18 listopada 2008

Koty...

... były integralną częścią Chudzielce Story od samego początku.

Na samym początku dołączyła do nas Michalina. Wtedy świętowaliśmy z Chudym początki naszego związku, Owocówka nie była jeszcze Owocówką, a Babutkę i Dziadziora obchodziły jeszcze troski ziemskie.

Michalina pojawiła się na klatce schodowej tuż koło drzwi wejściowych w pewien niespokojny sierpniowy dzień, kiedy burza wisiała w powietrzu i w końcu w nocy spadła na ziemię ulewą i gęstymi błyskawicami. Dziadzior podobno od razu słysząc drącego się na klatce kociaka powiedział do Babutki: oho, niech no tylko nasza wnusia wróci do domu, jeśli kociak nadal tam będzie, to zyska dom - wspólny z nami.
(Dziadziora od zawsze wielbiłam miłością wielką, imponował mi swoją mądrością, przenikliwością i... swoimi pokładami zaufania do mnie ;-) Najmilsze było to, że od zawsze czułam się Jego pierwszą i ulubioną wnuczką - On był moim ulubionym Dziadkiem, a jakże ;-) I śmiać mi się chciało, ilekroć dochodziły mnie słuchy, jaki to Dziadek jest groźny i jak to się Go wszyscy w rodzinie boją - hihihi. Ja osobiście zawsze lubiłam z Nim dyskutować i uzgadniać wspólne stanowisko.)

Podobno życzliwi sąsiedzi parę razy wynosili kotka na trawę przed blok, żeby tam sobie miauczał, ale sprytna Michalina czuła siódmym zmysłem, że tu jest jej szansa na imię, miłość i ciepły dom ;-) i sprytnie wracała pod kaloryfer.

Wróciliśmy wtedy dość późno, ja zgodnie z przewidywaniami Dziadka wyciągnęłam ku kociakowi stęskniona ramiona, na co Chudy powiedział stanowczo: Ten kotek czeka tu na swoją mamę i nie powinniśmy im przeszkadzać się odnaleźć. Zgodziłam się niechętnie, bo przecież mogło tak być i weszliśmy jeszcze chwilkę pogadać. Efektem chwilki było to, że Chudy wychodził jakieś cztery godziny później, kotek dalej pomiaukiwał przeraźliwie smutno, choć jakby ciszej, więc ja bohatersko w samych skarpetkach (czemu? zwykle nie chodzę po domu bez kapci...? - nooo, chyba że zwiększyło to efekt dramatyczny akcji ratunkowej?) porwałam smutnego kotka w ramiona (jakby go mama miała znaleźć, to już miała wystarczającą ilość czasu...), usłyszałam jeszcze, że mam nie dzwonić o pomoc, jak mnie razem z tym kotkiem z domu wyrzucą, Chudy pojechał, a ja z kotem w ramionach (starając się nie oddychać, bo zapach był co najmniej tak intensywny, jak kocia miłość do mnie i nowego domu ;-) poprułam prosto do łazienki.

W łazience wsadziłam kotka do miski z wodą i wytłumaczyłam, że jak się mamy tak przytulać, to musimy się najpierw nieco umyć ;-) i że się ma nie bać, zaufać mi i zamilknąć, bo pora jest nader nieodpowiednia na wrzaski. Michał (bo taka była moja wiedza o małych kociakach i takie imię mi spasowało) zrozumiał(a) od razu i pozwolił(a) się umyć, no w sensie troszkę, bo zapach zdecydowanie pozostał...
Nagle w drzwiach ukazała się głowa Babutki (pamiętam jak dziś tę głowę z włosami zakręconymi na wałki pod specjalną siateczką i ten wysiłek, aby wyglądać jak Groźna i Nieustępliwa Kobieta - co było ewidentnym zaprzeczeniem znanej mi od zawsze anielskiej Babutki, nieuleczalnie dobrej i o wiele za dobrej na ten świat), która powiedziała: Proszę mi natychmiast tego kota wynieść z domu! Na co ja: Kochana Moja, przecież nie po to narobiłam kotu nadziei ratując go, żeby go teraz wyrzucić. Babcia: Dziadek na pewno się nie zgodzi! A ja: Pogadam z Nim jutro i zobaczymy.

Zawinęłam kota w szmatkę i poszłyśmy do kuchni znaleźć coś do jedzenia. Znając koty z dobranocek zaoferowałam Michalinie (wtedy jeszcze Michałowi) spodek mleka i... trochę chleba, bo nijak żadnej wędliny nie mogłam namierzyć, której jako wegetariance jeszcze trudniej było mi szukać w lodówce ;-)

A potem poszliśmy spać - ja na bezdechu, bo kot wtulił się w kącik ponad moim ramieniem tuż przy policzku i nijak nie pozwalał mi się odsunąć...

Następnego dnia rano zabrałam kota do pudełka i pojechałam do biura (była wtedy w ówczesnej pracy taka możliwość), w czasie pracy zrobiłam podstawowe kocie zakupy jedzeniowo-sprzętowe, a w drodze powrotnej zahaczyłam o weterynarza. Do domu dotarłam gotowa do merytorycznej dyskusji z Dziadkiem ;-)

Zaczęłam rzeczowo: kot jest zaszczepiony i odrobaczony. Jest chory, ale to głównie niedożywienie i brak witamin, więc się samo wyrówna, jak go odkarmimy, a ta biegunka, która mu się wylewa z pupy to dlatego, że enzym do trawienia mleka już zanikł i wczorajsze podanie mleka było błędem taktycznym. Więc to też minie ;-) Poza tym kot od rana w biurze bezbłędnie korzystał z tej oto kuwety, jest dziewczynką o imieniu Michalina, obiecała, że będzie grzeczna i że baaaardzo prosi, aby mogła z nami zostać. Aha: w biurze zostać nie mogła, bo tamtejsza kotka absolutnie jej nie polubiła i zachowywała się wrogo.
Na co Dziadek: Ma nie wchodzić do dużego pokoju. Co uznałam za zgodę ;-)

Michalina była kotem wzorowym. Kochała najbardziej mnie i pozwalała mi ze sobą zrobić wszystko, ale Babutkę i Dziadka też - zresztą od razu się wydało, że zwariowali oboje na jej punkcie.
Ze wszystkich kotów, jakie do tej pory poznałam, Michalina jako jedyna mnie słuchała i nie kwestionowała moich poleceń.
Babcia pozwoliła Michalinie przesiadywać na swoim ramieniu, co chwilę wkładała do kociej miski przysmaki z naszego menu, które Michalina patrząc na Babcię z uwielbieniem zjadała, a potem ocierała Jej się o nogi. Czasem Michalina pokazywała Babci sztuczki na przykład walcząc z makaronem ;-)
Michalina od początku była też chodzącą mądrością - Dziadka zawsze witała w przedpokoju, więc szybko zaczął jej przynosić smaczne kąski w nagrodę. Do dużego pokoju nie wchodziła, jeśli nawet drzwi były otwarte, po prostu wiedziała, że należy przycupnąć w progu. No i była kotem gadającym. Była uosobieniem wdzięczności za przygarnięcie do rodziny i dawała nam masę radości.
Kiedy jakiś czas później się z Chudym wyprowadzaliśmy, a Babutka ocierała oczy, miałam wrażenie, że bardziej chodzi o odjazd Michaliny niż mój... ;-) Jak Babcia pierwszy raz nas odwiedziła, to o rozmowie nie było mowy, bo cały czas bawiła się z Michaliną słuchając mnie jednym uchem ;-)

Co do Chudego - Jego uczucie do Michaliny rozwijało się gwałtownie i na początku wcale nie były to uczucia przyjazne. Ich część, a jakże, przelała się na mnie. Do dziś mi się chce śmiać, jak sobie przypomnę: dotykałaś tego kota, to najpierw idź umyj ręce, a potem przychodź do mnie (ta pretensja w głosie, że kot jest na pierwszym miejscu przed Nim - hihihi).
Potem powoli Michalina zaczarowała i Jego, ale Chudy dzielnie się bronił ;-)
Druga rzecz, że Michalina faktycznie była znajdą, przyszła niewiadomoskąd i mogła mieć na sobie wszystko - ja jednak liczyłam na to, że Niebo nie jest takie i jak ktoś ratuje samotnego kotka-biedusia, to mu się choroba odzwierzęca nie należy. (Proszę zagadać ewentualne dzieci ewentualnie czytające tego bloga - na wszelki wypadek, gdyby moja teoria była jakaś lewa i naiwna na wskroś ;-).

Pamiętam, że mocno przeżyliśmy pozbawienie jej kobiecości. Z tym to było trochę zamieszania, bo, jako że była znajdą, nie wiedziałam dokładnie, w jakim jest wieku. I naiwnie czekałam. Syrena włączyła się jakoś w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Michalina darła się niemiłosiernie, a ja dziękowałam Opatrzności, że mamy znajomego lekarza, że jest w Krakowie i nie ma planów Sylwestrowo-wyjazdowych. Nowy Rok Michalina przywitała ciszej i jakoś tak... bezpłciowo... Na szczęście sama operacja, wybudzenie z narkozy i gojenie rany przebiegły bezproblemowo. Babutka uszyła oczywiście odpowiednie ubranko i zasłoniła szew, żeby go Michalina nie wytargała, a kot - posłuchał co i dlaczego i... zastosował się do naszej prośby, że ma chodzić w ubranku ;-)

Kiedy Michalina jeździła na Babcinym ramieniu, kiedy czyściła z jajecznicy swoją miskę i w wielu innych momentach, Groźny Chudy obiecywał: to wszystko się skończy, nie można kota tak rozpuszczać! to się wszystko zmieni, kiedy tylko zamieszkamy u siebie. Na szczęście Michalina podchodziła do pogróżek z właściwym kotu spokojem i bała się dużo mniej niż ja. I słusznie!

Wyobraźcie sobie: nowo wynajęte mieszkanie, dopiero wstępnie odsprzątane, zbliża się pierwsza noc na nowym miejscu. Ja strasznie przejęta rolą pani domu, wyciągnęłam komplet bielutkiej pościeli, pościeliłam i czekam, co to będzie. A był początek lutego, okna spore, stare, jeszcze przed uszczelnianiem...
Ok, kładziemy się, zgasiłam światło i co słyszę? Kici kici kici, chodź tu Michalina, bo w domu tak zimno.
Jako żywo, to nie ja mówiłam ;-) 
Michalina mądralka przybiegła mrucząc, podziękowała Najlepszemu Pantusiowi na ucho i od tej spory zwykle sypiała z nami w nogach. Ja zaś uspokoiłam się wiedząc od tej pory, ile znaczą groźne zapowiedzi Groźnego Tresera Zwierząt Domowych.
Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że w nocy dostawca robi sobie oszczędności na grzaniu - otóż nad ranem kaloryfery się wyziębiały, a my wiedzieliśmy stąd, że Michalina wchodziła wtedy pod kołdrę ;-)

Jedna z ulubionych anegdot opowiadanych przez Chudego w tamtych czasach powstała podczas jednej z wizyt u znajomego weterynarza. Kochając Michalinę nad życie zapytałam pełna troski: Ona miała takie trudne dzieciństwo, taka była chora i niedożywiona. Sprawdź proszę, czy wszystko w porządku, bo ona czasem tak krzywo siedzi. Boję się, czy nie ma jakiegoś skrzywienia kręgosłupa... Jacek nieskutecznie próbując nie popłakać się ze śmiechu wydukał z trudem, że jak żyje i pracuje, i ogląda przeróżne przypadki, tak jeszcze nie widział kota ze skrzywieniem kręgosłupa. ;-)

Sielanka trwała, Michalina ubarwiała nasz dom, kąpała się zawsze ze mną siedząc na brzegu wanny. Kiedyś zamknęłam drzwi i zdumiona zobaczyłam kocią łapkę w wywietrzniku przy suficie - Michalina wyskoczyła na półkę nad wieszakiem po drugiej stronie zamkniętych drzwi i przesyłała dowody pamięci ;-)
W mieszkaniu nie było much, a Michalina rozumiała, że gonić za muchami trzeba tak, żeby kwiatki pozostawały na swoich miejscach na parapecie.

A potem Michalina zaczęła się zamieniać w niedźwiedzia. My wychodziliśmy do pracy, a ona przesypiała całe dnie, my wracaliśmy zmęczeni, a ona chciała nadrobić stracony czas. Tęskniła, ale nie śmiała się żalić - pewnie w tym naszym wychodzeniu na długie godziny był jakiś sens...

I wtedy znajoma zapytała: a może chcielibyście drugiego kotka? Podrzucili mi ostatnio małą długowłosą czarnulkę, ale wolałabym ją komuś oddać pod opiekę, bo już mam spore stadko na wikcie.
Ha, kto by nie chciał małej długowłosej czarnulki?
Nie przeczuwając, co się święci z zapałem umówiliśmy się na odbiór koleżanki dla Michaliny.

2 komentarze :

k911 pisze...

jak jestem psiarą, tak właśnie pokochałam Michalinę :)

Yokolec pisze...

Babunia, Dziadunio i Michalina...
zapach szarlotki i domowego ciepełka..pisz Wiosenko pisz...!