7 maja 2012

Powrót do Port Lincoln

Pierwszy weekend maja spędziliśmy znowu w Port Lincoln. Wróciliśmy, aby zrealizować wykupione w zeszłym roku kupony, których nie udało nam się wykorzystać za pierwszym podejściem, czyli podczas naszej marcowej wizyty na Eyre Peninsula.

Tym razem do Port Lincoln przylecieliśmy samolotem. Między Adelaide a Port Lincoln jest cała lista wygodnych połączeń - my wylądowaliśmy w piątkowy wieczór i odlecieliśmy w niedzielę wieczorem.
Poruszaliśmy się taksówkami, bo na wynajęcie samochodu... było za późno, tzn. kiedy pojawialiśmy się na lotnisku (i po przylocie i przed wylotem), to biura Avis i Budget były już zamknięte... Taksówki jednak wystarczyły. Nie zawiedliśmy się, ani nie odczuliśmy żadnych uciążliwości - może nawet 'taksówkowa opcja' tym razem okazała się tańsza, niż wynajęcie samochodu - bo była to krótka wizyta, nie nastawiona na zwiedzanie okolicy.
Tym razem noclegi zarezerwowaliśmy w Hotelu Port Lincoln i był to strzał w dziesiątkę: wygodny pokój, spora łazienka - przytulnie, ciepło, czyściutko i cicho. Materac zbyt miękki, jak na nasze przyzwyczajenia, ale nie można mieć wszystkiego ;-)

Od 2012_05_Port_Lincoln

Wróciliśmy do zaprzyjaźnionego Del Giorno’s Cafe Restaurant na większość posiłków, ale sprawdziliśmy też restaurację hotelową i nie zawiedliśmy się - miła fachowa obsługa i pyszne jedzenie. Jest tu bardziej 'elegancko' niż 'swojsko' - różni się sposób podawania potraw, inaczej wygląda menu, o dziwo - spis dań głównych pomija wegetarian i trzeba ułożyć sobie kombinację z przystawek, ale jest to do zrobienia i efekt otrzymuje się całkiem zadowalający :-D

No i nareszcie parę słów na temat pływania z morskimi stworzeniami - voila!

Wypłynęliśmy bladym świtem (o siódmej rano) z mariny koło hotelu Marina. Na pokładzie było około dwudziestu turystów plus trzy osoby załogi (m.in. Sean, którego poznaliśmy w marcu pływając z tuńczykami ;-) - prawie wszystkie miejsca były zajęte.
Dzień wstawał pogodny i zapowiadał się dość ciepły, na niebie było kilka chmur, ale nie za dużo, wiatr - umiarkowany. Łódka podskakiwała na falach, ale nie jakoś strasznie, a zapięte boczne foliowe burty chroniły przed powiewami rześkiego poranka nad wodą ;-) Na początek dostaliśmy po toście i po filiżance kawy. Potem mogliśmy oglądać film lub książki o mieszkańcach głębin oceanów. Niektórzy z pasażerów zagadywali Lucy, która krążyła pomiędzy pasażerami lub Seana i Bena w sterówce.

Naszym celem były Wyspy Neptuna (Neptune Islands), gdzie znajdują się kolonie fok: nowozelandzkich i australijskich, co z kolei czyni ten obszar idealnym dla migrujących rekinów.
My mieliśmy zobaczyć białe żarłacze - przedstawicieli jednego z największych gatunków rekinów.

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Do wysp Neptuna płynie się około dwóch i pół godziny, ale czas ten stosunkowo szybko nam minął, szczególnie od momentu, kiedy załoga zaczęła przygotowywać stroje do nurkowania dla nas. Tym razem do nurkowania zgłosili się wszyscy (jest to opcja, którą wykupuje się dodatkowo, kiedy rekiny się pojawią koło łódki).

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Do klatki wchodzą na raz równocześnie maksymalnie cztery osoby (my weszliśmy w trójkę) i przebywa się tam do godziny. Podczas naszej wycieczki część osób weszła do klatki po raz drugi (po pierwszej 'wizycie' wszystkich uczestników padła propozycja ponownego 'nurkowania') - faktycznie - pierwsza grupa dość długo czekała na pojawienie się rekinów, i w sumie zobaczyli jednego, a i to ponoć z daleka - druga wizyta należała im się bez dwóch zdań ;-)

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Cena biletu obejmuje skorzystanie z zestawu: tzw. pianka (długi rękaw, długie nogawki) plus buty plus czapko-czepek plus rękawiczki plus maska i duuuuuuuuża butla z tlenem :-D

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Klatka jest wystarczająco pojemna, pianki... hmmm, zapewne lepiej mieć swoje, bo wtedy są dobrze dopasowane (ja np. mimo obciążenia musiałam się mocno trzymać, bo poduszki powietrza wyciągały mnie na powierzchnię, do maski wlewała mi się woda - ale zrzucam to na karb braku doświadczenia - np. Najmilszy taką wodę po prostu wydmuchiwał sobie z maski dmuchając przez nos...) Powietrza jest duuuuuuużo, a piszę to dlatego, że na początku stres zrobił swoje i zaliczyłam klasyczną damską 'dychawkę' - hahahahaha.
Mimo braku doświadczenia i, nie ma się co oszukiwać, niezłego pietra (bałam się, o dziwo, bardziej bycia pod wodą niż rekinów :-D), mimo częstego wypływania na powierzchnię, żeby wylać wodę z maski, naoglądałam się rekinów, że ho ho ho! Najmilszy siedział w klatce cały czas i cykał zdjęcia. Rekinów było kilka i pływały całkiem blisko, jeden nawet 'pokazowo' zaatakował plastikowy pojemnik na sznurku 'ubrany' w piankę nurka 8-0.

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Wrażenie jest nie-sa-mo-wi-te!
Rekiny pływają bardzo blisko, można obserwować ich płetwy, skrzela, zębiszcza - jak to napisała jedna z Wirtualnych Sióstr - "... jak na filmie przyrodniczym...".

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Po wyjściu z wody zaproponowano nam lunch - całkiem urozmaiconą propozycję mięsa, wędlin, serów, warzyw i owoców, z pieczywem. Najmilszy skorzystał, a ja... ograniczyłam się do owoców, bo o ile, podczas kiedy łódka płynęła, nie robiło to na mnie wrażenia, o tyle, kiedy staliśmy na kotwicy (ponad pięć godzin...), bujało nas na tyle mocno, że żołądek mi się nieco zbuntował...
O dziwo, zaproponowana tabletka na chorobę lokomocyjną (czysty imbir) pomogła na tyle, że... (ale do tego dojdziemy za chwilę ;-)

Od 2012_05_Port_Lincoln

Przebraliśmy się z pianek w suche ciepłe rzeczy. Po wyjściu z wody część osób robiło zdjęcia fokom i rekinom z pokładu (nie każdy miał wodoodporny aparat, jak my ;-), niektórzy łowili ryby, inni rozmawiali ze sobą nawzajem, albo z członkami załogi - z tej opcji warto skorzystać, bo to naprawdę nie tylko przemili ludzie, ale i prawdziwi pasjonaci, którzy sporo wiedzą o oceanie i jego mieszkańcach, o Port Lincoln i najbliższej okolicy.

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Podczas drogi powrotnej usłyszeliśmy potwierdzenie tego, o czym Sean wspomniał już rano - jutro raczej niewielkie szanse na pływanie z fokami, bo pogoda znów płata figle i wiatr się wzmaga... Ale, o dziwo - okazało się, że możemy zrealizować pływanie z fokami dziś, w drodze powrotnej! Juuuuupi!!! Pozostali pasażerowie podchwycili z entuzjazmem ten bonus do dzisiejszej wyprawy, nawet jeśli już (jak my) zdjęli pianki i nawet, jeśli wcześniej nie planowali tej opcji :-D

Na mnie perspektywa drugiego pływania początkowo nie zrobiła wrażenia, Najmilszy stwierdził, że Mu się nie chce od nowa zakładać pianki. Ale, jak zobaczyłam foki koło łódki, to od razu i choroba morska mi przeszła i ubieranie pianki przestało być problemem :-D Wskoczyłam w kolejną przydużą piankę zadziwiająco szybko, po czym, na szczęście, przypomniałam sobie, że nie umiem pływać i poprosiłam o wsparcie :-D

Od 2012_05_Port_Lincoln

Ubrana w obciachową kamizelkę ratunkową wskoczyłam do wody i musiałam zaprezentować całkiem zabawne widowisko, kiedy starałam się trzymać pod wodą i głowę, żeby widzieć foki i nogi, żeby machać płetwami :-D
Najmilszy pozostał przy swojej opinii, że nie chce Mu się od nowa zakładać pianki i... wskoczył do wody w kąpielówkach. Ubrał tylko maskę z rurką i płetwy.

Fok było całe stadko, niektóre na nasz widok przypłynęły z brzegu i chętnie się z nami bawiły. Najbardziej lubią dobrych pływaków :-(, z którymi wyczyniają wygibasy i pływają synchronicznie, często zmieniając kierunek.
Faktycznie słuszne jest określanie ich mianem 'morskich szczeniaków' - są urocze, chętne do zabawy i bardzo towarzyskie. Poruszają się z ogromną gracją i bardzo szybko pływają wykonując różne zwroty i pętle.

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Gdybyśmy przypłynęli w niedzielę, zapewne mielibyśmy więcej czasu niż dziś, ale i tak była to ogromna atrakcja. Myślę, że w środku lata przy bardziej słonecznej pogodzie mogłoby być jeszcze przyjemniej i mogłoby trwać dłużej - zapewne też byłoby nieco więcej widać pod wodą, bo teraz - po południu i coraz bardziej zachmurzonym niebie widoczność nie była idealna.

Na łódkę wróciliśmy bardzo zadowoleni i do samego końca wymienialiśmy między sobą entuzjastyczne opinie :-D
Na brzeg zeszliśmy po osiemnastej i poszliśmy jeszcze z Benem do biura po koszulki (bo na łódce nie było wszystkich rozmiarów ;-). Potem wróciliśmy taksówką do hotelu, gdzie - po porządnym prysznicu i zmianie ciuchów - zeszliśmy do restauracji na kolację.

Najmilszy rozpoczął od trylogii z ostryg (Trilogy of Coffin Bay Oysters, czyli kompozycji 4x3: delikatnych i małych Kupidynów, Walentynek o idealnym rozmiarze, smaku i konsystencji i największych, prawdziwie męskich Casanova). Ja poprosiłam o sałatkę Tomato trio salad - fantastyczna kompozycja trzech odmian pomidorów na podkładzie ze świeżej rukoli, z prażonymi migdałami, wiórkami sera pecorino, świeżą gruszką i sosem z verjuice (niefermentowany wyciskany sok z winogron).

Jako danie główne Najmilszy zjadł Lincoln Seafood platter (półmisek owoców morza) - kolejne ostrygi z Coffin Bay, grillowany filet King George Whiting, grilowane krewetki królewskie, kałamarnicę w soli i pieprzu, marynowane muszle Kinkawooka ze świeżą sałatką, frytkami i sosem tatarskim.

Jako, że menu nie przewidziało obecności wegetarian, poprosiłam o kolejną przystawkę - tartę z porów i fety z sałatką ze świeżych zieloności i surówką z warzyw pokrojonych w zapałki oraz porcję frytek.

Do tego butelka lokalnego Rieslinga (wypróbowanego w marcu - ten Riesling nie smakuje jak Riesling ;-) i... z żalem odmówiliśmy kawy i deseru, bo już nie mieliśmy miejsca na więcej pyszności.

Po wcześnie rozpoczętym dniu pełnym atrakcji zadziwiająco szybko zasnęliśmy ;-)

Niedziela przywitała nas deszczem. Z radością przejrzeliśmy zdjęcia z wczoraj i pomyśleliśmy ciepło o organizatorach, którzy wpletli pływanie z fokami we wczorajszą drogę powrotną :-D
Postanowiliśmy rozpocząć od śniadania w Del Giorno’s Cafe Restaurant (hihihihi, Najmilszy ograniczył się do kawy ;-), po czym wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy... na pole golfowe.

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Najmilszy w towarzystwie Osobistego Fotografa w deszczu o różnym natężeniu z przerwami na chwile bezopadowe rozegrał komplet osiemnastu dołków... myśląc tęsknie o swoich własnych kijach, a ja spacerowałam i cykałam foty Najlepszemu z Golfistów i odwiedzanemu miejscu :-D
Tu specjalne pozdrowienia dla Łukasza B. :-D

Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln
Od 2012_05_Port_Lincoln

Z pola golfowego wróciliśmy do hotelu, gdzie w lobby popatrując to na rozpalony kominek, to na panoramę przez wielkie okna, popijając gorącą herbatę i próbując ciast z baru, poczytując foldery o Port Lincoln doczekaliśmy do czasu wyjazdu na lotnisko.

Podobnie jak w marcu, wyprawę podsumowaliśmy kolacją w Charminar.

*****************************

Bardzo udany weekend! Plan marcowy zrealizowany w stu procentach, a na dokładkę - wizyta na kolejnym nowoojczyźnianym polu golfowym.
Pływanie z rekinami i pływanie z fokami obojgu nam bardzo się podobało i dostarczyło całej masy pozytywnych wrażeń.

Z radością wróciliśmy do Port Lincoln, mimo drobnych perturbacji i pewnej dozy niepewności, czy tym razem (i na ile?) się uda. Miło nam było, że załoga z Del Giorno i Sean z Adventures Bay Charters nas pamiętali i sympatycznie przywitali. Z radością stwierdziliśmy, że to przyjemnie wrócić w znane miejsce i ponownie spacerować znanymi ulicami ;-)

Czy wrócimy? Pewnie tak.
Czy zakiełkowały w nas kolejne inspiracje? Jasne, że tak! Pozostaje kwestią czasu, kiedy odwiedzimy Cedunę i Baird Bay, by tam spróbować popływać znowu z mieszkańcami oceanicznych głębin :-D

14 kwietnia 2012

Lato, zaczekaj chwilę...

Znów nie wiadomo kiedy minął kolejny miesiąc - ten bilans zakończył się w piątek, trzynastego - ale, jak wiadomo, nasze trzynastki są szczęśliwe, nawet w piątki :-)

Na szczęście dni nadal są w większości słoneczne, a przed nocnym jesiennym chłodem chroni nas wyciągnięta z szafy kołdra. To na razie średnia kołdra (zimowa czeka cierpliwie na swoją kolej i oby poczekała jak najdłużej ;-) - jak na razie spisuje się znakomicie i zupełnie wystarcza.
Aganiok więcej czasu spędza w domu - po tym jak już z misek zniknie kolacja, raczej ogranicza spacery na zimnym zewnętrzu ;-) Popiołek w ciągu dnia układa się tuż przy oknie w plamach słońca i grzeje każdą stronę po kolei, wieczorem, kiedy znikają plamy słońca pakuje nam się na kolana.

Pięknie udają się treningi i sesje gry w golfa ze względu na łaskawą słoneczną pogodę.
Dziś byłam nad oceanem: sama ograniczyłam się do spaceru i przeglądania książek na ławce z widokiem, ale widoki były na wskroś optymistyczne - plaża pełna, sporo ludzi w kostiumach kąpielowych, całkiem dużo amatorów kąpieli; na molo tłum - w tym skaczący z molo do wody :-) Wisienką na torcie był widok żaglówek, które odbywały regaty i zawracały tuż koło 'naszego' molo na Glenelg, by odpłynąć wgłąb oceanu i - pewnie 'po trójkącie' - wrócić na linię startu-mety (na West Beach? albo dalej na północ...)

Najpracowitszy z Mężów znowu przystrzygł trawniki i systematycznie strzyże teraz kolejne krzewy wzdłuż płotu przed Chatką.
Trawa się zagęszcza, przed wejściem kwitną rozmaryny, za domem rosną owoce na cytrusach.
Nad ogrodem raz po raz przelatują papugi, dzięki przerzedzeniu gałęzi drzewa sąsiadki widzimy lepiej przysiadające na jednym z eukaliptusów kolorowe wrzaskuny.

Najpracowitszy z Moich Mężów skutecznie wdrożył się w nowe realia zawodowe - łatwo nie jest, wymyślanie koła przez nowego zleceniodawcę przebiega różnie w różne dni, ale ogólnie puzzle składają się w całość, zlecenia wpływają i wypływają zrealizowane, zdolności interpersonalne Najmilszego przyczyniają się do wygładzania nowych ścieżek i optymalizacji stosunków międzyludzkich, a co najważniejsze - poziom zadowolenia klienta utrzymany :-D

Ja - już oficjalnie - od Wielkanocy oprócz poprzedniej działki zawodowej, która rośnie ;-) mam drugą działkę ;-) Otóż, moiściewy, zostałam (także) księgową! Uchacha, poprzednie zdanie niniejszym dedykuję moim nauczycielom matematyki, a szczególnie Pani Profesor, która wpisując czwórkę na moim świadectwie maturalnym wymogła na mnie obietnicę, że się w życiu matematyką zajmować nie będę ;-)
Obietnica nie została złamana, Pani Profesor! Ilekroć mam pytanie natury matematycznej, pytam mojego zaufanego przyjaciela Excela i to on udziela odpowiedzi. W razie czego, jednym z lepszych świadków jest Madziusia (jedną z lepszych Świadkowych też ;-)).
Wraz z księgowością dostałam wreszcie w pełni swoje biurko oraz dwie szafki (do tej pory miałam procent biurka i szufladę, więc rozumiecie, że zmiana jest znacząca ;-) oraz przywilej organizowania akt finansowych ;-) (mówiąc prozą: to wreszcie ja układam papiery w folderach ;-)

Od ostatniego bilansu, poza intensywnym czasem zmiany zakresu i charakteru obowiązków zawodowych, zaliczyliśmy piękną marcową wyprawę na zachód oraz deszczową, ale owocną kwietniową wyprawę łowiecką.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od Zdjęcia_Bloggera_5

W kuchni zapachniał kolejny jesienny bigos (o tej tradycji pisałam w zeszłym roku), potem sos z borowików, a Wielkanocnie pojawiły się pisanki-skrobanki, muffiny i tradycyjna polska sałatka jarzynowa z (super :-) majonezem.

Od Kulinaria
Od Kulinaria
Od Kulinaria

Popiołek gdyby mógł, nie schodziłby z naszych kolan, a Aganiokowi już prawie odrosła sierść wygolona na potrzeby rekonwalescencji. Koło buzi ma zimową lwią grzywę, a tuż za nią pas futra wytarty swego czasu przez bandaż podtrzymujący gips...

9 kwietnia 2012

Wielkanocny stół

Tegoroczne Święta były rodzinne - po amplitudzie emocji wszelakich, jakie zafundował nam Los w ciągu ostatnich tygodni, potrzebowaliśmy ciszy, spokoju i relaksu. Potrzebowaliśmy pobyć razem, pogadać, ale i trochę pomilczeć, przystanąć obok karuzeli codzienności, ułożyć sobie parę rzeczy w głowach i w duszach.

Wielkanocny Czas świetnie się do tego nadaje. Nadaje się również i wyłączony budzik, i wyciszony telefon i łono natury - skomponowaliśmy zatem wszystkie wymienione wyżej elementy w tegoroczną wielkanocną mozaikę, co zasmuciło Tradycjonalistów...

Była chwila na polu golfowym,
była chwila w lesie i radość ze znalezionych skarbów,
było rodzinne gotowanie z podziałem na role,
jak co roku powstały skrobane pisanki - na jajkach wygotowanych w łupinach cebuli.

Nadchodzi druga część Świąt - czas spędzany w gronie przyjaciół i znajomych.
Z radością przygotowaliśmy polskie akcenty na stół.
Będzie tradycyjna sałatka jarzynowa z popisowym (że się tak skromnie wyrażę ;-) majonezem domowym o precyzyjnie wyważonych proporcjach i równie precyzyjnie wyciętych kształtach (zasługi Pana Domu),
życzenia wymienimy nad koszykiem wspomnianych pisanek,

Od 2012_Wielkanoc

a deser uzupełnią muffiny - wszak to też babeczki ;-) - w wydaniu świątecznym dwie premiery inspirowane podpowiedziami Fachowców:
- czekoladowe z gruszką (pozdrowienia dla Myszak :-*)
- fistaszkowe od Bistro Mamy (pozdrowienia, Melua i cudni Mali Domownicy :-*)

Od Kulinaria


Drodzy Czytelnicy
Jak zawsze, gdy jest ku temu okazja,
życzymy Wam wiele miłości, rodzinnego ciepła i spokoju na te Święta i każdy dzień potem,
życzymy Wam wiele zdrowia,
wzajemnego zrozumienia i licznych dowodów życzliwości wokół.
Spełniajcie swoje marzenia, realizujcie cele
i odkrywajcie wciąż nowe powody do radości z tu i teraz.
Jeżeli znajdziecie czas na wirtualne wizyty u nas,
tym milej nam będzie :-D



Od 2012_Wielkanoc

Wielkanocny koszyk

Nadeszła jesień...

Dla kogoś tak zafascynowanego Australią jak my, to zawsze powód do smutnawej zadumy - nadchodzą chłodne wieczory, zimne noce i rześkie poranki, z szafy trzeba wyciągnąć kołdrę i uzupełnić pustą do tej pory poszwę, koty noszą coraz bardziej puszyste futra - no wiecie, takie tam...

Na szczęście nie jest całkiem źle:
- temperatury w ciągu dnia nadal potrafią być iście letnie,
- rośliny pięknieją, bo wróciły deszcze - trawnik goni koty - też się pięknie zagęszcza ;-)
i wreszcie...

... jesień to pora roku dla grzybiarzy ;-D
Nadeszła Wielkanoc, więc chwyciliśmy koszyki w dłoń i... zamiast w prawo, my hyc! w lewo tj. nie do święcenia, a do lasu.

W starych sprawdzonych już miejscach i w jednym nowo-odkrytym czekały na nas zastępy grzybów-co-to-ich-nie-ma-w-Południowej-Australii (nieustannie nas bawi ten żart ukuty na potrzeby domowe ;-) - jak zwykle okazało się, że należało przyjechać ze dwa-trzy dni wcześniej, bo i tym razem przy wielu grzybach robale były pierwsze...

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Na szczęście w domu przy produkcji sosu selekcji nie przeszły jedynie dwie sztuki ;-)

Od Kulinaria

Sezon grzybobraniowy 2012 można uznać za otwarty. W lesie czekają nie tylko grzyby-co-to-ich-tu-nie-ma, ale i całe zastępy rydzów i maślaków.
Kilka młodych rydzów zabraliśmy ze sobą - ot, tak, na smaczek - trafiły na patelnię na warstwę rozgrzanego masła :-)

Od Kulinaria
Od Kulinaria

Obok patelni w woku i na blacie w wolnowarze powstał szlachetny sos - mmmmm...

Od Kulinaria
Od Kulinaria

Naszą dzisiejszą wyprawę skropił deszcz, wieczorem popadało u nas - serca nam rosną na samą myśl o nowych pokoleniach grzybów, które... też rosną, w rytm jesiennego deszczu i ożywczego tchnienia ogrzanego słońcem wiatru.