6 października 2011

Balety...

... czyli: tym razem to inni tańczyli, a my patrzyliśmy, klaskaliśmy i przeżywaliśmy całą gamę wzruszeń.

Wczorajszy wieczór spędziliśmy w Centrum Festiwalowym, gdzie tym razem obejrzeliśmy występ rosyjskiej grupy baletowej.

Grupa The Imperial Russian Ballet Company powstała w roku 1994, założona przez solistę baletu Teatru Wielkiego - Gediminasa Tarandę, zrzesza czterdziestu tancerzy i współpracuje z innymi. Od momentu założenia jeżdżą po całym świecie, ale swoją stałą siedzibę mają w Moskwie w teatrze Nowa Opera Kolobowa.

Do Australii przyjeżdżają od 2009 roku: dwa lata temu występowali z "Jeziorem łabędzim", w zeszłym roku przegapiliśmy okazję, aby zobaczyć "Dziadka do orzechów" w ich wykonaniu.
Do trzech razy sztuka! - w tym roku zobaczyliśmy "Festiwal Rosyjskiego Baletu" - kompozycję różnych tańców w trzech aktach:

Akt I: "Don Quixote" - po raz pierwszy wykonany w moskiewskim Teatrze Wielkim w 1869 roku i od tego czasu regularnie pokazywany na całym świecie przez różne zespoły baletowe.
Gediminas Taranda - były solista baletu Teatru Wielkiego, założyciel i dyrektor artystyczny the Imperial Russian Ballet Company, a także choreograf - opracował skrót czterech aktów oryginalnego przedstawienia, który trwa 75 minut.
Na scenie podziwialiśmy duety oraz większe grupy tancerzy, kolorowe stroje i wspaniałą technikę tańca. Tytułowy Don Kichot ograniczył się do dosyć sztywnych marszy, Sancho Pansa głównie rozśmieszał i zbierał klapsy od pięknych Hiszpanek, ale zarówno główna para zakochanych, jak i wzbudzający gorące uczucia dwóch rywalek torreador zbierali raz po raz rzęsiste brawa.

Akt II: "Bolero" - całkowita zmiana scenerii, kostiumów i nastroju. W rytm dramatycznej muzyki Ravela rozgrywa się historia od ciemności (w tle burza z piorunami) do światła; od bóstwa, któremu ludzie składają ofiary (także z ludzi) i wznoszą świątynie i oddają hołd (niesamowity jest moment, kiedy bogini opuszcza świątynię schodząc na ziemię po ramionach i plecach wyznawców) do momentu uwznioślenia człowieka. "Bolero" jest widowiskowym i pełnym dramatyzmu baletem - fantastycznie pokazuje umiejętności tancerzy zarówno w scenach zbiorowych, jak i występach solowych tańczonych niejako 'na tle' grupy.

Akt III to mieszanka fragmentów z najsłynniejszych przedstawień baletowych:

"Giselle" (przepiękny liryczny duet, klasyczny taniec pięknej baleriny),
“Carmen” (na scenie tańczy cała grupa baletnic, ale solistka wyróżnia się nie tylko strojem, ale i czarem, jaki bije z jej tańca i jakim uwodzi widzów - ruch ramienia wzbudził dreszcz wśród widowni),
Umierający łabędź” (klasyka, która chyba nigdy się nie nudzi - przepiękna wzruszająca ilustracja wykonana ruchem ciała, echa tańców światowej sławy baletnic - przepiękne ruchy ramion, pięknie oddane emocje, ze sceny płynął smutek i żal, ale nie mogliśmy oderwać oczu od tancerki...),
"Korsarz”, w którym podziwialiśmy duet tancerzy - trochę tańczyli razem, trochę osobno - muzyka była tu bardziej pretekstem do pokazania serii elementów technicznych niż odtańczenia fragmentu przedstawienia, ale taka była konwencja tego wieczoru,

oraz nowoczesne aranżacje choreograficzne:

"Taniec Konia" - choreograficzna ciekawostka, ponoć wynik zaskoczenia, jakim dla rosyjskiej grupy było podejście Australijczyków do obchodów Dnia Konia - dnia finałowej gonitwy w konkursie o puchar Melbourne, kiedy to na czas wyścigu "życie zamiera i cały naród wstrzymuje oddech". Muzyka to fragment z Wilhelma Tella Rossiniego, a na scenie tańczy zespół: panie w koktajlowych sukniach i panowie w strojach dżokejów.
"Kazaczok" - szkoda tylko, że taki krótki - bardzo dynamiczny, pełen trudnych technicznie elementów występ solisty,
"Nie opuszczaj mnie" - prawdziwa perełka zatańczona do piosenki Jacquesa Brela przez solistkę w długiej powiewnej sukni, która całym ciałem wyraża emocje, tłumacząc je na język wspólny, łączący i rosyjski i francuski i angielski...,
i na koniec: "Can Can Surprise" - tradycyjnego kankana tańczą nie tylko panie w głębi sceny, ale i na pierwszym planie - tancerz-parodysta. Flirtuje, czaruje, ale i bezbłędnie prezentuje się na puentach :-0 Śmiejemy się, oklaskujemy tancerzy, ale nie przestajemy podziwiać ich umiejętności technicznych.

Znalazłam dzisiaj recenzję tegorocznego przedstawienia - niezbyt pochlebna, stawiająca zarzuty, że zamiast prawdziwej sztuki widzowie dostali popisy pełne tanich chwytów, że "Don Kiszot" został zmasakrowany i na siłę wtłoczony w około 70 minut, że tancerze-soliści słabi, a tancerki niewiele lepsze. Że "Bolero" zgrane i efekciarskie itd itd. Niestety, autorka recenzji o tańcu wie sporo i nie można zarzucić jej nieznajomości tematu...

Hmmm, tak mi się jakoś smutno zrobiło... Moim zdaniem nie można porównywać odgrywanego w całości przedstawienia - gdzie akcja stopniowo się rozwija, gdzie jest czas na zbudowanie nastroju, gdzie każdy z tancerzy ma wyznaczoną rolę, którą interpretuje w czasie trwania całego występu do składanki fragmentów. Zarzut na temat występów w innym teatrze, na innej scenie każdego wieczoru i wytykanie, że zespół z werwą 'zagospodarowuje' różnych rozmiarów sceny wydaje mi się jakiś taki, małostkowy... Argument dotyczący kiepskiego oświetlenia po pierwsze nie dotyczy Adelajdy, a po drugie - przede wszystkim - nie może być używany do oceny tancerzy na gościnnych występach!

Moim zdaniem zobaczyliśmy sporo dobrego baletu, mogliśmy doceniać technikę prezentowaną przez tancerzy.
Jasne, że byłoby lepiej, gdyby muzykę zapewniła orkiestra, a nie odtwarzane nagrania, ale nie zaszkodziło to w odbiorze tańca.
Program był urozmaicony, zawierał zarówno tańce klasyczne, jak i współczesne, były elementy 'na serio', i 'z przymrużeniem oka'. Zdarzyło się, że po serii piruetów tancerka nie utrzymała pozy, ale przeważały elementy wykonane perfekcyjnie lub bardzo dobrze.

Nie bez znaczenia jest i to, że widownia była pełna, że wśród widzów byli obecni przedstawiciele rożnych pokoleń. W czasie przerwy widzieliśmy dziewczynki, które z rozmarzonym wzrokiem i rumieńcami na policzkach już pewnie marzyły o tym, że w przyszłości chciałyby być baletnicami. W pewnym momencie usłyszeliśmy fragment rozmowy po rosyjsku.
Wiele osób zakupiło programy, liczni interesowali się wystawionymi na sprzedaż filmami DVD z nagraniami z przedstawień: Jezioro łabędzie, Carmen i Dziadek do orzechów.

My na przedstawieniu baletowym byliśmy po raz pierwszy (chyba, że mogłyby się liczyć partie baletowe z obejrzanych oper i operetek ;-) i baaardzo nam się podobało. Siedzieliśmy wystarczająco blisko sceny, aby podziwiać technikę, precyzję ruchów, ale i mimikę tancerzy oraz efektowne kostiumy.
W przyszłym roku postaramy się zobaczyć, zapowiadaną już teraz, Śpiącą królewnę.

Dzisiaj, przygotowując ten wpis, pooglądałam wiele krótszych i dłuższych nagrań. Postanowiłam wkleić materiał o jednej z żywych legend sceny baletowej (oglądając wczoraj prezentowane tańce dziś w interpretacji innych baletnic, w tym i Mai Plisieckiej, widziałam, jak trwa wielka tradycja rosyjskich szkół baletowych, jak trwa magia Teatru Wielkiego):
część pierwsza
część druga
część trzecia

Brak komentarzy :