Lato ostatnio obchodzi się z nami łaskawiej - wieczory i noce są zimniejsze. Korzystamy więc z okazji i chłodzimy dom przed snem. Drzwi na ogród za domem otwarte są przez większość czasu, kiedy jesteśmy w domu, ale że koty bardzo lubią ogród przed domem, więc i te drzwi otwieram, kiedy siedzę przed domem razem z nimi lub w pierwszym pokoju. Mamy oczywiście drzwi z siatką, ale po cóż je zamykać, skoro w środku siatki jest dziura, przez którą jeszcze ciągle Aganiok da radę się przecisnąć, ale Popiołek już nie bardzo ;-))
Staram się jednak pamiętać o zasadzie, że otwarte drzwi = zgaszone światło, żeby ograniczyć ilość nieproszonych zwierzęcych gości.
Czymże jednak jest nieoświetlona droga w konfrontacji z ciekawością?
W jeden z wieczorów w Lawendowej Chatce trwa babski sabat.
Siedzimy po ciemku przed Chatką, gadamy, jest miło, koty buszują między krzewami, odwiedzają sąsiadów - słowem: pełen relaks.
W pewnym momencie wiedziona instynktem gospodyni idę do kuchni po coś absolutnie niezbędnego ;-) i nagle: krzyk, kwik, histeria!
Poczułam pod nogą niewinne, mocno wijące się ciałko, przestraszyłam się okrutnie, odsunęłam nogę, po czym zalała mnie fala poczucia winy: zamordowałam... ale co właściwie?
Hmmm, grube jak palec, ze dwadzieścia centymetrów długości, ciemnobrązowe, nóżki ma takie jakieś nie za długie i się wije dalej.... Po policzkach płynie mi struga łez, ale na szczęście Dzielna Wsółsabatownica zbiera ofiarę na szufelkę i wynosi do ogrodu za domem. Wraca i PRZYSIĘGA, że nie zamordowałam gościa. Hmmmm... Postanawiam na zaś patrzeć uważniej pod nogi.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz