Przyszło, wyczekane, z pewnym opóźnieniem, po czym, jak i wiosna wcześniej - trwało nie takie popisowe, jakie powinno być: słonko przeplatał wiatr i przelotne opady deszczu (to akurat super, bo deszcz podlewał rośliny).
Temperatury bez szaleństw, raz bliżej 20, raz bliżej 30, czyli: szału nie było... Za to na początku stycznia mieliśmy falę upałów, które skończyły się pożarami buszu na wzgórzach nad Adelajdą.
Rozdział Lato w Trzech Porach Roku rozpoczęliśmy serią e-maili do Starego Kraju podpisanych Wnuczątko.
Pretekstem do podzielenia się radosną nowiną było otrzymanie pozytywnych wieści po serii badań genetycznych, ale przede wszystkim Barbórka, kiedy to Przyszła Babcia świętuje imieniny :-)
Po sprawdzeniu źródeł, e-maila dostała nie tylko Solenizantka, ale i Szanowny Mąż Solenizantki.
A ta druga wiadomość brzmiała tak:
Kochany Dziadku,
Mój Tata często mówi, że w życiu trzeba umieć postępować z kobietami...
Wnuczątko
Lato przyniosło poprawę samopoczucia, pozwoliło zakończyć rozmowy z białym uchem i drzemki pomiędzy powrotem z pracy, a jedzeniem kolacji.
Stopniowo zaczął wyłaniać się brzuszek w wersji: nie-do-pomylenia-ze-skutkami-obżarstwa ;-)
Ciągle trwało czekanie na wyczuwalne ruchy, więc ratowały nas regularne wizyty u Pana Dochtora i podglądanie Maluszka na USG - machał do nas małymi łapkami, a serduszko biło pokazowo mocząc nam oczy przy każdym 'widzeniu'.
Podczas tegorocznych świąt w Przyczółku, po laaaatach przerwy, pojawiła się znów choinka, a na niej oprócz 'starych', także nowe - niebieskie bańki ;-)
Pod choinką Przyszły Tata znalazł komplet nowych koszulek, w których dumnie paradował: najpierw na swoje cotygodniowe spotkania golfowe, a potem na spotkania towarzyskie (odkąd oficjalnie puściliśmy wieści w świat ;-) )
Obdarowany zrewanżował się... wymianą biedusia Volvika-co-to-już-swoje-odsłużył-i-czas-mu-było-na–emeryturę na nowe auteczko ;-)
Jak by nie analizować: wymiana nie była do końca fair ;-)
Ale, żeby nie było, jako dobra żona regularnie oddaję kierownicę i pozwalam Najlepszemu z Moich Mężów pojeździć ;-) Poza tym, nie chodziło tylko o mnie przecież - chodziło o Nowego Członka Rodziny, o ISOfix do montowania fotelików dzieciaczkowych, no i jeszcze na dokładkę... zostałam przegłosowana (przez Najmilszego i panów z salonu ;-) ) w kwestii i modelu i kolorów (tiaaaaaaa, to by było na tyle w kwestii XC70, białej perły i jasnoszarych foteli, które to kwestie motoryzacyjne ogarniam... ;-) ).
A potem ruszyły zakupy 'wyprawkowe' kalibru cięższego niż ubranka, tzw. Wyprawka-Nie tekstylia, w tym wózek i foteliki samochodowe, które ściągaliśmy z Europy.
Dlaczego? - zapyta może Szanowny Czytelnik.
Odpowiem tak: Australia to w sumie odległy, mały i bardzo chimeryczny rynek (jest nas 23 mln z groszami...). Południowa Australia to, hahahahahaha, wyzwanie marketingowe samo w sobie...
Ze względu na koszty i czas transportu wiele firm nie decyduje się na zakładanie przedstawicielstw w Oz, albo uzależnia decyzję od inicjatywy stąd.
Kolejna rzecz to późniejsze formalności, standardy, pozwolenia, licencje, itp., więc też zakładam, że nie każdemu się chce i opłaca (czas i opłaty, a potem transport i niepewny lub powoli reagujący rynek zbytu).
Rzeczy, które wybrałam, tutaj nie są dostępne w ogóle, a to, co jest dostępne jest mi albo nieznane (marki, modele i miarodajne opinie), albo mi się nie podoba, albo są to modele wyprodukowane specjalnie na rynek australijski (np. kapsuły i foteliki Maxi Cosi - inne nazwy, inny wygląd, więc znowu: albo zmodyfikowane obecne modele, albo mieszanka starych i 2015 rozwiązań).
Co do cen: z powodów opisanych na wstępie, często cena nominalna jest taka sama albo zbliżona w AU$ i PLN, więc wyzwaniem jest "jedynie" zorganizowanie rozsądnego transportu (w wyniku braku entuzjazmu sprzedawcy w Polsce, jeden z fotelików przyleciał ze Szwecji, bo tamtemu sprzedawcy opłacało się zorganizować wysyłkę za ocean - wrrrrrrr....).
Co do wyboru w nowoojczyźnianych sklepach: często drażni mnie, że - z powodów opisanych powyżej - potencjalny nabywca trafia do jednej z dwóch kategorii:
1) rozsądny, czyli wie, że nie ma sensu wydawać na dzieciowe rzeczy, bo 'to nie na zawsze' i 'się z tego nie strzela', więc kupuje tanie badziewie i przekazuje jeden drugiemu, póki się nie rozleci
lub
2) rozkapryszony 'Europejczyk': wydziwia, czyli zapłaci każdą cenę za widzimisię...