Pojechaliśmy kiedyś do znajomych mieszkających w okolicy Krowodzy-Górki.
(Dla tych, którzy nie znają Krakowa: jest to punkt A, za chwilę pojawi się punkt B, bo będzie nam potrzebny do historyi o przejeździe z punktu A do punktu B i z punktu B do punktu A ;-)
Sympatyczny wieczór, my w świetnych humorach, toczą się opowieści i wieczór rozwija się cudnie.
Pech chciał, że Najmilszy z Moich Mężów umówił się wcześniej do dentysty, potem dentyście się coś w grafiku pozmieniało i wizyta Chudego przesunęła się i wpadła w środek zaplanowanych odwiedzin u znajomych.
Trudno, Chudy zdecydował, że pojedziemy z wizytą, w trakcie On wyjdzie, załatwi, co trzeba i wróci z powrotem.
Nadszedł moment, Chudy przeprasza, że dentysta itd.
Znajomi pytają: a przyjechaliście samochodem?
Nie - odpowiada Chudy - Pojadę autobusem.
- No, ale gdzie?
- Do Huty, na Aleję Róż. (To jest zapowiadany punt B, czyli przeciwległy koniec Krakowa ;-)
Tu gospodarze wyraźnie się zmartwili oceniając odległość, plus MPK, plus długość zwyczajowej wizyty u dentysty - nic to, trudno, Chudy pojechał.
Tak się złożyło, że tuż przed Jego wyjściem rozmowa zeszła na koty, więc błyskawicznie: na nasze koty, bo gospodarze zwierzęcia żadnego nie posiadali byli.
Mówiłam głównie ja, Chudy się zaczął zbierać do wyjścia.
...Minęło czasu mało-wiele, Chudy wrócił, wciąż jeszcze nieco spuchnięty po znieczuleniu, a ja - spiekłam raka, bo... nadal mówiłam o kotach...
1 komentarz :
O kotach ( i innych najukochańszych zwierzętach) można bez końca. Otoczenie musi zrozumieć :D Zwłaszcza znajomi z mojego rodzinnego osiedla ;p
Prześlij komentarz