, a On kontynuuje:
- Pisz, bo tak słucham, słucham i przestać nie mogę. Takie pisanie to powinni wydawać w postaci książek.

Jasne, że powinni, tylko na razie chyba o tym nie wiedzą ;-)) 

Jak to zmienić??

22 sierpnia 2010

Muffiny, zwane mufinkami, mafinkami, czasem nawet babeczkami ;-)

Muffinki zyskały ogromną ogólnoświatową sławę, napisano na ich temat wiele książek, w ostatnich latach z ilością książek konkuruje ilość forów internetowych. Sława rośnie i rozprzestrzenia się, szeregi fanek wciąż liczniejsze, kolejni nawiedzeni-wcześniej-wątpiący walą się w pierś...  
Ale, o co chodzi? - zapyta być może niedowiarek.
Chodzi o to, że muffinki mają same zalety ;-))

- robi się je super szybko
- mogą być, w zależności od potrzeby, na słodko lub na słono
- mają niezliczoną ilość wariantów: ogranicza nas jedynie zawartość lodówki i spiżarni, odwaga i gusta zasiadających przy stole
- są superłatwe do przygotowania i każda metoda jest dobra, a każdy błąd wybaczają
- zawsze się udają
- świetnie wyglądają
- smakują większości domowników i gości

Hihihihi, najzabawniejsze jest chyba to, że przepis jest właściwie jeden, a reszta to już wariacje, albo... zapis dowodów na to, że muffinki nie mogą się nie udać. (*) OK, przynajmniej po trzech pierwszych próbach, w wypadku superzdolnych ;-)) wszystkie następne to już pasmo sukcesów ;-))

Moja przygoda z muffinkami zaczęła się jeszcze w Owocówce. Przekonana głosem zbiorowym Sióstr wyprodukowałam 'własny' zbiór przepisów kopiując z Wirtualnej-Skarbnicy sprawdzone przez Siostry przepisy, następnie zakupiłam (polecane przez Siostry) silikonowe foremki i setki kolorowych papilotek (z sentymentem polecam mieszkańcom Starej Ojczyzny ten suuuper sklep), po czym... przystąpiłam do prób. Zgodnie z wyżej opisaną regułą (*) nie udały się pierwsze trzy podejścia ;-)) Ale potem towarzyszyły moim muffinkowym produkcjom już tylko pochwały ;-))

Ulubiony przepis zawdzięczam Algaj (pozdrowienia ;-). 


Mój muffinkowy rytuał to: dwie miski: jedna na suche, druga na mokre.
- Do jednej odmierzam 250g mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia i 1 łyżeczkę sody oczyszczonej, 3/4 szklanki cukru lub łyżeczkę soli oraz przyprawy, które pasują do planowanego smaku.
- Do drugiej wlewam 100g oleju słonecznikowego (nie chce mi się czekać, aż masło zmięknie ;-)), wbijam dwa jajka i szklankę mleka.
Mieszam i suche i mokre, a potem chlup - mokre do suchego i mieszam drewnianą łyżką. Niestarannie, bo wtedy lepiej rośnie ;-))

Do mieszaniny trafiają składniki wymyślonego smaku, czasem coś dodaję w połowie nalewania ciasta do foremek (tzn. trochę ciasta, składnik, reszta ciasta). Ciasto z miski przelewam do dzbanka, bo z dzbanka łatwiej trafić do otworów w foremce.
Powyższa porcja ciasta wystarcza na produkcję tuzina muffinek (nalewam mniej więcej do brzegu foremki lub ciut mniej, bo pięknie rosną. Przygotowuję zwykle dwa tuziny, bo jeden to za mało, nawet jak jemy tylko w dwójkę z Najmilszym ;-))
Piekę w temperaturze 180 stopni przez około pół godziny.

Silikonowe foremki od całkiem niedawna opsikuję (sic!) oliwą w aerozolu, co wyeliminowało ukochane i fikuśne papilotki (hmmm, papilotki są super - tak bardzo super, że z ostatniej porcji część, jaka przypadła mężczyznom została spożyta wraz z muffinkami ;-))). Papilotki silikonowe są bezpieczniejsze, bo trudniej je zjeść niż papierowe (ale się nie upieram, po prostu mam taką nadzieję ;-), ale po użyciu oliwy w aerozolu i te odpadają ;-))

Piszę ten post dopiero teraz, bo muffinkowy sprzęt oczywiście przyjechał z nami z Owocówki do Nowej Ojczyzny, ale... musiał nabrać mocy... Najpierw trzeba było zebrać zapas sił, aby wyczyścić piekarnik, a potem... hmmm, jednym słowem: jestem świetna w produkcji wymówek ;-))

Nadszedł jednak muffinkowy czas i muffinki zawitały do Lawendowej Chatki.

Pierwszym krokiem była produkcja domowego proszku do pieczenia. Dzięki Thermomixowi przygotowałam porcję mąki ryżowej z brązowego ryżu, a potem do 100g tejże dodałam 100g sody oczyszczonej i 200g cream of tartar (zwanego z polska (?) wodorowinianem potasu - hehehehe).


Od Lawendowa Chatka3
 

Debiut nowoojczyźniany to opisywane już tutaj muffinki kokakolowe (stanowczo będę obstawać przy tej pisowni ;-), które od zawsze kojarzą mi się z Alohą (pozdrowienia) - do bazy od Algaj dolewamy 200ml Coca Coli, hedoniści mogą oblać muffinki polewą toffi (rozpuszczona mleczna czekolada z karmelem z dolewką śmietany...).

Po nich pojawiły się muffinki cytrynowe z suszoną żurawiną, które będą mi się kojarzyły z L. (pozdrowienia ;-). Cytrynę warto obrać ze skórki (cieniutko), a potem odciąć tyle białego, ile się da oraz wydłubać pestki i dopiero w tej postaci wrzucić do Thermomixa, zmiksować, po czym dolać do miski z mokrym. Suszoną żurawinę lepiej wmieszać do ciasta, bo nasypana na wierzch niekoniecznie utonie, a utonięta jest smaczniejsza, bo przyjemnie namaka podczas pieczenia, na wierzchu przypieka się na gorzkawo-twardo. (Podobnie zachowują się rodzynki i inne suszone dobrocie ;-))

Produkcja najnowsza to muffinki niesłodkie - debiut w dziale muffinek niesłodkich, czyli wersja szpinak (podduszony na patelni z czosnkiem na potrzeby trójkącików z ciasta francuskiego ;-) i ser feta w kostkę oraz szpinak i suszone pomidory (pocięte, jak przystało na fankę Nigelli, nożyczkami na drobniejsze kawałki). 


Od Kulinaria
 

Nadzienie przygotowywane poprzez duszenie, smażenie, blanszowanie, pieczenie itp. powinno wystygnąć (może też poczekać jakiś czas w lodówce) przed zapakowaniem do muffinkowego ciasta; składniki mrożone, których nie obgotowujemy przed pieczeniem (owoce!) powinny trafić do ciasta nierozmrożone - rozmrożą się już w piecu, dzięki temu się nie rozciapciają ;-))

Powodzenia i smacznego. 

Dzięki za pomysły i inspiracje, dzięki za włączenie mnie w szeregi fanów muffinek.

Wielbiciele muffinek wszystkich krajów, łączcie się! ;-))