Skończyłam swoje pierwsze nowoojczyźniane studia uniwersyteckie na Uniwersytecie im. Flindersa, na Wydziale Medycyny, Pielęgniarstwa i Nauk o Zdrowiu ;-)
Uniwersytet im. Flindersa ufundowany został w 1966 roku jako kampus Bedford Park Uniwersytetu Adelajdzkiego (w Bedfork Park do dziś mieści się główny kampus uczelni). Osiemnaście dni później, uchwałą Parlamentu Australii Południowej, został ustanowiony niezależną instytucją naukową. Nazwany imieniem podróżnika i odkrywcy Matthew Flindersa. Motto Uniwersytetu brzmi: 'inspirując osiągnięcia'.
Uroczystego otwarcia dokonała Jej Wysokość królowa angielska Elżbieta, Królowa Matka i ówczesny Kanclerz Sir Mark Mitchell.
Nie, na szczęście nie jestem lekarzem (choć słowo: doktor gości w moich myślach coraz częściej ;-) Studiowałam Gerontologię Stosowaną, czyli ujmując rzecz nieco kolokwialnie... wynik dyskusji pomiędzy lekarzami a socjologami o coraz starszych ludziach, o procesach starzenia, i co inni na to?
Uroczystość odbyła się w piątkowe popołudnie pod koniec września, w dostojnych wnętrzach Ratusza Miejskiego Adelajdy (). Obecne były władze uczelni i zaproszeni przez absolwentów goście oraz oczywiście wspomniani absolwenci .
Jak zwykle można było podziwiać sprawną organizację całego przedsięwzięcia:
- zaczynając od informacji prowadzącej absolwentów krok po kroku aż do dzisiejszego dnia,
- poprzez wypożyczenie strojów akademickich,
- instrukcję i pomoc, jak się co ubiera i nosi ;-),
- dalej: proces rejestracji w dniu odebrania dyplomów,
- 'zaplecze' przygotowane z myślą o absolwentach i ich bliskich (można było zamówić zdjęcia studyjne, oprawienie dyplomu, kupić kwiaty i maskotki, zrobić sobie zdjęcie z Matthew Flindersem - patronem uczelni, itp.),
aż do bardzo sprawnego kierowania ruchem przy i na scenie.
Po załatwieniu formalności związanych z rejestracją i odebraniu numeru miejsca, zostaliśmy zaproszeni do sali na krótkie wprowadzenie, w czasie którego omówiony został przebieg uroczystości i nasze przejście przez scenę ;-)
Sala, znana mi już wcześniej, z racji odbywających się w ratuszu koncertów Adelajdzkiej Orkiestry Symfonicznej, tym razem zdawała się wyglądać inaczej, wypełniał ją podobny nastrój radosnego oczekiwania, ale jednak atmosfera była inna, niż kiedy zasiadałam w tych rzędach jako czekający na koncert meloman ;-)
Punktualnie o zapowiedzianej porze zajęli miejsca nasi Goście, a niewiele później orszak władz uczelni na czele którego najlepsza z prymusek ;-) niosła buławę uczelni.
Weszli na scenę i zabrzmiał nowoojczyźniany hymn, a mnie jak zwykle nieco spociły się oczy ;-)
Potem powitał nas Kanclerz uczelni
zapowiedział
A później moje serce zaczęło bić nieco szybciej, bo oto rząd za rzędem, absolwenci wstawali i ustawiali się w ogonku kierowanym ku scenie. Po drodze każdy z nas mijał kilka osób o konkretnie przydzielonych rolach: sprawdzali, czy nasze birety siedzą prawidłowo na głowach, czy frędzelki zwisają, jak powinny, po lewej stronie, czy togi wyglądają jak powinny i czy 'kaptury' (w obecnej formie to już mocno umowne określenie ;-) prezentują się elegancko, równo wywinięte, nie pomarszczone i nie do góry nogami... Upewniali się też, czy idziemy w dobrej kolejności, tzn. odpowiadającej porządkowi ułożenia dyplomów.
I już.
Zabrzmiała muzyka, ze sceny ruszył orszak, do którego tym razem dołączyliśmy i my razem opuszczając salę.
Za nami wyszli zaproszeni goście, z którymi spotkaliśmy się w holu.
A tam: zdjęcia, studyjne i prywatne, uściski, kwiaty i wybuchy radości, gratulacje i okrzyki.
My wyszliśmy dość szybko.
Cyknęliśmy kilka zdjęć na placu Wiktorii.
Pojechaliśmy do kampusu oddać strój akademicki.
A wieczorem świętowaliśmy u Ulubionego Włocha (ulubionego na Glenelg ;-) na kolacji :-D
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz