W tę sobotę Najmilszy z Moich Mężów wstał bladym świtem, bo to była Jego
sobota pracująca....
Pojechał zatem popracować - 'zarobić trochę na
nadchodzące wydatki', żeby się wyrobić z rannymi zleceniami przed aukcją
zaplanowaną na 12:30.
Ja nie poszłam na aukcję z definicji. Wydarzenia mijającego roku dały mi do
myślenia, że może przyciągam złą karmę do naszych zamierzeń.
Mimo opinii Szefa
Projektu, że jestem goopia i gadam goopoty, zostałam w domu i czekałam starając
się:
1) wizualizować pomyślny finał; i równocześnie
2) tłumaczyć sobie, że jak się nie uda, to tak widocznie miało być.
Około południa okazało się, że muszę i tak dojechać na miejsce aukcji, bo
trzeba:
1) podpisać dokumenty, jakbyco,
2) zrobić przelew reszty depozytu jakbyco (bo limity w banku nie pozwalają
nam wypłacić potrzebnej kwoty w gotówce).
Hmmm, spakowałam mojego-ślicznego-japkowego-mcbooka i pojechałam...
Na miejscu...
-
odebrałam przemiłe gratulacje,
-
poznałam sąsiada z prawej, który przyszedł nas oficjalnie przywitać,
-
usłyszałam od agentki nieruchomości i pana prowadzącego licytację historie
pochwalne na temat Szefa Projektu: jak to świetnie strategicznie rozegrał
aukcję i pokonał czterech licytujących,
-
wzięłam udział w tradycyjnej sesji fotograficznej, kiedy to na plakat z ofertą
nakleja się pasek z napisem 'under contract'
i -
UWAGA!
- weszłam
do naszego nowozakupionego Domu po raz pierwszy.
Śmiałam
się, kiedy wszyscy rozmówcy się dziwili, że nie widziałam Domu wcześniej na
żywo, że nie byłam na żadnej inspekcji i odpowiadałam kilkakrotnie, że: 'ufam
mojemu mężowi'.
Podpisaliśmy papierologię, wypiliśmy szampana, pogadaliśmy z byłymi właścicielami,
którzy oprowadzili mnie po Domu, kiedy Zwycięzca Aukcji... pojechał z powrotem
do pracy.
*************
Według
umowy, w święto Trzech Króli dostaniemy klucze.
Według
naszego planu (tak, tak, jesteśmy nieuleczalni w tym względzie ;-) parapetówa
odbędzie się 11 stycznia (po czym ;-) przewieziemy nasze rzeczy do
Domu).
Lista
gości na dziś dobija do... osiemdziesiątki i plan jest taki, żeby zaprosić
gości w przedziale od 12 w południe do 12 w nocy, zapowiadając, żeby przynieśli
ze sobą... swoje turystyczne krzesła... Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zdradzę
Wam, Szanowni Czytelnicy, że Szef Projektu wynalazł Dom już kilka tygodni temu,
na początku listopada, kiedy to On chodził na inspekcje (... bo ja kończyłam
semestr), i zdawał mi relacje.
Dom od początku był Jego mocnym kandydatem, a
ja, jak to często u nas bywa, zakochałam się w tej propozycji po początkowej
fazie: nienienienienie ;-)
Najmilszy
z Moich Mężów pokazał mi ofertę w internecie (nienienienienie), po
czym...
zabrał
mnie w okolice Domu wieczorem, kiedy zachodziło słońce (schylona, w ciemnościach rozpraszanych poświatą
wschodzącego księżyca w pełni, szukałam opadniętej szczęki...)
Wyobraźcie
sobie ptasie głosy znad rzeki, intensywny zapach eukaliptusów i ciszę, na
której tle słychać tylko te ptaki...
Co
jeszcze jest ważne: Dom ma potencjał.
Na
razie jest minidomkiem w sielankowej lokalizacji, otoczonym zadbanym ogrodem
pełnym zdrowych roślin; Domem Docelowym zostanie stopniowo na przestrzeni
nadchodzących lat...
Ale obydwoje wiemy, że warto na to poczekać :-)
Za
Domem i dzielącym nas wałem płynie rzeka Torrens, po obu jej stronach biegną
ścieżki spacerowo-rowerowe. Tamy i wysepki stworzono ze względu na ptactwo
wodne - przez kilka lat (już po naszym przyjeździe do nowej ojczyzny) trwał
projekt oczyszczania, pogłębiania i poszerzania koryta oraz modernizacji
nabrzeży. Wzdłuż ścieżek stoją latarnie, a do plaży od nas jest 1.6 km.
Jeśli pojedzie się w drugą stronę, można dojechać do CBD (centrum), w tej
chwili chyba do ZOO, ale muszę uaktualnić swoją wiedzę w temacie ;-)
Ten
ciąg ścieżek nazywa się Linear Park i daje możliwość
bezkolizyjnego podróżowania wzdłuż rzeki Torrens przez całą Adelajdę, od oceanu
do wzgórz.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz