20 sierpnia 2009

Nowy dom - kolejny krok

Przeprowadzka niby trwa, choć dziś do południa popychaliśmy sprawy paczek w porcie, a potem przyglądaliśmy się montażom. Do nowego domu dojechał dziś ze starego tylko odkurzacz ;-)

Wysyłka rzeczy z Polski obfitowała w przygody i emocje aż do ostatniej chwili, ale tu niestety nie jest inaczej...
Mimo obietnic ze strony przewoźnika z Polski, nikt się z nami nie skontaktował w sprawie odbioru naszych rzeczy z portu, więc sami zaczęliśmy dzwonić i ustalać, gdzie rzeczy są oraz jak i skąd je możemy odebrać.
Najpierw zadzwoniliśmy do Polski, gdzie 'nasz pan' niestety przebywa na urlopie, a pani, która z nami rozmawiała bez ceregieli odesłała nas do firmy w Australii, bo 'przewoźnik z Polski wysłał rzeczy zgodnie z umową', czyli w domyśle - już nie jesteśmy ani ich klientami, ani ich kłopotem i mamy sobie radzić sami. Namiary na firmę w Australii mamy sobie również znaleźć sami (wbrew pozorom nic jednoznacznie nie wynika z otrzymanych od polskiego przewoźnika dokumentów! Znalazła się tam tylko jedna żółta karteczka Post It z adnotacją - dokumenty uprawniające do odbioru rzeczy w porcie).
W dokumentach po stronie australijskiej wymieniona jest firma z główną siedzibą w Sydney, więc zadzwoniliśmy do nich - pierwszy pan - super kompetentny, mimo jakiegoś zamieszania w papierach odnalazł nasze paczki, podał nam numer referencyjny sprawy i obiecał, że przekaże sprawę do docelowego agenta. Docelowy niestety okazał się dużo mniej kompetentny, jakiś taki tajemniczy i nękany przez dziwne kłopoty natury technicznej - ani on skutecznie nie mógł do nas wysłać maila, ani te ode mnie rzekomo do niego nie dochodziły... I tak mijały dni...

Tu przeskoczę spory kawał zmarnowanego czasu aż do wczoraj, kiedy to po południu sami pojechaliśmy w stronę portu poszukać naszych rzeczy.
Najpierw AQIS - kwarantanna, skąd miła pani wysłała nas, wyposażonych w mapkę i wskazówki, do Wydziału Celnego (AQIS jest dopiero drugi w kolejności, więc powiedziała nam przed odjazdem do zobaczenia).
Tam los się do nas uśmiechnął i wstawił w zasięg wzroku niejakiego Granta. Grant obejrzał nasze dokumenty (na wstępie zapytał o numer kontenera, którego nie mogłam znaleźć w dokumentach, po czym... sam też go nie znalazł), a jego ciekawość rosła, w miarę jak przeszukiwał bazę danych.
Następnie zaczął dzwonić: najpierw do naszego agenta w Sydney, który przede wszystkim się zdenerwował z powodu naszej samodzielności i być może z tego zdenerwowania... podał zły numer kontenera, w którym rzekomo były nasze dwie zaginione palety, a potem do firm w Adelajdzie, które zwykle rozpakowują kontenery i przewożą do swoich magazynów. Grant podejrzewał cztery firmy i... trafił za drugim razem, ale telefonów wykonał dużo dużo więcej, bo okazało się, że od agenta z Sydney poziomów podzleceń między firmami było... sześć. I za każdym razem kolejny rozmówca się dziwił, dlaczegóż to my nic nie wiemy i że to dziwne, że nikt do nas nie zadzwonił...

Podsumowując: dzięki pomocy, życzliwości i kompetencji Granta, dzięki jego pozycji zawodowej i znajomości właściwych osób już po godzinie (!) wyjaśniania tajemniczych zakrętasów rzeczy się znalazły w jednym z magazynów, dokumenty zostały podbite jako załatwione w Wydziale Celnym, a my dostaliśmy kartkę ze wskazówkami na kolejny dzień: mamy jechać do AQIS, aby dokonać inspekcji z urzędnikiem z kwarantanny, a potem do magazynu, gdzie są nasze rzeczy, do konkretnej osoby, której imię i numer telefonu Grant napisał nam na tej samej kartce, po wcześniejszej rozmowie z tą osobą. Dla pewności dodał swój numer telefonu, abyśmy zadzwonili, jak coś się znowu popląta.
Uśmiech Granta mówił więcej niż słowa, które niedopowiedziane do końca nie przekroczyły linii poprawności politycznej, trochę udało nam się podsłuchać w fazie poszukiwań prowadzonych w głębi biura za przepierzeniem, gdzie siedzieli inni pracownicy...
Nie wyobrażam sobie, co by było, gdybyśmy te telefoniczne poszukiwania mieli prowadzić sami, a gdybyśmy się zdali na agenta z Sydney, to spełnilibyśmy przede wszystkim jego oczekiwania (opłata za usługi) i pewnie sporo zapłacili za usługi podzlecone (bezpłatnie rzeczy przechowywane są w magazynie przez pierwsze trzy dni po wejściu do portu, potem płaci się za każdy dzień składowania).
Na jutro mamy umówioną inspekcję rzeczy w magazynie odnalezionej przez Granta firmy (pan z karteczki) z urzędnikiem z AQIS, gdzie byliśmy dzisiaj rano i to załatwiliśmy. Inspekcja mogła się odbyć dziś, ale my ją przełożyliśmy na jutro ze względu na umówione wcześniej montaże w nowym domu.

Końcowy wynik całej akcji (oraz wystawione rachunki) zobaczymy (mam nadzieję) jutro, ale z dotychczasowych doświadczeń wynika, że osoba posiadająca powyższe informacje jest w stanie załatwić całą sprawę w czasie niepłatnych trzech dni w magazynie ;-)) Zainteresowanych odsyłam do Notesu ;-))

Kiedy wyszliśmy z AQIS zadzwonił do nas pan, który za kilka godzin miał nam przywieźć lodówkę. Zadał kilka pytań i... wywołał zamęt, bo lodówka w kuchni zmieści się, a jakże, tyle że... przez żadne drzwi nie da się jej przecisnąć do wnętrza domu - yyyyyyy... Moje szczęście, że lodówkę kupowaliśmy we dwoje z Miłym Mym ;-))
Nasz Domowy Manager d/s Logistyki i Spraw Technicznych z Zawiłymi na Czele wymyślił, że należy... rozmontować przesuwne drzwi od strony ogrodu. Popędziliśmy zatem najpierw do sklepu, by na żywo po raz kolejny zmierzyć lodówkę, a potem do innego sklepu po sprzęt do demontażu i ponownego montażu ;-)
Tym sposobem jesteśmy lżejsi o pewną sumkę, ale za to w/w Manager ma do swej dyspozycji Rolls Royce'a wśród wiertarek oraz nitownicę (wyobraźcie sobie mnie w tym sklepie między półkami w roli tłumacza ;-)) jasne, że nity należą do podstawowego słownictwa, prawda? ;-))

Efekt - lodówka stoi w korytarzu obok kuchni (co w sumie okazało się lepszym rozwiązaniem), a ponownie zamontowane drzwi działają w pełni jak powinny, zamiast tak jak wcześniej ;-)

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Drugi montaż przebiegł bez niespodzianek. Mnie urzekło najbardziej urocze zestawienie napisów na sprzętach, które jechały na przyczepce. Nazwa znakomitej firmy, a tuż obok mniej więcej tej samej wielkości czcionką wypisane na kartce moje nazwisko ;-)

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Poznaliśmy dziś kolejną sąsiadkę - Julię, po czym zafundowaliśmy sobie nagrodę za dzisiejsze postępy w postaci noodle box na Jetty Road.
W głowach mamy jedno: to będzie fajowy dom ;-))

1 komentarz :

Malgosia pisze...

Podziwiam Was za zachowanie zimnej krwi w całym tym bagażowym zamieszaniu. Ja bym chyba lekko spanikowała.