Stało się!
Zupełnie nie wiedzieć kiedy, rachu ciachu i... minęły cztery lata życia w nowej ojczyźnie! Ha, aż trudno uwierzyć, prawda?
Czas zatem nie tylko na kolejny Bilans, ale i na zmianę formuły ;-)
Od tej pory Bilans pisać będę na zamknięcie kolejnej pory roku.
Nadchodzące (mam nadzieję) Kamienie Milowe ;-) podsumuję postem ogólnym lub z danej kategorii np. Notes ;-)
Cztery lata oznaczają osiągnięcie kolejnego etapu nowojczyźnianego życia - czas na Kamień Milowy p.t. nowoojczyźniane obywatelstwo :-)
Aplikacje zostały wysłane - czekamy na rozwój wydarzeń.
Ostatni miesiąc czterolecia sumiennie przepracowaliśmy.
W wolnych chwilach pospacerowaliśmy w miejscach już znanych (ZOO w Adelajdzie) i w odwiedzonych po raz pierwszy (Morialta Conservation Park).
Uszlachetniliśmy swoje dusze na kolejnym koncercie w wykonaniu ASO, obejrzeliśmy kilka filmów na sofie przed telewizorem, okryci kocami i kotami.
Na zewnątrz Chatki, jak to w zimie, rośnie trawa i dojrzewają cytrusy. W ogrodzie kwitną drzewka, w pergoli - storczyki.
Najlepszy z Golfistów odebrał nagrodę w klubie za najbardziej znaczący postęp :-) Regularnie grywa, ćwiczy, uczy się.
Z dumą przyjął nowy handicap (obecnie 32) i... planuje wymianę zestawu kijów golfowych :-)
14 czerwca 2013
9 czerwca 2013
Zimowe spacery - ... i poza miastem
Na niedzielę przedstawiłam propozycje pozamiejskie ;-), a raczej: propozycje z obrzeży Adelajdy, bo administracyjnie to nadal obszar metro, czyli miejski ;-)
Wybór padł na park krajobrazowy Morialta (w języku Aborygenów z plemienia Kaurna Morialta oznacza 'biegnąca woda'). Wąwóz z trzema wodospadami przecina system szlaków spacerowych o różnym stopniu trudności. My odwiedziliśmy to miejsce po raz pierwszy (i, mamy nadzieję, jeden z wielu) i wybraliśmy jedną z szerokich pętli.
Park Morialta leży około 10 kilometrów na północny-wschód od centrum Adelajdy na terenie, który był kiedyś własnością prywatną, i który właściciel przekazał miastu dla stworzenia publicznego rezerwatu przyrody. Śmialiśmy się, że to nowoojczyźniana wersja wycieczki do Ojcowa, czy w podkrakowskie Dolinki.
Pogoda znowu była po naszej stronie :-) Nad głową mieliśmy nieco zachmurzone niebo, ale słońce dzielnie świeciło przez cały dzień, a bardziej strome fragmenty szlaku powodowały, że rozsuwaliśmy zamki bluz :-)
Widoki przepiękne, w powietrzu zapach eukaliptusów i kwitnącej na biało rośliny, której słodki zapach kojarzył nam się z kwitnącą lipą.
Zabawne, bo tłem naszego zimowego spaceru była soczysta zieleń świeżej trawy, koniczyny i mchu.
Wodospady przyjeżdża się tu oglądać od późnej jesieni do wiosny - w lecie trwa 'pora sucha' - wodospady mają wolne ;-)
Dzisiejszy spacer zajął nam około trzy godziny. Z licznymi przerwami na napawanie się widokami i robienie zdjęć. Ze ścieżki schodzi się na liczne punkty widokowe. Można skręcić i dojść bliżej do wodospadu, można zejść na dno wąwozu, czy też zajrzeć do wnętrza 'jaskini' ;-)
Do parku przyjeżdża się samochodem i stąd, z dużego parkingu rusza się w wybraną stronę.
Niektórzy chodzą, niektórzy biegają, jeszcze inni wspinają się na skałki.
Mijaliśmy ludzi w różnym wieku, w różnych butach ;-), większość robiła zdjęcia, niektórzy mieli lornetki, bo w Morialta żyje wiele gatunków ptaków.
Aaaaa, no i jeszcze jeden bonus: dzisiejszy spacer 'otworzyły' i 'zamknęły' koala - jeden spał na drzewie niedaleko miejsca, gdzie zaparkowaliśmy, drugiego wypatrzyliśmy tuż przy końcu trasy.
My sobie spacerowaliśmy nowoojczyźnianą zimową porą, a gdzieś tam daleko, w starej ojczyźnie padał deszcz i kolejne obszary zalewała woda...
Wybór padł na park krajobrazowy Morialta (w języku Aborygenów z plemienia Kaurna Morialta oznacza 'biegnąca woda'). Wąwóz z trzema wodospadami przecina system szlaków spacerowych o różnym stopniu trudności. My odwiedziliśmy to miejsce po raz pierwszy (i, mamy nadzieję, jeden z wielu) i wybraliśmy jedną z szerokich pętli.
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5
|
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5
|
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Pogoda znowu była po naszej stronie :-) Nad głową mieliśmy nieco zachmurzone niebo, ale słońce dzielnie świeciło przez cały dzień, a bardziej strome fragmenty szlaku powodowały, że rozsuwaliśmy zamki bluz :-)
Widoki przepiękne, w powietrzu zapach eukaliptusów i kwitnącej na biało rośliny, której słodki zapach kojarzył nam się z kwitnącą lipą.
Zabawne, bo tłem naszego zimowego spaceru była soczysta zieleń świeżej trawy, koniczyny i mchu.
Wodospady przyjeżdża się tu oglądać od późnej jesieni do wiosny - w lecie trwa 'pora sucha' - wodospady mają wolne ;-)
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Dzisiejszy spacer zajął nam około trzy godziny. Z licznymi przerwami na napawanie się widokami i robienie zdjęć. Ze ścieżki schodzi się na liczne punkty widokowe. Można skręcić i dojść bliżej do wodospadu, można zejść na dno wąwozu, czy też zajrzeć do wnętrza 'jaskini' ;-)
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5
|
Niektórzy chodzą, niektórzy biegają, jeszcze inni wspinają się na skałki.
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Mijaliśmy ludzi w różnym wieku, w różnych butach ;-), większość robiła zdjęcia, niektórzy mieli lornetki, bo w Morialta żyje wiele gatunków ptaków.
Aaaaa, no i jeszcze jeden bonus: dzisiejszy spacer 'otworzyły' i 'zamknęły' koala - jeden spał na drzewie niedaleko miejsca, gdzie zaparkowaliśmy, drugiego wypatrzyliśmy tuż przy końcu trasy.
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
My sobie spacerowaliśmy nowoojczyźnianą zimową porą, a gdzieś tam daleko, w starej ojczyźnie padał deszcz i kolejne obszary zalewała woda...
8 czerwca 2013
Zimowe spacery - w mieście...
W czerwcowy długi weekend świętujemy urodziny Królowej.
W tym roku świętowaliśmy aktywnie, czemu wybitnie sprzyjała pogoda :-) Piękne słonko, niewiele chmur, niewiele wiatru - słowem: mimo że można by było odsypiać w cieple trudy codzienności ;-), wstaliśmy i zrealizowaliśmy Plan Wycieczkowy :-)
W sobotę (po dość długiej przerwie) wróciliśmy do adelajdzkiego ZOO. Lubimy to miejsce. Świetnie się tu odpoczywa. Można obserwować zachodzące zmiany - co nowego u zwierzaków, jakie różnice na wybiegach, jakie rośliny się pojawiły, co gdzie kwitnie itp.
Zimowa aura i pora posiłku przyczyniły się do kilku niespodzianek - zobaczyliśmy wombata (zwykle w dzień śpią w swoim domku koło wybiegu) i diabła tasmańskiego rozprawiającego się z kawałkiem mięsa.
Wombaty to 'kuzyni' koali, stąd ich misiowaty urok. Biada jednak pechowcom, którzy napotkają to zwierzę na drodze - kolizja przypomina ponoć najechanie na leżący w poprzek drogi solidny pień. Coś, jak spotkanie z dzikiem na polskich drogach...
Mijaliśmy liczne grupy wolontariuszy, którzy pod opieką pracowników ZOO porządkowali wybiegi. W większości 'basenów' zwierzaki miały świeżo wymienioną przejrzystą wodę, widać było, że zadbano o trawniki i krzewy, wysypano nową podściółkę z mielonej kory. Spacerujących było sporo. Jak zwykle wiele rodzin z dziećmi.
Dziś w ZOO w porze lunchu zorganizowano kącik z potrawami z grilla, otwarte były też wszystkie kafejki.
Jedno z naszych ulubionych miejsc w ZOO to 'małpia wyspa'. Zwiedzający chodzą po moście pomiędzy dwoma wybiegami - to wyspy okolone wodą, na których rosną okazałe drzewa (głównie fikusy - tak, tak, w starej ojczyźnie popularne w wersjach doniczkowych ;-). Po jednej stronie, oddzielone od siebie pasem wody mieszkają dwie rodziny, po drugiej - jedno większe stado.
Skaczą po drzewach, po linach, pomiędzy gałęziami, czasem się gonią, czasem odpoczywają, a zwiedzający mogą 'kibicować' nie przeszkadzając zbytnio, i robić zdjęcia, których nie zakłóca wzór drucianej kraty :-)
Część wolier (zakładamy, że ze względu na porę roku) była pusta. Dziwne wrażenie - zwykle idzie się przez masę dźwięków i kolorów, a tym razem całą atmosferę kreowały... rośliny.
Pandy podbiły serca chyba wszystkich mieszkańców Adelajdy, którzy odwiedzają ZOO. Zamieszkały w Australii czasowo (chińskie ZOO wypożyczyło parę na dziesięć lat, w ramach międzynarodowego programu ratowania zagrożonych gatunków), dobrze się u nas czują i większość wielbicieli trzyma kciuki za ich... przyszłe potomstwo :-)
Mają swoją stronę internetową, gdzie można poczytać najnowsze wieści z życia Wang Wang (Siatka - czemu?) i Funi (Szczęściara) oraz zajrzeć na ich wybiegi okiem kamer. W tej chwili zamieniono im tereny - mieszkają po stronie partnera i oswajają się z zapachami, sezon na małe pandy coraz bliżej... Zobaczymy, czy ten rok przyniesie jakieś wieści :-)
Zajrzeliśmy do większości kątków po kolei, zrobiliśmy kilka pętli i sporo zdjęć, po czym, oceniając spacer jako 'udany' pojechaliśmy do domu obiecując sobie po raz kolejny, że będziemy tu częściej wracać :-)
W tym roku świętowaliśmy aktywnie, czemu wybitnie sprzyjała pogoda :-) Piękne słonko, niewiele chmur, niewiele wiatru - słowem: mimo że można by było odsypiać w cieple trudy codzienności ;-), wstaliśmy i zrealizowaliśmy Plan Wycieczkowy :-)
W sobotę (po dość długiej przerwie) wróciliśmy do adelajdzkiego ZOO. Lubimy to miejsce. Świetnie się tu odpoczywa. Można obserwować zachodzące zmiany - co nowego u zwierzaków, jakie różnice na wybiegach, jakie rośliny się pojawiły, co gdzie kwitnie itp.
Zimowa aura i pora posiłku przyczyniły się do kilku niespodzianek - zobaczyliśmy wombata (zwykle w dzień śpią w swoim domku koło wybiegu) i diabła tasmańskiego rozprawiającego się z kawałkiem mięsa.
Wombaty to 'kuzyni' koali, stąd ich misiowaty urok. Biada jednak pechowcom, którzy napotkają to zwierzę na drodze - kolizja przypomina ponoć najechanie na leżący w poprzek drogi solidny pień. Coś, jak spotkanie z dzikiem na polskich drogach...
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Mijaliśmy liczne grupy wolontariuszy, którzy pod opieką pracowników ZOO porządkowali wybiegi. W większości 'basenów' zwierzaki miały świeżo wymienioną przejrzystą wodę, widać było, że zadbano o trawniki i krzewy, wysypano nową podściółkę z mielonej kory. Spacerujących było sporo. Jak zwykle wiele rodzin z dziećmi.
Dziś w ZOO w porze lunchu zorganizowano kącik z potrawami z grilla, otwarte były też wszystkie kafejki.
Jedno z naszych ulubionych miejsc w ZOO to 'małpia wyspa'. Zwiedzający chodzą po moście pomiędzy dwoma wybiegami - to wyspy okolone wodą, na których rosną okazałe drzewa (głównie fikusy - tak, tak, w starej ojczyźnie popularne w wersjach doniczkowych ;-). Po jednej stronie, oddzielone od siebie pasem wody mieszkają dwie rodziny, po drugiej - jedno większe stado.
Skaczą po drzewach, po linach, pomiędzy gałęziami, czasem się gonią, czasem odpoczywają, a zwiedzający mogą 'kibicować' nie przeszkadzając zbytnio, i robić zdjęcia, których nie zakłóca wzór drucianej kraty :-)
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Część wolier (zakładamy, że ze względu na porę roku) była pusta. Dziwne wrażenie - zwykle idzie się przez masę dźwięków i kolorów, a tym razem całą atmosferę kreowały... rośliny.
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Pandy podbiły serca chyba wszystkich mieszkańców Adelajdy, którzy odwiedzają ZOO. Zamieszkały w Australii czasowo (chińskie ZOO wypożyczyło parę na dziesięć lat, w ramach międzynarodowego programu ratowania zagrożonych gatunków), dobrze się u nas czują i większość wielbicieli trzyma kciuki za ich... przyszłe potomstwo :-)
Mają swoją stronę internetową, gdzie można poczytać najnowsze wieści z życia Wang Wang (Siatka - czemu?) i Funi (Szczęściara) oraz zajrzeć na ich wybiegi okiem kamer. W tej chwili zamieniono im tereny - mieszkają po stronie partnera i oswajają się z zapachami, sezon na małe pandy coraz bliżej... Zobaczymy, czy ten rok przyniesie jakieś wieści :-)
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Od Zdjęcia_Bloggera_5 |
Zajrzeliśmy do większości kątków po kolei, zrobiliśmy kilka pętli i sporo zdjęć, po czym, oceniając spacer jako 'udany' pojechaliśmy do domu obiecując sobie po raz kolejny, że będziemy tu częściej wracać :-)
2 czerwca 2013
Ale jak to: zima?
Tydzień mijał za tygodniem, słonko świeciło, aż tu nagle... Nadeszła zima.
Zgodnie z tutejszą tradycją, pierwszy dzień nowej pory roku ilustruje, na czym ta nowa pora roku będzie 'pogodowo' polegała - i tak, wczoraj, w pierwszy dzień zimy, deszcz padał prawie bez przerwy. Taki porządny, gęsty deszcz, kiedy niemal słychać, jak trawa rośnie :-) Wieczorem pomiędzy chmurami widać było trochę gwiazd, ale do deszczu dołączył wiatr - ten nieprzyjemny zimowy - przenikliwy i zimny.
Oczywiście, że nie narzekam, tylko opisuję. Jakże mogłabym narzekać, kiedy pogoda w tym roku naprawdę nas (tfu tfu) rozpieszcza. Lato długo się wahało, zanim odeszło, jesień była pełna słońca i wysokich temperatur. Trawa odrosła dzięki deszczom, ale jesienne chandry, przeziębienia i inne takie ominęły nas szerokim łukiem.
Poza tym, po wczorajszym, oficjalnym 'otwarciu', dziś już wróciliśmy do tegorocznej łagodnej wersji pogodowej - przetarło się słońce, szemrze fontanna, drą się ptaki. Wyszłam rano w piżamie przywitać poranek (yyyyy, późny poranek...) i musiałam jednak wrócić po bluzę, ale przedtem skorzystałam z pięknego światła i obfotografowałam odświeżone deszczami cytrusy. Lemonka dzierży puchar zwycięzcy w kategorii: kwitnienie, za nią cytryna. Czerwone pomarańcze nabierają coraz piękniejszego koloru i jest ich naprawdę sporo, tradycyjne - pozostają nieco z tyłu - zarówno pod względem ilości owoców, jak i stopnia dojrzałości ;-) Mandarynka, zgodnie z niechlubną tradycją, przygotowuje jeden owoc ;-)
Trawnik znów dumnie zazieleniony, Najlepszy z Golfistów uformował sobie nawet green do ćwiczeń ;-), z którego korzysta na zmianę z kotami - koty uwielbiają tam leżeć 'niewidzialne', 'ukryte', czając się na ptaki, którym się ciągle wydaje, że to ich ogród... ;-)
W pergoli festiwal fikusów - zanim sięgnęły dachu, przycięliśmy obie rośliny i teraz nowe pokolenie już w doniczkach lub jeszcze w wazonie, gdzie powolutku przybywa korzeni na samodzielne doniczkowanie.
Storczyki? Imieninowy kwitnie w wersji kwiat solo i rozwija nowy pęd powyżej, fioletowy zeszłoroczny rozwija pęd z gałązkami bocznymi, najnowszy bordowy - jeden pęd kwitnie, drugi przygotowuje pąki.
Przed domem w skrzynkach z sukulentami - szaleństwo! Chodzi mi po głowie pomysł poprzycinania tej rozbuchanej gęstwiny, ale wciąż się waham. Z sentymentem wspominam początki tych kompozycji...
sierpień 2010
wrzesień 2010
czerwiec 2013
W lasach grzyby, spóźnione w stosunku do poprzednich lat, powoli się rozkręcają. Las zielenieje i podszycie coraz bujniejsze, gęstnieje mech, w powietrzu wreszcie czuć jesień i grzyby.
Przywozimy do domu kolejne porcje rydzów i maślaków, przyjechały też pierwsze prawdziwki. Imponujących rozmiarów, świeże i zdrowiutkie, ale... po jednej sztuce na wyjazd (jak dotąd, mam nadzieję).
Zgodnie z tutejszą tradycją, pierwszy dzień nowej pory roku ilustruje, na czym ta nowa pora roku będzie 'pogodowo' polegała - i tak, wczoraj, w pierwszy dzień zimy, deszcz padał prawie bez przerwy. Taki porządny, gęsty deszcz, kiedy niemal słychać, jak trawa rośnie :-) Wieczorem pomiędzy chmurami widać było trochę gwiazd, ale do deszczu dołączył wiatr - ten nieprzyjemny zimowy - przenikliwy i zimny.
Oczywiście, że nie narzekam, tylko opisuję. Jakże mogłabym narzekać, kiedy pogoda w tym roku naprawdę nas (tfu tfu) rozpieszcza. Lato długo się wahało, zanim odeszło, jesień była pełna słońca i wysokich temperatur. Trawa odrosła dzięki deszczom, ale jesienne chandry, przeziębienia i inne takie ominęły nas szerokim łukiem.
Poza tym, po wczorajszym, oficjalnym 'otwarciu', dziś już wróciliśmy do tegorocznej łagodnej wersji pogodowej - przetarło się słońce, szemrze fontanna, drą się ptaki. Wyszłam rano w piżamie przywitać poranek (yyyyy, późny poranek...) i musiałam jednak wrócić po bluzę, ale przedtem skorzystałam z pięknego światła i obfotografowałam odświeżone deszczami cytrusy. Lemonka dzierży puchar zwycięzcy w kategorii: kwitnienie, za nią cytryna. Czerwone pomarańcze nabierają coraz piękniejszego koloru i jest ich naprawdę sporo, tradycyjne - pozostają nieco z tyłu - zarówno pod względem ilości owoców, jak i stopnia dojrzałości ;-) Mandarynka, zgodnie z niechlubną tradycją, przygotowuje jeden owoc ;-)
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Trawnik znów dumnie zazieleniony, Najlepszy z Golfistów uformował sobie nawet green do ćwiczeń ;-), z którego korzysta na zmianę z kotami - koty uwielbiają tam leżeć 'niewidzialne', 'ukryte', czając się na ptaki, którym się ciągle wydaje, że to ich ogród... ;-)
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
W pergoli festiwal fikusów - zanim sięgnęły dachu, przycięliśmy obie rośliny i teraz nowe pokolenie już w doniczkach lub jeszcze w wazonie, gdzie powolutku przybywa korzeni na samodzielne doniczkowanie.
Storczyki? Imieninowy kwitnie w wersji kwiat solo i rozwija nowy pęd powyżej, fioletowy zeszłoroczny rozwija pęd z gałązkami bocznymi, najnowszy bordowy - jeden pęd kwitnie, drugi przygotowuje pąki.
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Przed domem w skrzynkach z sukulentami - szaleństwo! Chodzi mi po głowie pomysł poprzycinania tej rozbuchanej gęstwiny, ale wciąż się waham. Z sentymentem wspominam początki tych kompozycji...
sierpień 2010
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08 |
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08 |
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
W lasach grzyby, spóźnione w stosunku do poprzednich lat, powoli się rozkręcają. Las zielenieje i podszycie coraz bujniejsze, gęstnieje mech, w powietrzu wreszcie czuć jesień i grzyby.
Przywozimy do domu kolejne porcje rydzów i maślaków, przyjechały też pierwsze prawdziwki. Imponujących rozmiarów, świeże i zdrowiutkie, ale... po jednej sztuce na wyjazd (jak dotąd, mam nadzieję).
Od Lawendowa_Chatka_2013 |
Od Kulinaria |
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)