14 kwietnia 2011

Jesienna zaduma

Kolejny miesiąc za nami. Jesienny, trochę nostalgiczny, trochę szalony - wypełniony ciepłem 'domowego ogniska', oblany deszczem, z akcentem mocno wietrznym...

Często pada deszcz, choć potem słońce powraca i czasem grzeje tak, jak nieraz nie grzało w lecie. Przestawiliśmy czas na zimowy: niby śpimy godzinę dłużej, ale i wieczór zapada wcześniej - właściwie wracamy do domu już po ciemku, a światło włączamy najczęściej zaraz po wejściu do Chatki.
Wokół domu trawnik rozhulał się na dobre, gęsta trawa rośnie bardzo szybko - bujna i wysoka. Cytrusy w beczkach wchodzą w kolejny miesiąc w całkiem niezłej formie: puchar zwycięzcy dzierży czerwona pomarańcza, na której gałęziach dojrzewa pięć jeszcze zielonych owoców, za nią cytryna z dwoma małymi zielonymi owocami i paroma nowymi kwiatostanami. Wynajęta cytryna przed domem dźwiga komplet chyba już dojrzałych owoców - soczyście żółte pięknie ją zdobią i kusząco przebijają się przez zieleń liści.

Mistrz Projektów zrealizował kolejny plan - tym razem w ramach podnoszenia swojej zawodowej efektywności urządził wnętrze vana, czyli wbudował tam półki i przegródki. Materiały i narzędzia jeżdżą teraz pięknie posortowane - nic się nie tłucze, od razu wiadomo, gdzie po coś sięgnąć, co trzeba uzupełnić w hurtowni i... co nie zostało spakowane z powrotem po zakończeniu pracy.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Deszczowe lato i ciepły początek jesieni natchnęły Najmilszego, żeby pojechać na grzyby - jak do tej pory zaliczyliśmy dwie wspólne wyprawy i jedną solo w wykonaniu Najmilszego (tak Go rozochociły borowiki, że po kilku dniach wrócił po więcej... i przywiózł do domu Siedmiu Wspaniałych ;-).

Od Zdjęcia Bloggera 4

Zbiory grzybowe już wpłynęły na domowe menu - były i smażone rydze, i sos z maślaków, a ostatnio - sos z borowików. Kiszone pachną nieziemsko, marynowane jakby się śmiały przez szkło słoików, bateria w zamrażarce czeka cierpliwie na swoją kolej (i chyba poczeka, skoro borowiki pojawiły się na tapecie ;-)).

Nowy Domownik wrósł już całkowicie w życie Chatki. I antybiotyk i katar za nami. Popiołek z miną Bonifacego pozerkuje na młodszego i nie szczędzi mu klapsów korygujących, a Aganiok biega w kółko, wietrzy po kolei każdą z zabawek, czasem coś komuś zabierze i dokomponuje do swoich zabawkowych zbiorów - a to długopis, a to butelkę z wodą mineralną, a to całkiem spore jabłko - słowem: do zabawy przydaje się wszystko ;-)) Wszędzie go pełno, wszystko wydaje mu się ciekawe, nie ma już chyba kącika, gdzie by nie zawitał z inspekcją.
Biega, biega, a potem zasapany pada i zasypia w momencie.

Od Lawendowa Chatka3

Rano (przed budzikiem) bryka po całym łóżku przytupując, że już rano, trzeba wstać i nakarmić głodne zwierzaki ;-))
Na razie nie wychodził z domu frontowym wejściem i wydaje mu się to nie przeszkadzać, ogród za domem wystarcza, żeby się przewietrzyć, a najlepszym polem do zabaw i tak jest Chatka - no i super!

Koty wyraźnie przygotowują się do zimy - jedzą za czterech, futrują się - nic, tylko nadchodzi zima stulecia ;-))

Akcent wietrzno-wirujący zachowałam na koniec: zanosiło się na to od dłuuuugiego czasu (może nawet od samego początku? ;-)), ale wreszcie się stało: 16 marca poszłam do szefa na pożegnalną rozmowę ;-)) Zrobiłam bilans tych osiemnastu miesięcy (!) i żaden argument nie przemówił za tym, aby zostać tu, gdzie pracuję choćby parę dni dłużej. Brak pisemnego kontraktu i status 'casual' (odpowiednik Umowy-zlecenia w starej ojczyźnie) mają i swoje (nieliczne) plusy - można odejść w wybranej przez siebie chwili ;-)) Więc powiedziałam, co miałam przygotowane, przekazałam sprawy, przesłałam e-maile i... wyszłam na wolność prosto w objęcia uszczęśliwionego Najulubieńszego z Moich Mężów.

Tadaaam! Mam półtora roku lokalnego doświadczenia i... święty spokój. Już nie muszę się martwić, stresować, przejmować, złościć, przeklinać, ślęczeć po godzinach, odbierać wszystkich telefonów naraz, siedzieć sama w biurze, tłumaczyć się za nie swoje winy i nie swoje nieobecności... Przesłuchałam sobie kilka piosenek po wielekroć (z piosenką od Kuby i tekstem Tuwima na czele ;-)), przypomniałam sobie, jak wygląda kwiat lotosu i powierzchnia wody, na której się unosi, powoli zapominam, jak brzmi dzwonek telefonu... W nocy znów śnią mi się sny ;-)

Że co? Że tonę w lenistwie? Noooo, niezupełnie. Bowiem, jak zwykle w takich wypadkach, powstał plan działania ;-))
Piszę i wysyłam aplikacje o pracę, umacniam profil w LinkedIn (tu pięknie dziękuję wszystkim Życzliwym Osobom, które mnie wsparły w tym przedsięwzięciu ;-) i... sieciuję, sieciuję, sieciuję.

Znalazłam sobie bardzo przyjemny wolontariat i chłonę atmosferę organizacji, gdzie panuje profesjonalna atmosfera, gdzie pracowników traktuje się po ludzku, gdzie przestrzega się przepisów prawa, a zasady pracy wspierają procedury i instrukcje, gdzie szef ze swojego kącika deleguje, ale czuwa, trzyma rękę na pulsie, kiedy trzeba radzi, kiedy trzeba kontroluje tempo działania.
O dziwo, nagle się okazało, że mam całkiem sporo i dobrych pomysłów, i przydatnych umiejętności ;-)) Jasne, że za darmo, kto by nie wziął, ale z drugiej strony: są sytuacje, kiedy to nie kasa jest najważniejsza ;-))

Ułożyłam i uzupełniam program szkoleń, żeby nie wyjść z wprawy, wychodzić między ludzi, żeby coś się działo, żeby kostiumy nie tęskniły w szafie za świeżym powietrzem ;-)
A nade wszystko - podtrzymuję moją nową relację z Volvikiem i jeździmy sobie razem w różne miejsca. Powolutku i w skupieniu straszliwem, ale jakoś idzie ;-))

Znów budzę się z uśmiechem i zasypiam z uśmiechem, niedzielne popołudnia nie są już przedponiedziałkową zmorą - przypomniało mi się, po co wyjechaliśmy i po co przyjechaliśmy tutaj - nareszcie! Każdy dzień od nowa potwierdza, że podjęłam słuszną decyzję. Jestem wolna i gotowa na nowe wyzwania - mam nadzieję, że wymarzona praca już gdzieś tam czeka - oby niedaleko ;-))

Czy moje zdanie podziela Najmilszy (teraz jedyny żywiciel rodziny)?
Hahahaha, to w dużej mierze Jego osobisty sukces - po miesiącach namawiania w końcu uległam, się zgodziłam, napisałam plan pożegnalnej rozmowy i... poszłam ją przeprowadzić.
Poziom stresu mi opadł, więc i Najmilszy odczuwa różnicę ;-))
Mam więcej czasu na dom, więc trochę więcej gotuję.
Sterty prasowania nie zalegają.

Żyć nie umierać, byle... bezrobocie nie trwało za długo ;-))

2 komentarze :

Yokolec pisze...

Trzymam kciuki !!!

Unknown pisze...

Brawo kochana,tak trzymaj!!!