8 lipca 2012

Zimowisko 2012

Czerwiec do góry nogami to nie tylko pierwszy miesiąc zimy, ale i ostatni miesiąc roku finansowego.  Z zawodowego punktu widzenia oznacza to domykanie planów (w tym finansowych).

Najlepszy z Dyrektorów trochę domykał, trochę rozpędzał na nowo: nieco się pozmieniało i trzeba było sprawdzić, jak działa.  Osobisty Księgowy powoli obmyślał, jakie by tu zmiany wprowadzić w nadchodzącym roku finansowym, na początek prosząc o dokumentację finansową tak szybko, jak tylko się da.

Przy moim nie-tak-dawno-zdobytym biurku czas wpadł w jakieś magiczne zawirowanie - tyle się działo, tyle trzeba było zrealizować, tyle dopiąć w dobiegającym końca rocznym planie pracy...
Były wyjazdy międzystanowe i okołostanowe: odwiedziłam mglisto-deszczowo-szarobure Melbourne, gdzie pospacerowałam po mokrym brzegi rzeki Yarra wzdłuż budynków kasyna, Akwarium, budynku Eureka po tym, jak już w centrum konferencyjnym odbyły się wszystkie sesje konferencji na dany dzień (w tym całkiem udana prezentacja w moim własnym wykonaniu - że tak skromnie wplotę kupamięci ;-) - niesamowite, jak wiele wspomnień już budzi i jak znajome wydaje się kilka miejsc w Melbourne ;-)
Niby tylko cztery dni, ale tęskniłam i za Najlepszym z Mężów, i za kotami, za Chatką i za Adelajdą - obiecując sobie w duchu, że ograniczę narzekanie na pogodę po powrocie: zima może być gorsza ;-)

Odwiedziłam też Riverland - Berri i Renmark, gdzie odbyła się seria szkoleń - znowu żałowałam, że bez Męża i obiecywałam sobie w duchu, że to zawodowy rekonesans przed prywatną wycieczką.
W Renmark w hotelu nad rzeką miałyśmy przytulne pokoje, na dole w restauracji nakarmili mnie tak od serca, że aż mi się żołądek zbuntował - przypomniały mi się staroojczyźniane czasy, kiedy na prośby o dania wegetariańskie obsługa wiedziała lepiej i decydowała za mnie, że przecież odrobina mięsnego wywaru, czy wspólna patelnia na jajo z boczkiem i jajo bez boczku jeszcze nikogo z tego świata nie wygnały...  Tiaaaa...
Gdyby nie przygody kulinarne, wyjazd zaliczyłabym do bardzo udanych.  Było zimno, ale przynajmniej w ciągu dnia świeciło słońce.  Nic to, że rano trzeba było... zeskrobywać szron z przedniej szyby auta!

Najpracowitszy z Dyrektorów pracował w ciągu tygodnia i w wiele sobót, ale wprowadził nowy zwyczaj - piątki kończy teraz jak europejscy korporaci, czyli w porze lunchu - weekend zaczyna koło pierwszej na polu golfowym Grange :-D

W związku z powyższym dość wcześnie w czerwcu policzyłam, ile to już miesięcy minęło od ostatniego urlopu i wyszło mi, że należą nam się wakacje zimowe :-D  Przedstawiłam swoje wnioski Najlepszemu z Dyrektorów i z Jego akceptacją poszłam po akceptację do szefowej w pracy - czy mogę prosić o tydzień urlopu na początku lipca?  -  Ależ oczywiście :-D
Najlepszy z Dyrektorów, tradycyjnie, po prostu uwzględnił moją koncepcję w lipcowym grafiku :-D

I zaczęła się faza, którą bardzo lubię, czyli podróże palcem po mapie - trochę w atlasie, trochę wirtualnie.
Zimowisko 2012 zaczęło nabierać kształtów.
Na początek było wiadomo: pierwszy tydzień lipca, od soboty do soboty, ma być tak ciepło, jak się da, przeloty mają zjeść jak najmniej urlopowego czasu, a pobyt - realizować wersję jak najbliższą all inclusive ;-)  Hmmmmm, da się, ale nie jest tak całkiem łatwo.  Zwłaszcza, że konsekwentnie, do czasu uzyskania obywatelstwa nie wyjeżdżamy poza Australię.  Poza tym: im sprytniej zagospodaruję budżet, tym większy margines zostanie na dodatkowe przyjemności.

Zerknęłam w oferty last minute, w oferty typu kupon-grupon, porównałam połączenia lotnicze - czasy przelotów, połączenia i koszty i... wysunęłam kolejną w swojej karierze planisty wakacyjnego odważną teorię: Hamilton Island.

Wyszukana oferta nie należała do najtańszych, ale nie wyglądała źle na tle innych - na każdy rozpatrywany wariant składały się takie elementy jak: czas i koszt przelotów, koszt pobytu na miejscu i jak wiele mieści się w cenie pobytu.
Słowem: po uzyskaniu wstępnej akceptacji Pana Dyrektora wysłałam zapytania i dość szybko dopięłam szczegóły wyjazdu.
Potem, tradycyjnie: pozostało (nie)cierpliwie liczyć dni ;-)

*************************

30 czerwca 2012

Po zbyt krótkiej przedwyjazdowej nocy wstaliśmy bladym świtem: w nocy przygotowałam kupki rzeczy do zabrania (z przewagą swoich) i walizki oraz komplet dokumentów, przewodników i bagaż podręczny.  Obok, jako wynik dotychczasowej nauki, stanęła waga ;-)  Najlepszy z Chatkowych Pakowaczy sprawnie zapakował walizki, taksówka podjechała z niewielkim opóźnieniem, na lotnisko przybyliśmy w ostatniej chwili, czyli... tuż po zamknięciu elektronicznego check in...  Na szczęście udało nam się skutecznie wyuśmiechać odprawę u jednej z pań w okienkach i... po wypiciu kawy, punktualnie o siódmej rano wystartowaliśmy do Sydney.
Tym razem przedwyjazdowe nerwy trzymały mnie sporo dłużej - to chyba z zimna... ;-)

W Sydney odwiedziliśmy znajomy punkt sprzedaży okularów słonecznych, gdzie Współwakacyjny Mąż dokonał zamiany gwarancyjnej - bo jakże to jechać na urlop ze starymi okularami przeciwsłonecznymi?
Siedzieliśmy na lotnisku czytając przewodniki, bo odlot na wyspę opóźnił się o ponad godzinę...  Hmmm, niezły początek...  Prognozy, jak przystało na nasze urlopy, nie brzmiały zbyt optymistycznie - pozostawało mieć nadzieję, że nie sprawdzą się całkiem dokładnie ;-)

W końcu - oł jeeeeee - odlecieliśmy w kierunku słonecznego Queensland, by po dwóch i pół godzinie wylądować na kolejnej w naszym dorobku wakacyjnym wyspie :-D  Na lot czekała spora grupka pasażerów, samolot był pełny, na lotnisku na wyspie było nas nadal całkiem sporo...
Pracownik lotniska przywitał nas z służbowym uśmiechem na twarzy i zapowiedział, że kierowcy busów z kolejnych hoteli będą kolejno wywoływać 'swoich' gości.  I tak się stało: zobaczyliśmy i nasz bus, zapakowano nasze walizki i ruszyliśmy w stronę hotelu. 
Część osób katamaranem odpłynęła na sąsiednie wyspy archipelagu Whitsunday.

Od 2012_07_Hamilton_Island

Jadąc oglądaliśmy sobie kurort wypoczynkowy - miasteczko dla turystów, jezdnie, chodniki, latarnie uliczne, budynki różnych usługodawców, zadbaną tropikalną roślinność otaczającą kolejne budynki, aż wreszcie zatrzymaliśmy się przed hotelem i zerkając, by policzyć piętra, spojrzeliśmy słońcu w twarz - pięter było sporo...

Od 2012_07_Hamilton_Island

W recepcji ustawiła się kolejka, po odebraniu klucza można było ustawić się... w kolejnej kolejce... do windy, albo w kolejce do konsjerżki - pani, która pomaga ułożyć wakacyjny gry plan, czyli pośredniczy w rezerwacji kolejnych form aktywnego wypoczynku tudzież jadania poza hotelem...
OK, najpierw do windy, czyli do pokoju :-D
Walizki pojawiły się chwilę po nas, pokój okazał się co najmniej tak przyjemny jak na zdjęciu, a widok z balkonu caaałkiem obiecujący.

Tradycyjnie: szybkie rozpakowanie walizek, zagospodarowanie łazienki, szaf i szafek ;-) oraz przebieranie w wakacyjne ciuchy :-D
A potem: czas na rozpoznanie terenu.  Przez plażę, deptakiem, w kierunku mariny - czytając mijane drogowskazy dotarliśmy do grupy sklepów i restauracji.  Są tam sklepy spożywcze z myślą o planowaniu wyżywienia we własnym zakresie, jest poczta, galeria sztuki, są restauracje, kafejki, lodziarnie i oczywiście biura operatorów wycieczek.  Spojrzeliśmy na budynek Yacht Clubu - jedno ze sławnych dzieł architektonicznych na Hamilton Island - obeszliśmy go dookoła, weszliśmy na taras, zajrzeliśmy przez okna do lobby przy salach konferencyjnych oraz przez uchyloną bramę na klubowe wille dla wakacjowiczów i bardziej w oddali - domki campingowe.



Od 2012_07_Hamilton_Island

Poczytaliśmy ogłoszenia w tutejszym biurze nieruchomości (gdybyśmy nie podeszli do tej lektury z humorem, mogłoby się skończyć zawałem serca ;-), zerknęliśmy na oferty operatorów wycieczek i wytypowaliśmy miejsce, gdzie chcielibyśmy zjeść dzisiaj kolację.

Restauracja w stylu włoskim, Romano's Restaurant.  Podeszliśmy w czasie przerwy między lunchem a kolacją i zrobiliśmy rezerwację na wieczór.  Wróciliśmy na umówioną godzinę i dostaliśmy przyjemny stolik w wyższej części restauracji, z widokiem na taras (nieco poniżej nas) i marinę.
Restauracja urządzona jest ze smakiem, zastawa i sztućce są dobrego gatunku, za to jedzenie...  Jest wykwintnie, porcje są ładnie ułożone na talerzu, ale artystycznie małe ;-)... zwłaszcza w stosunku do cen.  Czy nas zbiło z nóg?  No właśnie nie ;-)

Na początek: dla mnie bruschetta z salsą z pomidorów i świeżą bazylią, dla Najmilszego - krewetki.  Potem dla mnie makaron z sosem z trzech serów, dla Współwakacjowicza - grillowany snapper z pomidorkami koktajlowymi, do tego miska rukoli z serem pecorino.  Na deser: mus z gorzkiej czekolady i deska serów.



Od 2012_07_Hamilton_Island

Nie powtórzył się schemat z poprzednich wakacji, nie zostawiliśmy tu po kawałku naszych serc, nie wróciliśmy po więcej.
Podziękowaliśmy i poszliśmy na spacer.
Ze wzgórza z punktem widokowym zerknęliśmy na wyspę nocą.

Od 2012_07_Hamilton_Island

1 lipca 2012

Rano wstaliśmy bez pomocy budzika, za to z pomocą sąsiadów w drodze na/ze śniadania i obsługi hotelowej...  Z balkonu nadal roztaczał się czarujący widok na lagunę, a z błękitnego nieba uśmiechało się słońce.  Odmeldowaliśmy się więc i my na śniadanie.


Od 2012_07_Hamilton_Island

Spora restauracja, kilka sal i duży urozmaicony bufet.  My wybraliśmy salę przy basenie, w części zadaszonej, ale z otwartymi drzwiami i słońcem padającym na część stolika.
Dobra kawa, wybór płatków, jogurtów plus różnych dodatków oraz część na ciepło: jajka, bekon, grillowane pomidory, pieczywo i różne smarowidła, owoce z puszki i świeże, ciastka i drożdżówki.
W basenie obok restauracji pływało (bardziej lub mniej na serio) kilka osób.  Współwakacjowicz zerkał z namysłem, ja drżałam z zimna na samą myśl - Queensland Queenslandem, ale jednak mamy pełnię zimy ;-)

Po śniadaniu złamaliśmy jedną z zasad na wyspie i... nakarmiliśmy żółtoczube kakadu, które przyleciały się przywitać do sąsiadów, i którym to sąsiadom pozazdrościliśmy stopnia zażyłości z tymi efektownymi ptakami...

Od 2012_07_Hamilton_Island

Posileni, ruszyliśmy na spacer - najpierw na plażę przy lagunie, a następnie do wypożyczalni po wózek elektryczny tzw. buggy.  Tutaj jest to podstawowy środek transportu poza darmowymi busami, które regularnie kursują po pętli w obu kierunkach, co mniej więcej kwadrans.
Po dopełnieniu formalności i krótkim szkoleniu, z mapką wyspy w ręce, ruszyliśmy na rekonesans naszym nowym pojazdem.







Od 2012_07_Hamilton_Island

Wyspę pokrywa sieć starannie utrzymanych dróg i chodników oraz zadbana tropikalna roślinność.  Widać sporo kompozycji roślinnych, choć są też obszary porośnięte roślinnością wyglądającą na dziką.
Łatwo się zorientować, gdzie mieszkają stali mieszkańcy wyspy, gdzie są ośrodki dla turystów, gdzie jest główny kurort, gdzie jest część usługowa.  Zabudowa ma różny styl, ale wiele jest budynków o spójnym stylu architektonicznym i należą do tej grupy zarówno prywatne domy, jak i część zabudowy komercyjnej oraz apartamenty (i na sprzedaż, i na wynajem).  Przy większości budynków widać stacje ładowania akumulatorów wózków buggy, choć jest też i sporo samochodów.  Rowerów na wyspie nie ma, albo nie mieliśmy szczęścia żadnego zobaczyć.

Widać sporo obiektów w fazie realizacji lub przebudowy: buduje się domy, wymienia/modernizuje zabudowę turystyczną, rozbudowuje się lotnisko oraz poszerza ofertę form spędzania czasu podczas pobytu na wyspie.




Od 2012_07_Hamilton_Island

Na Hamilton Island widać spójną wizję realizowaną przez Gospodarza (właścicielem wyspy jest Bob Oatley i jego rodzina) - wydzielono obszar zabudowany i obszar, który ma pozostać dziki, zaplanowano nowy kurort, centrum handlowo-restauracyjno-rozrywkowe oraz kwatery dla turystów o różnych potrzebach, zainteresowaniach i... grubości portfela:  są miejsca bardziej przyjazne rodzinom z dziećmi, są takie dla grup przyjaciół/ rodziny przyjeżdżających większą grupą, są dyskretnie ukryte ośrodki dla tych, którzy szukają prywatności.
Co kto lubi - wielki hotel albo domki campingowe w mniejszych lub większych skupiskach, są też domy z kilkoma sypialniami, wspólną kuchnią i salonem.

Od 2012_07_Hamilton_Island

Rozbudowuje się lotnisko, unowocześniono marinę, zbudowano pole golfowe (ale do tego jeszcze wrócę ;-), zainwestowano w wózki buggy i busy dla turystów.



Od 2012_07_Hamilton_Island

W stosunku do rozmiaru wyspy, zaskakiwać może stopień i gęstość jej zabudowania oraz wysoka jakość i spójność zabudowy, a także staranność zaplanowania i wykonania infrastruktury.
Przewidziano również i to, że część turystów przypływa na wyspę z pobliskiej Airlie Beach na stałym lądzie promem, by spędzić tu dzień lub kilka dni.  Podobnie lotnisko - przyjmuje turystów, którzy zostają na Hamilton Island lub odpływają katamaranami na pobliskie wyspy.  Część osób przypływa tu łódkami i zatrzymuje w marinie.

Od 2012_07_Hamilton_Island

Na wyspie dość często pojawiają się znaki z prośbą, aby nie karmić dzikich zwierząt, ale niestety zupełnie otwarcie większość osób nie stosuje się do zakazów.  Szczerze mówiąc - nie zastosowaliśmy się i my - podkarmialiśmy żółtoczube kakadu na balkonie w hotelu (przestrzegając zasady, by starannie zamykać drzwi do pokoju) oraz ze dwa razy kolorowe rozelle w czasie spaceru.
Niestety, zarówno ptaki, jak i inne zwierzaki na wyspie już nauczyły się, że człowiek to dość wygodna i mało męcząca forma zdobywania pożywienia i... domagają się czasem bardzo natrętnie...
W kafejce zauważyliśmy ciekawostkę ewolucyjną: otóż sprytne kakadu nauczyły się rozpoznawać papierowe tubki z porcjowanym cukrem - podlatują, sprawnie rozrywają stopniowo taką tubkę od góry i językiem wybierają cukier.  Kelnerki biorą udział w swoistym wyścigu: kto pierwszy dopadnie filiżankę zostawioną przez klienta, ten zgarnia cukier.






Od 2012_07_Hamilton_Island

Zajrzeliśmy do kafejki w Yacht Clubie, gdzie wypiliśmy zestaw kawowo-czekoladowy ;-) pięknie podany w pięknych okolicznościach przyrody, w pełnym słońcu z widokiem na ocean i sąsiednie wyspy.




Od 2012_07_Hamilton_Island

W pewnym momencie porzuciliśmy buggy, żeby się trochę podładował i spacerowaliśmy w okolicach mariny zaglądając po kolei do większości sklepów i biur oraz studiując menu mijanych restauracji z myślą o wieczornym posiłku.  Tym razem wybór padł na tętniącą życiem pizzerię Manta Ray Cafe, mimo że zwykle nie jest to nasz ulubiony rodzaj kuchni.
Sęk w tym, że Hamilton Island otoczona oceanem i bogactwem darów morza ma bardzo bogatą ofertę dla wielbicieli sea food, ale dość ograniczoną dla wegetarian ;-)
Na szczęście pizzeria nie okazała się tylko pizzerią ;-)  Mają dość bogate menu, w tym osobną opcję w porze lunchu i na wieczór, oprócz pizzy podają makarony i sałatki, jest też kilka różnych przystawek oraz kuszące zawartością lodówki z deserami...


Od 2012_07_Hamilton_Island

Na kolację zjedliśmy tym razem pizzę: ja dwuczęściową wegetariańską, Najmilszy - z owoców morza, plus świetną sałatkę z rukoli ze świeżą gruszką i serem pecorino.
I stało się: oto znaleźliśmy naszą kulinarną przystań na Hamilton Island - przyjazna obsługa, dobre jedzenie, przystępne ceny - szybko, sprawnie i fachowo ;-)
I z uśmiechem, kiedy pojawialiśmy się ponownie ;-)  I z przemiłym pytaniem: to co zawsze?

Posileni wsiedliśmy w buggy (też posilony ;-) i przejechaliśmy się jeszcze raz oglądając wyspę nocą, wiedząc, że kolejnego dnia po śniadaniu oddamy wózek odkreślając tę atrakcję jako obadaną ;-)


Od 2012_07_Hamilton_Island

2 lipca 2012

Następnego dnia, po kolejnej pobudce w wykonaniu obsługi hotelowej i sąsiadów z pokoi obok, wstaliśmy i zjechaliśmy na śniadanie.  Usiedliśmy znowu przy wybranym wczoraj stoliku, łapiąc poranne promienie słońca i nieśpiesznie brnęliśmy przez posiłek odwiedzając bufet, by spróbować szerokiej oferty :-)

Plan dnia na dziś przewidywał wycieczkę pieszą jednym ze szlaków (Scenic Trail), na szczyt Passage Peak (239 m n.p.m.).
Wracając ze śniadania zauważyliśmy, że koło biurka uśmiechniętej konsjerżki nie ma kolejki, więc skorzystaliśmy z okazji i podeszliśmy zrobić kilka rezerwacji.  Ostatecznie stanęło na wyprawie łódką na rafę w wersji ja - snorkelling, Wakacyjny Mąż - nurkowanie, przelot samolotem nad grupą wysp Whitsunday i  gra w golfa plus lunch w tamtejszym klubie.
Oddaliśmy buggy i, obchodząc wokół hotel, weszliśmy na szlak kierując się na Passage Peak.





Od 2012_07_Hamilton_Island

Tu na szczęście nie dotarły jeszcze betonowe ścieżki i inne komercyjne rozwiązania.  Było raczej pusto, zadziwiająco sucho, a roślinność bardziej przypominała busz, niż tropiki.  Fakt, przecina się tutaj kilka różnych ścieżek (w tym - o zgrozo! - trasa dla quadów - chwilowo na szczęście nieczynna), ale oznaczenia są bardzo czytelne i nie kłócą się z naturą wokół.




Od 2012_07_Hamilton_Island

Niespodziewanie los naszych pieszych wycieczek na tych wakacjach został przesądzony: od butów Wakacyjnego Męża nagle... odpadły podeszwy 8-0  Jadąc na wakacje zapakował nowe buty 'górskie', bo jakże to tak zabrać stare?  No i nowe okazały się... zakupową pomyłką, nietrafioną okazją - yyyyy (tu Szanowny Czytelniku domyśl się proszę i wstaw odpowiednie słowo...).  Niestety, w walizce Najmilszego raczej nie było alternatywy, oferta sklepów zawierała ograniczony i kosztowny wybór, rozważałam nawet zamówienie on-line, ale stopy Mojego Ostatniego Męża wymagają, by każde buty zmierzyć, bo nie każde się nadają...  Czyli, tzw. pat...



Od 2012_07_Hamilton_Island

Najbardziej Pechowy z Turystów obwiązał zatem na wpół utracone podeszwy sznurówkami, zacisnął zęby z postanowieniem: zdobędziemy chociaż ten szczyt i wracamy, i kontynuował starając się nie zauważać, hmmmm, rozczarowania na mojej twarzy.  Wypadek losowy, ale...


Od 2012_07_Hamilton_Island

Po tak pięknie rozpoczętej i tak niefortunnie zakłóconej wycieczce, ze sporym uczuciem niedosytu i rozczarowania ruszyliśmy z powrotem...


Od 2012_07_Hamilton_Island

Nie możemy pochodzić po górach?  Chodźmy na plażę.

Od 2012_07_Hamilton_Island

Bogaty we wrażenia dzień zakończyliśmy w... saunie, z przerwami na jacuzzi.  Szalony Współwakacjowicz 'przejął' jedną z wanien wrzucając do niej kilka wiaderek lodu...  Kiedy wychodziliśmy z sauny, 'lodową' wannę mieliśmy tylko dla siebie, a twarze sąsiadów z drugiego jacuzzi prawie w ogóle nie wyrażały zdziwienia (hihihihihi,,, ale sobie musieli myśleć...).  Oczywiście, że ja wchodziłam, zanurzałam się i biegłam z powrotem do sauny, za to Wrzucacz Lodu ochładzał się porządnie...
Brrrr (przypominam: środek zimy!) ;-)

3 lipca 2012

Dziś w południe mieliśmy zaplanowany przelot helikopterem nad naszą i sąsiednimi wyspami.  O umówionej godzinie przyjechała po nas hostessa, aby zabrać nas z hotelu na lotnisko.
Pilot okazał się sympatyczny i oprócz swojego zestawu informacji chętnie odpowiadał na nasze pytania.  Hmmm, zaskakujące, jak szybko minęło wykupione pół godziny lotu... ;-)

Od 2012_07_Hamilton_Island

Z zapartym tchem oglądaliśmy dziką część 'naszej' wyspy, ale przede wszystkim - Whitsunday Beach (plażę Whitsunday) na sąsiedniej niezamieszkanej wyspie - piękna romantyczna plaża - pas białego piasku wzdłuż turkusowej wody, a dalej wgłąb lądu - las tropikalny.












Od 2012_07_Hamilton_Island

Podziękowaliśmy za propozycję odwiezienia do hotelu i ruszyliśmy spacerem oglądając nieco oddaloną od hotelu część wyspy, którą wcześniej objechaliśmy buggy.  Mogliśmy bliżej przyjrzeć się roślinom i zrobić więcej zdjęć.








Od 2012_07_Hamilton_Island

Dzień był na tyle ładny i ciepły, że postanowiliśmy obadać baseny i leżaki w ośrodku przy lagunie - na plaży wiało, ale baseny osłonięte są krzewami, wśród których można sprytnie ustawić leżak w plamie słońca ;-)





Od 2012_07_Hamilton_Island

4 lipca 2012

Nareszcie się doczekaliśmy: wyprawa na Wielką Rafę Koralową!  Doradzono nam środę ze względu na warunki pogodowe - wcześniej wiał wiatr, który ograniczał bezpieczny dystans, na jaki można było odpłynąć od zacisznych wysp wgłąb oceanu, a niebo było zachmurzone, co skutkuje nie tyle niższą temperaturą (w wodzie jest cieplej, zwłaszcza po założeniu pianki ;-), a raczej - gorszą widocznością - w słońcu kolory rafy są dużo żywsze :-D

Wstaliśmy raniutko, spakowaliśmy, co potrzebne do plecaka i wyruszyliśmy w dół - do mariny.
W biurze dopasowano nam pianki, maski, rurki, płetwy - słowem to, co amator oglądania rafy włożyć na siebie powinien ;-)



Od 2012_07_Hamilton_Island

I zaczęło się :-D  Znowu mogliśmy pływać w przejrzystej wodzie nad kolorowymi koralami i podziwiać bogactwo i czar podwodnego świata :-)  Nad nami świeciło słońce i pięknie oświetlało podwodne cuda.









Od 2012_07_Hamilton_Island

Plan takiej wycieczki zwykle zakłada, że kolejne 'sesje', czyli czas pod wodą (zwykle około godziny) przedziela czas na łódce, kiedy to można się zagrzać (przebrać, wysuszyć, wypić lub/i zjeść coś ciepłego) - tiaaaa, a jak ponad wodą wieje?  Lunch był dobry, a i owszem, ale ciepło, to było pod wodą ;-)
Fakt, emocje też pewnie robią swoje ;-)


Od 2012_07_Hamilton_Island

Na dany sygnał, że przerwa dobiegła końca z zapałem wskoczyliśmy z powrotem w pianki i do wody ;-)
Tym razem słońce jeszcze bardziej umiliło nam chwile pod wodą pięknie oświetlając podwodny świat.  Najlepszy z Fotografów spotkał tym razem żółwia i odbyli małą bardzo udaną sesję :-)









Od 2012_07_Hamilton_Island

W drodze powrotnej w ramach dodatkowej niespodzianki zobaczyliśmy wieloryba!  Ha!  Skoczył dwa razy po jednej stronie łódki i raz po drugiej - zdjęcie nie oddaje wszystkiego, ale i tak cud, że chociaż rąbek ruchliwego gibkiego ciała udało się uchwycić ;-)


Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island

Wieczór podzieliliśmy pomiędzy chwilę kibicowania w pubie a spokojną kolację w ulubionej i z racji meczu opustoszałej Manta Ray Cafe.




Od 2012_07_Hamilton_Island

Na kolację zawitał także - widziany wcześniej przelotem - possum (opos).

Od 2012_07_Hamilton_Island

5 lipca 2012

Tego dnia popłynęliśmy promem na sąsiednią wyspę - Dent Island - na pole golfowe.  Zaprojektowane przez pięciokrotnego zwycięzcę British Open - Petera Thomsona, jest jedynym w Australii polem golfowym, które położone jest na osobnej, na ten cel przeznaczonej wyspie.

Widoki istotnie zapierają dech w piersiach!
Pogoda była słoneczna, ale niestety wietrzna, a greeny (ostatni etap rozgrywania piłki na każdym 'dołku', czyli zwykle zielone pole wokół dołka) - poniżej krytyki - suche, twarde i nieprzygotowane, bo... odrastały na zbliżające się mistrzostwa.
Najlepszy z Chatkowych Golfistów miał jednak sporo przyjemności z rozgrywanego meczu, a ja - tradycyjnie - z cykanych fot ;-)

Od 2012_07_Hamilton_Island

Po odebraniu wypożyczonego buggy i sprzętu, ruszyliśmy w drogę :-D





















Od 2012_07_Hamilton_Island

Ten dołek zwany jest top of the course - roztacza się stąd pełna panorama - umieściłam zatem i obeszłam dookoła piłkę czyniąc z niej centrum panoramy na serii zdjęć:





Od 2012_07_Hamilton_Island
 
Golfiści rozgrywają piłki zaczynając od wybranego miejsca - każdy 'tee', czyli punkt startowy danego dołka ma trzy stanowiska (to te zielone obszary, często z drewnianymi pomostami, jakie do nich prowadzą od drogi dla wózków) - różna skala trudności i różna odległość do końcowej flagi.
Na tym polu golfowym trzy poziomy oznaczają symbole roślin: (grass tree, pandanus i hoop pine - araukaria).



W pewnym momencie zjechaliśmy na dół, do klubu, do tamtejszej restauracji na zaplanowany wcześniej lunch.  Nie udało nam się skończyć gry przed posiłkiem ze względu na innych grających, którzy grali przed nami - Najmilszy grał sam, więc posuwał się szybciej niż grupki kilku graczy rozgrywających po kolei każdy swoje uderzenie :-D

Fantastycznie, bo ten odcinek, kiedy droga prowadząca do klubu biegnie dość stromo w dół, jest bardzo malowniczy.  Wart czekających na nas dań, a zwłaszcza... wina :-D - Chardonnay z winnicy właściciela wyspy z polecanej przez niego karty :-D  Pyszne :-D

Najpierw ostrygi i sałaty ze szparagami i rukolą pod pierzynką z parmezanu ze świeżą gruszką i grzankami, grzanki z duszonymi grzybami, suszonymi pomidorami, bazyliowym pesto i świeżym serkiem ricotta, a potem sałatka z krewetek i zielone risotto.  






Od 2012_07_Hamilton_Island

Po posiłku wróciliśmy dokończyć rozgrywkę.
Tu chyba najtrudniejszy dołek: między dwoma wzniesieniami teren opada i każde nieprecyzyjne uderzenie oznacza utratę piłki...







Od 2012_07_Hamilton_Island

Część gry po lunchu przebiegała bardzo szybko - gracze przed nami byli daleko w przodzie - tylko my, widoki i wiatr...




Od 2012_07_Hamilton_Island

Po zakończeniu gry i krótkiej wizycie w klubowym sklepie (tradycyjny zakup: komplet piłek na pamiątkę) promem wróciliśmy na Hamilton Island.

Tego wieczoru kolację zjedliśmy w hotelowej restauracji.  Były plusy i minusy.  Dużo osób z obsługi (każdy ma przydzielone funkcje i większość dobrze sobie radzi z powierzonymi im zadaniami), w większości sprawna obsługa, bardzo nierówna jakość dań i... luźne powiązanie pomiędzy opisem dań w karcie i zawartością talerza...  Szeroki wybór win, dobra kawa.
Poziom zadowolenia klienta przy naszym stoliku był wyższy niż przy stoliku po prawej, ale niższy niż przy stoliku po lewej - słowem: nierówno... ;-), a rachunki do niskich nie należą...

6 lipca 2012

Nad wyspy Whitsunday znowu nadciągały chłody i deszcze, wiatr zapowiadał, że temperatura spadnie, więc w ostatni dzień pobytu na zimowisku spacerowaliśmy i uzupełnialiśmy zdjęcia i zapas pamiątek z wakacji ;-)
Odwiedziliśmy 'galerię sztuki' koło mariny, zakupiliśmy pamiątkowe koszulki, zjedliśmy pożegnalny lunch w Manta Ray Cafe.  Chłonęliśmy piękne widoki i cieszyliśmy się słońcem, póki się do nas uśmiechało.








Od 2012_07_Hamilton_Island

7 lipca 2012

Poranek tego dnia zafundował nam za oknem niezwykły widok: nad laguną wisiało szarobure niebo, a o szyby stukał deszcz.  Czas było spakować walizki i zjechać na ostatnie wakacyjne śniadanie...

Po zapakowaniu bagaży i sprawdzeniu wszystkich kącików rozpoczęliśmy pożegnanie z wyspą: ostatnie śniadanie z widokiem na moknący basen, ostatni rzut oka na plażę przy lagunie i baseny kurortu, spacer po mokrych chodnikach pomiędzy kroplami deszczu spadającymi z liści tropikalnych roślin...
Może chodziło o to, żeby mniej żal było odlatywać? ;-)

Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island


Tuż przed tamtejszą trzecią po południu pożegnaliśmy Hamilton Island, by przez Sydney wrócić do domu i naszej strefy czasowej, do Adelajdy, do Lawendowej Chatki i stęsknionych Futrzaków.

Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island
Od 2012_07_Hamilton_Island


Dwie dziurki w nosie i nasze zimowisko dobiegło końca...
Nowy rok finansowy uznaliśmy za otwarty ;-)

Brak komentarzy :