8 czerwca 2013

Zimowe spacery - w mieście...

W czerwcowy długi weekend świętujemy urodziny Królowej.

W tym roku świętowaliśmy aktywnie, czemu wybitnie sprzyjała pogoda :-)  Piękne słonko, niewiele chmur, niewiele wiatru - słowem: mimo że można by było odsypiać w cieple trudy codzienności ;-), wstaliśmy i zrealizowaliśmy Plan Wycieczkowy :-)

W sobotę (po dość długiej przerwie) wróciliśmy do adelajdzkiego ZOO.  Lubimy to miejsce.  Świetnie się tu odpoczywa.  Można obserwować zachodzące zmiany - co nowego u zwierzaków, jakie różnice na wybiegach, jakie rośliny się pojawiły, co gdzie kwitnie itp.
Zimowa aura i pora posiłku przyczyniły się do kilku niespodzianek - zobaczyliśmy wombata (zwykle w dzień śpią w swoim domku koło wybiegu) i diabła tasmańskiego rozprawiającego się z kawałkiem mięsa.

Wombaty to 'kuzyni' koali, stąd ich misiowaty urok.  Biada jednak pechowcom, którzy napotkają to zwierzę na drodze - kolizja przypomina ponoć najechanie na leżący w poprzek drogi solidny pień.  Coś, jak spotkanie z dzikiem na polskich drogach...

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Mijaliśmy liczne grupy wolontariuszy, którzy pod opieką pracowników ZOO porządkowali wybiegi.  W większości 'basenów' zwierzaki miały świeżo wymienioną przejrzystą wodę, widać było, że zadbano o trawniki i krzewy, wysypano nową podściółkę z mielonej kory.  Spacerujących było sporo.  Jak zwykle wiele rodzin z dziećmi.
Dziś w ZOO w porze lunchu zorganizowano kącik z potrawami z grilla, otwarte były też wszystkie kafejki.

Jedno z naszych ulubionych miejsc w ZOO to 'małpia wyspa'.  Zwiedzający chodzą po moście pomiędzy dwoma wybiegami - to wyspy okolone wodą, na których rosną okazałe drzewa (głównie fikusy - tak, tak, w starej ojczyźnie popularne w wersjach doniczkowych ;-).  Po jednej stronie, oddzielone od siebie pasem wody mieszkają dwie rodziny, po drugiej - jedno większe stado.
Skaczą po drzewach, po linach, pomiędzy gałęziami, czasem się gonią, czasem odpoczywają, a zwiedzający mogą 'kibicować' nie przeszkadzając zbytnio, i robić zdjęcia, których nie zakłóca wzór drucianej kraty :-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Część wolier (zakładamy, że ze względu na porę roku) była pusta.  Dziwne wrażenie - zwykle idzie się przez masę dźwięków i kolorów, a tym razem całą atmosferę kreowały... rośliny.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Pandy podbiły serca chyba wszystkich mieszkańców Adelajdy, którzy odwiedzają ZOO.  Zamieszkały w Australii czasowo (chińskie ZOO wypożyczyło parę na dziesięć lat, w ramach międzynarodowego programu ratowania zagrożonych gatunków), dobrze się u nas czują i większość wielbicieli trzyma kciuki za ich... przyszłe potomstwo :-)
Mają swoją stronę internetową, gdzie można poczytać najnowsze wieści z życia Wang Wang (Siatka - czemu?) i Funi (Szczęściara) oraz zajrzeć na ich wybiegi okiem kamer.  W tej chwili zamieniono im tereny - mieszkają po stronie partnera i oswajają się z zapachami, sezon na małe pandy coraz bliżej...  Zobaczymy, czy ten rok przyniesie jakieś wieści :-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Zajrzeliśmy do większości kątków po kolei, zrobiliśmy kilka pętli i sporo zdjęć, po czym, oceniając spacer jako 'udany' pojechaliśmy do domu obiecując sobie po raz kolejny, że będziemy tu częściej wracać :-)

2 czerwca 2013

Ale jak to: zima?

Tydzień mijał za tygodniem, słonko świeciło, aż tu nagle...  Nadeszła zima.
Zgodnie z tutejszą tradycją, pierwszy dzień nowej pory roku ilustruje, na czym ta nowa pora roku będzie 'pogodowo' polegała - i tak, wczoraj, w pierwszy dzień zimy, deszcz padał prawie bez przerwy.  Taki porządny, gęsty deszcz, kiedy niemal słychać, jak trawa rośnie :-)  Wieczorem pomiędzy chmurami widać było trochę gwiazd, ale do deszczu dołączył wiatr - ten nieprzyjemny zimowy - przenikliwy i zimny.

Oczywiście, że nie narzekam, tylko opisuję.  Jakże mogłabym narzekać, kiedy pogoda w tym roku naprawdę nas (tfu tfu) rozpieszcza.  Lato długo się wahało, zanim odeszło, jesień była pełna słońca i wysokich temperatur.  Trawa odrosła dzięki deszczom, ale jesienne chandry, przeziębienia i inne takie ominęły nas szerokim łukiem.

Poza tym, po wczorajszym, oficjalnym 'otwarciu', dziś już wróciliśmy do tegorocznej łagodnej wersji pogodowej - przetarło się słońce,  szemrze fontanna, drą się ptaki.  Wyszłam rano w piżamie przywitać poranek (yyyyy, późny poranek...) i musiałam jednak wrócić po bluzę, ale przedtem skorzystałam z pięknego światła i obfotografowałam odświeżone deszczami cytrusy.  Lemonka dzierży puchar zwycięzcy w kategorii: kwitnienie, za nią cytryna.  Czerwone pomarańcze nabierają coraz piękniejszego koloru i jest ich naprawdę sporo, tradycyjne - pozostają nieco z tyłu - zarówno pod względem ilości owoców, jak i stopnia dojrzałości ;-)  Mandarynka, zgodnie z niechlubną tradycją, przygotowuje jeden owoc ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Trawnik znów dumnie zazieleniony, Najlepszy z Golfistów uformował sobie nawet green do ćwiczeń ;-), z którego korzysta na zmianę z kotami - koty uwielbiają tam leżeć 'niewidzialne', 'ukryte', czając się na ptaki, którym się ciągle wydaje, że to ich ogród... ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2013

W pergoli festiwal fikusów - zanim sięgnęły dachu, przycięliśmy obie rośliny i teraz nowe pokolenie już w doniczkach lub jeszcze w wazonie, gdzie powolutku przybywa korzeni na samodzielne doniczkowanie.
Storczyki?  Imieninowy kwitnie w wersji kwiat solo i rozwija nowy pęd powyżej, fioletowy zeszłoroczny rozwija pęd z gałązkami bocznymi, najnowszy bordowy - jeden pęd kwitnie, drugi przygotowuje pąki.

Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Przed domem w skrzynkach z sukulentami - szaleństwo!  Chodzi mi po głowie pomysł poprzycinania tej rozbuchanej gęstwiny, ale wciąż się waham.  Z sentymentem wspominam początki tych kompozycji...

sierpień 2010
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
wrzesień 2010
Od Lawendowa Chatka_2010_06-2011_08
czerwiec 2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

W lasach grzyby, spóźnione w stosunku do poprzednich lat, powoli się rozkręcają.  Las zielenieje i podszycie coraz bujniejsze, gęstnieje mech, w powietrzu wreszcie czuć jesień i grzyby.
Przywozimy do domu kolejne porcje rydzów i maślaków, przyjechały też pierwsze prawdziwki.  Imponujących rozmiarów, świeże i zdrowiutkie, ale... po jednej sztuce na wyjazd (jak dotąd, mam nadzieję).

Od Lawendowa_Chatka_2013

Od Kulinaria


O, Radości iskro bogów, kwiecie elizejskich pól...

Można by powiedzieć, że uczciliśmy nadejście zimy...
Można by powiedzieć, że świętowaliśmy Dzień Dziecka...

Tak naprawdę jednak były to czterdzieste urodziny Centrum Festiwalowego w Adelajdzie.
Po raz kolejny Adelajdzka Orkiestra Symfoniczna (Adelaide Symphony Orchestra) zapewniły nam wieczór emocji i wzruszeń - zabrzmiała Dziewiąta Symfonia Beethovena - która uczciła otwarcie Centrum czterdzieści lat temu (2 czerwca 1973), poprzedzona światową premierą utworu zamówionego specjalnie na tegoroczne obchody - Fanfare Festiva – a fanfare for the next 40 years (Fanfara na Obchody - i na kolejne czterdzieści lat) autorstwa uznanego adelajdzkiego kompozytora Graeme'a Koehne'a.

Jako że bilety kupujemy zwykle na samym początku sezonu, mieliśmy szczęście siedzieć w środku czwartego rzędu.  Wiem, wiem, z punktu 'słyszenia' melomana lepiej jest siedzieć nieco dalej, ale z punktu widzenia sympatyka Orkiestry było to miejsce idealne.  Mogliśmy spojrzeć w znajome twarze (i wyłapać zwykłe spodnie założone do fraka, tudzież totalnie-nieodpowiednie buty... ;-), wymienić uśmiechy z muzykami przed koncertem (nota bene, w domu Pierwszych Skrzypiec za jakiś czas pojawi się przedstawiciel młodszego pokolenia :-) ).

Przed nami muzycy ASO, za nimi na podestach Chór ASO - w powietrzu nastrój uroczystego, już pełnego emocji oczekiwania, widownia pełna...
I oto wszedł Dyrygent (burza oklasków), przywitał się z nami, przywitał się z orkiestrą...

A potem się zaczęło!
Najpierw Fanfara, przyjęta bardzo pozytywnie - efektowne wejście werbla, potem część wykonana przez skrzypków grających jakby na malutkich gitarach, by później wszyscy muzycy rozwinęli skrzydła w energicznym wyrazie radości i entuzjazmu.
Utwór został nagrodzony gromkimi oklaskami, a uśmiechnięty Dyrygent przyłączył się do braw i wskazał Kompozytora, który również siedział na widowni (parę rzędów za nami) i być może słuchając premierowego wykonania swojej muzyki wspominał inną Fanfarę, która zabrzmiała czterdzieści lat temu, kiedy jako szesnastoletni meloman uczestniczył w galowym koncercie na otwarcie Centrum i być może umacniał się w podjętej decyzji co do kierunku studiów.  Tamten utwór stworzył jego późniejszy nauczyciel kompozycji Richard Meale.

W krótkiej przerwie na scenę wniesiono cztery krzesła, cztery mikrofony i dało się odczuć, że obudzone emocje nadal szybują w górę.

Dziewiątej Symfonii Beethovena nie trzeba pewnie nikomu ani przedstawiać, ani zachwalać.  Znają ten utwór (a na pewno fragmenty) chyba wszyscy, większość potrafi zanucić Odę do radości (co ciekawe pewnie niewielu potrafi wyrecytować z pamięci utwór Fryderyka Schillera, który był inspiracją dla Beethovena).
Jest to pierwszy utwór symfoniczny, w którym uznany kompozytor wprowadził chór i użył ludzkich głosów jako kolejnej obok orkiestry grupy 'instrumentów', wielu krytyków muzycznych uznaje tę symfonię nie tylko za najlepszy utwór Beethovena, ale za arcydzieło w historii muzyki.  Partytura utworu to pierwszy muzyczny zapis, jaki trafił na listę Światowego Dziedzictwa Kultury, a finałowa "Oda do radości" jest hymnem Unii Europejskiej.

Wykonanie było niesamowite, Arvo Volmer jak zwykle wspaniale prowadził muzyków przez utwór - elegancki i uśmiechnięty, całym sobą doceniał 'dziejącą się' przed nim muzykę.

Chór spisał się znakomicie - wypatrzyliśmy zaledwie jednego śpiewaka, który zdawał się nie być 'aż tak przejęty ;-)', ale może to kwestia różnic kulturowych i różnego sposobu okazywania emocji ;-)

Soliści - kolejny jasny punkt wieczoru: Sopran Sara Macliver, Mezzo Sopran Sally-Anne Russell (obydwie urzekające, obydwie mieliśmy okazje słyszeć już na wcześniejszych koncertach, pięknie śpiewały, doskonale brzmiały i razem i osobno, obie wystąpiły w efektownych strojach i elegancko się prezentowały), Tenor Paul McMahon (na początku zdawał się przeglądać partyturę zupełnie bez emocji, jako jedyny nie 'ilustrował ciałem' płynącej zza jego pleców muzyki, za to jak już wstał, jak już zaśpiewał - wow, niby niewysoki, ale jakby urósł, złapał nas za serca i to my 'ilustrowaliśmy ciałem' słyszane tony ;-) i Bas Stephen Bennett (hmmm, jakoś nie mogę mu wybaczyć, że ubrał zwykłe trzewikopodobne buty na gumowej podeszwie (!) do swojego fraka... chociaż oczywiście, jesteśmy w Australii i celebrujemy wyzwolenie od sztywnych zasad... - tiaaaaa, tak się kończy siedzenie w czwartym rzędzie... wobec tego mój poziom uznania za śpiew uplasował go za pozostałą trójką... )

Nie no, tak poważnie - rozpieszczona wersją utworu wykonanego przez filharmoników berlińskich pod batutą Herberta von Karajana i zwalającym z nóg 'otwarciem' w wykonaniu Jose van Dam'a czy też filharmoników wiedeńskich pod batutą Leonarda Bernsteina, z Kurtem Mollem zatęskniłam za tamtą przenikliwą mocą - bas wprowadza udział głosów w symfonii i brakło mi tego uczucia, kiedy zatrzymuje się oddech czekając na to, co będzie...
Fragment
O Freunde, nicht diese Töne!
Sondern laßt uns angenehmere anstimmen,
und freudenvollere.
w wykonaniu Paula McMahona wypadł po prostu słabiej, łagodniej (w porównaniu).
Podczas całego koncertu był to jedyny malutki uszczerbek.  Poza tym - uczta, muzyczna uczta!
No dobrze, Najlepszy z Moich Mężow przyznał, że w czasie Adagio molto e cantabile nieco się... ekhm... wyłączył...  Cóż, faktem jest, że był tego dnia w pracy, a akurat ta część jako refleksyjna i spokojna mogła sprzyjać... wyłączeniu ;-)  Na szczęście pozostałe części i angażowały w pełni, i bardzo się podobały, więc obydwoje wyszliśmy z Centrum całkowicie usatysfakcjonowani :-)

Długo i mocno biliśmy brawo, oklaski w pełni się należały całej wielkiej grupie Artystów.

Był to wspaniały koncert, wspaniały wieczór - godne uczczenie czterdziestych urodzin Przybytku Kultury, Dnia Dziecka ;-) i Chudzielce Story jako takiej :-)

13 maja 2013

Grzybobranie rozpoczęte :-)

Piękne lato mamy tej jesieni :-)

Niby jesień w ostatniej odsłonie (1 czerwca oficjalnie zaczynamy nową porę roku), niby od początku maja nie obowiązuje zakaz palenia ognisk, ale nadal jest ciepło i słonecznie.
Niby w poszwie na łóżku pojawiła się kołdra, ale na razie ta lżejsza i wystarcza nam w zupełności.
No dobra - nie chodzimy już pływać w oceanie i zdarzyło nam się parę razy włączyć wieczorem grzejnik, ale ogólnie: jest ciepło ;-)

Złą stroną wysokich temperatur, mimo padających czasem deszczy (ale deszcz przychodzi, pada, po czym się kończy - nie ma kilkudniowych serii, niebo szybko się przeciera i wraca słońce) jest to, że jest sucho. Zwłaszcza na wzgórzach na Adelajdą.
A mamy tu kilka niebezpiecznych tradycji...  Po pierwsze: sporo osób stosuje kontrolowane wypalanie trawy.  Hmmmm, niezmiernie łatwo traci się kontrolę nad 'kontrolowanym' wypalaniem - ściółka jest sucha, znikąd pojawia się wiatr i, niby ugaszony, ogień 'wstaje' jak to mówią po nowoojczyźnianemu.  I 'biegnie' przez busz...
Inny zwyczaj to palenie ognisk (bonfires) - podpala się ułożony stos (im wyższy, tym lepszy) i świętuje dookoła, dzieciaki pieką pianki marshmallow (błeeeee...), dorośli... jak to dorośli, jest ciepło i romantycznie, ogień trzaska i skry skaczą wokół...

Niestety, nad Adelajdą często widać ciemnoszare smugi dymu.
W czwartek jeden z pożarów jak się zaczął przed południem, tak ugasili go w nocy.
Następnego dnia zamiast ciemnoszarego dymu można było oglądać białą smugę mgły...

W związku z tym, że jest ciepło i sucho - sezon grzybowy się opóźnił.
Regularnie odwiedzamy grzybowe miejsca: najpierw było pusto, raz przeszliśmy po śladach tych-co-zdążyli-na-czas, wśród maślaków, po które zgłosili się kilka dni wcześniej grzybiarze lub... robaki.
Zaskakuje nas kolorystyka znanych miejsc - w tym roku zieleń dopiero się pojawia, ale na początku kwietnia drogi - szerokie połacie między drzewami i brzegi lasu były szarozłote, pokryte wypaloną suchą trawą, ani śladu mchu czy wilgotnolubnych białokwitnących roślin...

Od Zdjęcia_Bloggera_5


Dziś w końcu się udało!!! :-)
Pojechaliśmy w jedno z zagłębi maślakowo-rydzowych i przywieźliśmy nieco maślaków i rydzów do Chatki :-)  (Spójrzcie Drodzy Czytelnicy na późnojesienny strój Pana Lawendowej Chatki... ).

Od Zdjęcia_Bloggera_5


Wbrew pozorom muszę przyznać, że grzybów było mało.  Spore grupki, ale większość już zaklepana przez robaki, wiele niestety... wyschniętych.
Rydze chyba dopiero zaczynają, poza tym rosną sprytnie spod igliwia i nie wystawiają kapeluszy do słońca.  Maślaki pojawiły się już kilka tygodni temu, ale raczej przyzwyczajone do innych warunków w ubiegłych latach nie radzą sobie z wysoką temperaturą, niedostatkiem wilgoci w podłożu i krótkotrwałością opadów.

Żal było patrzeć, jak wiele grzybów miało popękane kapelusze - miały energię, by rosnąć, ale brakło im wody...

Nic to, powybieraliśmy jednak dość, by zapełnić trzy wiaderka :-)

W domu ruszyła akcja: rydze na patelnię!  Ha, pycha!  Na masełku, nieco soli i sporo pieprzu - super!

Od Kulinaria
Od Kulinaria
Od Kulinaria
Od Kulinaria


Najmilszy pokroił kilka kapeluszy w kostkę, a ja szybko pomieszałam dwa mokre i dwa suche w czterech miskach i..... po dłuuuuugiej przerwie w Chatce znów zapachniały muffiny.

Tuzin ze smażonymi rydzami w towarzystwie ziół, szóstka z borówkami i szóstka z malinami.  Do owocowych dla smaku i koloru dosypałam nowoojczyźnianego 'kakao', czyli Milo.

Kolejnym etapem było blanszowanie maślaków - z myślą o przyszłych sosach, marynatach i zupach, mmmmm...

Od Kulinaria
Od Kulinaria
Od Kulinaria

24 lutego 2013

Zakupy z dostawą do domu

Przez kilka tygodni testowaliśmy nową wersję zakupów - z dostawą do domu.
Pomysł w teorii wydał nam się znakomity - trzy razy w tygodniu otwieramy rano drzwi i znajdujemy tam przenośną lodówkę pełną pyszności na śniadanie i pozostałe posiłki.

Dwa razy w tygodniu są to produkty typu nabiał, świeże soki, pieczywo, ryby itp.
Raz w tygodniu - owoce i warzywa - standardowy albo układany przez klienta zestaw w kartonowym pudle.

Producenci to australijscy farmerzy, produkty są świeże i najwyższej jakości.
Zamówienie można mieć stałe, można je modyfikować przez stronę internetową firmy, można zadzwonić, jeśli ktoś woli taką opcję.  Rachunki reguluje się na koniec miesiąca, zleceniem z karty kredytowej.

Hmmm, ponieważ podziękowaliśmy za tę usługę nie będę podawać strony internetowej ani nazwy :-( , rozwinę za to nieco, co w praktyce nie za bardzo się udało:

- nabiał (mleko, masło, ser, jajka), soki i pieczywo bez zastrzeżeń - lodówka spełniała swoje zadanie, a śniadanie nabierało nowych barw :-)
- ryby - no niestety - porcja pod nazwą 'ryba dnia' nie tylko zawiodła sposobem przygotowania filetów, nie tylko zniechęciła brakiem urozmaicenia oferty, ale - co najgorsze - dwa razy ryba okazała się nieświeża!
- owoce i warzywa - no niestety, notorycznie zdarzały się pomyłki typu jeden brokuł zamiast dwóch itp, ale co najgorsze - ta dostawa robiona była w ciągu dnia, a nie w nocy i mimo mojej prośby, aby zostawiać pudełko po zacienionej stronie domu koło garażu, dostawa czekała na nas przed drzwiami wejściowymi - w pełnym słońcu przez kilka godzin...
- różnica cenowa spora w stosunku do sklepu, który zwykle odwiedzamy, ale liczyliśmy na reklamowaną przez firmę super jakość - noooo, też niestety nie do końca: poza pomyłkami ilościowymi zdarzyły się np. niedojrzałe zielone banany (bez szansy na to, że dojrzeją w domu koło jabłek...) lub nadgniecione brzoskwinie...

Dlaczego nie reklamowałam?
Reklamowałam raz, a potem mi się tak jakoś odechciało....
Rozczarowało mnie, że nowa rozwijająca się firma, zdobywająca dopiero rynek w Adelajdzie już nie dba o klientów, że już się trzeba upominać i uczyć, z czego klient byłby zadowolony...

W dostarczanych z towarem gazetkach doczytałam, że farmerzy-producenci mają swoje farmy w różnych stanach, lokalnych było naprawdę niewielu - jakoś mi się to nie zgodziło z wizją świeżej lokalnej produkcji, ekologicznego transportu itp...

Zadzwoniłam zatem i podziękowałam za współpracę.  Niby starano się mnie zatrzymać, ale nie za wszelką cenę, więc znów poczułam się niezbyt wysoko ceniona jako klient ;-)

No, doooobra, może ma rację ten, kto powie, że pewnie zatęskniłam za zakupami i wizytami w sklepach?  Może? 

17 lutego 2013

Letnia (?) sielanka

Trwa popisowe nowoojczyźniane lato :-D  Najmilszy trochę narzeka, bo upały dają w kość w pracy w ciągu dnia, bo na golfie jest ciężej z powodu gorąca itp.  Za to ja po pracowitych dniach w klimatyzowanych wnętrzach, w wolnych chwilach wygrzewam się z lubością, chociaż w cieniu...  Skutki czytania książki w ogrodzie w stroju kąpielowym... brązowieją do dziś, mimo że ani nie siedziałam długo, ani nie czułam, kiedy zdążyłam popisowo sczerwienieć...

Stanowy Departament Zdrowia znowu rozesłał apele ostrzegające przed trwającą właśnie 'heat wave', czyli falą upałów - na co uważać, czego unikać i dlaczego warto zajrzeć, czy u starszych osób wszystko w porządku...  Jak zwykle największa troska należy się teraz maluchom i osobom starszym właśnie - mimo wielu lat doświadczenia i edukacji nadal zdarzają się udary, groźne odwodnienia, a nawet... zgony z powodu upałów... :-(

Był taki tydzień, że się zasmuciłam, że już koniec lata - zaliczyliśmy kilka zimnych nocy i wieczorów, kiedy po zachodzie słońca wyziębiało się od razu nieprzyjemnie i 'rześkich' poranków, których - jak wierni Czytelnicy już wiedzą - szczerze nie cierpię ;-)  Ale ufffff - lato nadal trwa :-D
Wróćmy zatem do jasnych stron lata, bo przecież w tytule wpisałam: 'sielanka' ;-)

W nocy znów się nie da spać bez włączonej klimy i wiatraka, w dzień nie warto otwierać drzwi, bo i przeciąg niespecjalny, i nagrzewać wnętrza nie warto ;-)  Lodówka z podajnikiem lodu i zimnej wody znów jest naszym najbliższym przyjacielem :-)  Lody niby kuszą, ale nie do końca skutecznie - po takim słodko-lepkim lodzie, to dopiero chce się pić ;-)

Na błękitnym niebie pojawiły się dziś białe baranki, obudził się przyjemny wietrzyk, więc powietrze się rusza (przez kilka ostatnich dni w powietrzu stał upał, no może drgał, jak stał, ale stał ;-) ), koło mnie szemrze fontanna, ptaki chyba śpią, albo im się nie chce wydzierać, koty poznajdowały sobie zacienione kąciki i śpią, lekko faluje odrastająca trawa i gałązki cytrusów - ehhhhhh, chwilo trwaj :-D

W kuchni  na stole nie tylko oszałamiająco pachnie walentynkowy bukiet, ale i uśmiechają się soczyste owoce - trwa sezonowa parada winogron, brzoskwini, nektarynek, arbuzów i melonów, nadal dostępne są soczyste mango i 'krzaczkowe': truskawki i borówki.
Pomidory kuszą wachlarzem odcieni, wielkości i kształtów.  Domowa 'maślanka' 'robi się' w jeden dzień od dolania kilku łyżek 'starej' do butelki świeżego mleka - kocham lato :-D

14 lutego 2013

Witaj Wodny Wężu :-D

Rachu ciachu i nadszedł czas na kolejny Bilans...

Hmmmmm, wiem, że obiecałam uzupełnić zaległości - podtrzymuję obietnicę, proszę jedynie o wydłużenie czasu (czyli o ponowne nadwyrężenie Waszej cierpliwości, Szanowni Czytelnicy).

Od ostatniej 'trzynastki':
- Goście wrócili do dalekiego zimowego teraz kraju - mamy nadzieję, że bogatsi o ciekawe wspomnienia, górę zdjęć i nowych wrażeń - dla równowagi teraz pojechali poszaleć na nartach na śniegu :-D,
- my wróciliśmy do pracy - w Nowym Roku karuzela kręci się równie szybko, jak w ubiegłym: Najmilszy zyskał Nowego Kolegę po fachu (nareszcie, Brachu :-D; nareszcie i gratulacje na nowej drodze zawodowej ;-D), a ja zyskałam nowe biurko - 'swojsze', więc z radością 'zagospodarowuję i 'oswajam' nowy kącik :-D,

- w kuchni na ścianie zawisł nowy kalendarz i z radością dodaję tam kolejne wpisy dotyczące zaplanowanych na ten rok ciekawostek - ojjjj, będzie się działo ;-),

- zakwitło drugie frangipani i to kompletem dwóch kwiatostanów :-D,

- z postrzyżyn fikusa do doniczki trafiły dwie nowe gałązki z korzeniami, ale że je głupio wystawiłam na zewnątrz, to mamy teraz w pergoli.... yyyyy... okaz fikusa ze spalonymi liśćmi - yyyyy, czekamy na razie, co z tego wyniknie.  Do postrzyżyn szykuje się Kolega Kuzyna Konia i jedna gałąź Kuzyna ;-),

- cytrusy z dumą prezentują wciąż zielone, ale coraz większe owoce, a nam się ta duma udziela, a jakże :-D,

Aganiok nie kuleje!!!!! Z ogromną radością donoszę, że noga wróciła do pełni sprawności i chodzi całkiem normalnie :-D  Razem z Popiołkiem zarzucili nam Chatkę warstwami sierści, więc im teraz zapewne nieco łatwiej w panujących temperaturach - zmianę najlepiej widać po ogonie Aganioka - taki się zrobił cieniutko-marniutki - hihihihi, z ledwo widoczną teraz białą końcówką ;-)

Z zapisków na kuchennym kalendarzu powstaną pewnie nowe posty tutaj:

- obejrzeliśmy 'Hobbita' przez trójwymiarowe okulary i wyszliśmy z kina ze skrajnie różnymi opiniami ;-)
- byliśmy na koncercie Adelajdzkiej Orkiestry Symfonicznej 'Błękitna Planeta': z popularnej serii programów przyrodniczych BBC wybrano fragmenty filmów, które najlepiej ilustrują rolę, jaką w tych opowieściach gra muzyka - nad sceną z muzykami, na dużym ekranie widzieliśmy obrazy, konferansjer wprowadzał nas w prezentowane utwory - po raz kolejny mieliśmy okazję przekonać się o mistrzostwie i szerokiej gamie możliwości muzyków naszej ASO, której fanami jesteśmy od pierwszego spotkania :-D,
- trwa nowa seria odcinków Master Chef - 'Profesjonaliści' - po raz pierwszy powstał program, w którym zmagają się zawodowi szefowie kuchni,
- tegoroczne Święto Australii spędziliśmy na 'domówce' u znajomych zamiast na plaży w Sellicks ;-), ale zanim tam dotarliśmy, zjedliśmy super lunch w Ding Hao - ponoć najlepsze yum cha w Adelajdzie...

... jest o czym pisać, niech mi tylko wróci wena i zapał do pisania w długie letnie ciepłe wieczory ;-)

Bilans zamknęliśmy wejściem w nowy rok księżycowy - według chińskiego kalendarza nastał rok Wodnego Węża, który niesie zmiany, zmiany, zmiany - hmmmmm, czy to znaczy, że do tej pory było nudno, monotonnie, i na jedno kopyto?????? ;-)
Pożyjemy, zobaczymy :-D: "... Wodny Wąż najbardziej ze wszystkich ludzi kocha niepoprawnych marzycieli i to właśnie im pomaga najlepiej, jak potrafi..."

13 stycznia 2013

A ku ku, czyli: nadszedł Nowy Rok 2013

Zacznę może od oklepanego stwierdzenia, że czas pędzi jak szalony.
Wiem, nie było nowych wpisów od wieków, ale po tej stronie monitora aż tak tego ogromu czasu odczuć nie zdążyłam ;-)

Trzynastka w kalendarzu oznacza: Bilans, czyli: nową notkę na blogu.  A nowa notka zwykle wróży 'rozpędzenie pióra' i bardziej lub mniej skuteczne zapchanie powstałych dziur i luk w zapiskach.

Od ostatniego Bilansu mamy w Chatce Gości z dalekiego zimnego kraju: 
- pokazaliśmy im nieco Adelajdy (z racji tego, że mamy lato, podstawą są wizyty na plaży: West Beach, Glenelg, Sellicks, ale chwalimy się także od strony kulinarnej w domu i poza domem - mmmmmm, w wersji 'wychodne' przebojem okazała się restauracja chińska na Gouger Street - Ding Hao gdzie trafiliśmy trochę niechcący, wbrew wcześniejszym zamierzeniom i gdzie zgotowano nam niezwykłą ucztę),

Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W

- wyjechaliśmy poza obręb miasta (najpierw do Parku Gorge poprzytulać koale i obgłaskać kangury, a potem odfajkowaliśmy żelazny punkt programu: Dolina Barossy - degustowanie wina, porównywanie różnych gatunków przed Centrum Jacob's Creek i oczywiście pizza w Ryczących Czterdziestkach w Angaston.  Niestety, spóźniliśmy się nad Whispering Wall, za to przejechaliśmy trasą turystyczną od Barossy przez Lobethal, Hahndorf, Mount Lofty krętą drogą przez malownicze okolice.  Na Mount Lofty gościom pokazał się tuż przy drodze, w całej okazałości dziki kangur!),

Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W

- po czym rozłożyliśmy mapy, pogrzebaliśmy w Internecie i ułożyliśmy plan Noworocznej Przyprawy (post wkrótce, mam nadzieję) - kilometry nadal się liczą, zdjęć pozostało prawie 2.100 w dwóch folderach i końcówką w trzecim, przy stoliku piętrzy się góra materiałów informacyjnych zebranych na trasie - tik tak tik tak, zbieram się w sobie :-D

Ten Bilans można też określić mianem czasu urlopowego - obydwoje z Najmilszym odpoczywamy od obowiązków zawodowych :-D

Od 2012_12_Goście_S&W
Od 2012_12_Goście_S&W

Dzięki życzliwości i staraniom Petrosa w Zielonym Kąciku obyło się bez strat, mimo że pod naszą nieobecność temperatury wyskoczyły na ponad 40 stopni.

Od Lawendowa_Chatka_2011_2012
Od Lawendowa_Chatka_2011_2012
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Koty czekały grzecznie i cierpliwie, przywitały nas stęsknione, z radością.  Obydwa wydają nam się nieco jaśniejsze - czy to możliwe, żeby słońce zmieniło trochę kolor ich futerek? 
Aganiok powoli odrasta (choć nadal nie wygląda jak przedstawiciel rasy kotów długowłosych) i już prawie nie kuleje.

Trawnik prezentuje jeszcze skrawki zieloności, ale dominuje złoto spalonej trawy ;-)  Cytrusy i sukulenty mają się dobrze.  Fikusy znowu rosną jak szalone - odbyły się kolejne 'postrzyżyny' rośliny, która dotknęła sufitu, więc czekamy teraz aż hodowane w wodzie korzenie osiągną gotowość do wsadzenia nowego zielonego domownika do doniczki.

Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013
Od Lawendowa_Chatka_2013

Rok podsumowaliśmy:

- wymianą kosiarki na nowszy model (poprzednia przeniosła się do kosiarkowego raju),
- zakupem nowego aparatu (nie, nie tego, o którym przebąkuję już od jakiegoś czasu!  Zgubiłam gdzieś naszego Mju i trzeba było zaprosić do domu jego młodszego brata, który nota bene już zdążył się cudnie sprawdzić :-D  Zakup Nowego Aparatu ciągle w fazie planów, ale sprawa posunęła się o tyle, że ostatnio potrzymaliśmy sobie planowane cudo w ręce ;-)
- Noworoczną Przyprawą, czyli przebyciem około czterech tysięcy kilometrów od Adelajdy przez Canberrę, Sydney, wzdłuż wybrzeża Pacyfiku do Melbourne, przez Mornington Peninsula promem do the Great Ocean Road, przez Mount Gambier, Monarto ZOO i Hahndorf z powrotem do Adelajdy,
- prawie zakupem nowego Volvika (jako że zaprzyjaźniam się ze swoimi samochodami, na razie trzymam kciuki, żeby skończyło się jedynie na mechaniku - nie chcę nowego Volvika!  Tym bardziej, że dotychczasowy Dzielniak wzorowo mimo utrudnień wrócił do bazy z wielokilometrowej Przyprawy Noworocznej :-D).

Zobaczymy, co też przyniesie nam Nowy Rok ;-)