Trwa zima...
Wieczorem idziemy na zimowe party. Ha! Czas przewietrzyć szaliki,
czapki i rękawiczki :-) A jako, że wyjazd na tutejsze narty ciągle
odciąga się w czasie, będzie też okazja, żeby w ramach przebrania
przewietrzyć spodnie narciarskie ;-)
Wczoraj w czasie przechadzki po Glenelg mijaliśmy lodowisko, zamontowane czasowo przy molo, na okres trwających wakacji. Choć niewielkie, cieszy się sporą popularnością - bilety zostały wykupione 'na pniu', z wyprzedzeniem na późniejsze terminy.
Dziś po porannym spacerze podeszłam do Przyczółkowego sadu cytrusowego, zerwałam i zjadłam
trzy soczyste 'swojskie' mandarynki - i tak sobie pomyślałam, że gdzieś
tam daleko w starej ojczyźnie trwa teraz upalne lato... My brniemy przez
zimną zimę i pocieszamy się dojrzewającymi na drzewach cytrusami ;-)
Kiedy Najmilszy z Moich Mężów wróci z pracy, przywitam Go budyniem
cytrynowym - 'swojskim', a jakże :-) i herbatą z sokiem z pigwy.
Nie jest źle, no nie jest źle :-) I do tego: trwają wakacje :-)
Jeszcze nieoficjalnie, ale z ogromną radością i satysfakcją świętuję koniec semestru, a zarazem koniec mojej przygody z Flinders University
- czas odebrać dyplom i... ruszać dalej ;-) Wbrew wcześniejszym
negocjacjom tutaj nie zrobię mojego zaplanowanego doktoratu tak szybko,
jak bym chciała.
Hmmmm, zmodyfikowałam zatem pierwotny plan i ruszam gdzie indziej ;-)
Rozmowy trwają, więc na razie proszę o kciuki ;-)
Zakończyliśmy też kolejny rok finansowy. Fachowy Księgowy :-) jeszcze finalizuje papiery, ale na tym polu też bilans wypada dobrze :-)
Jak często tutaj, z Ostatnim z Moich Mężów patrzymy na siebie z uśmiechem i mrugając znacząco powtarzamy, że lubimy tu mieszkać :-)
Tej zimy pewnie nie pada więcej deszczu niż w poprzednich latach, ale bardziej zwracamy uwagę na intensywne opady, bo mieszkamy teraz tuż koło rzeki i rano często widzimy zalane brzegi i poziom wody zakrywający przejście na drugą stronę.
Wokół Przyczółka zielenią się trawniki, ptasie radio w eukaliptusach jakby mniej intensywne - ptaki bardziej się wydzierają, niż sławią śpiewem 'okoliczności przyrody'. Róże, przycięte zgodnie z tutejszym kalendarzem, wydają się takie malutkie - już nie odgradzają nas od Georga-sąsiada, ani nie przysłaniają okien sypialni. Śpią i nabierają sił przed kolejnym sezonem, kiedy wystroją się znowu w białe sukienki.
Aganiok coraz większy, w gęstym zimowym futrze i z iście lwią grzywą dziesiątkuje okoliczne stada gołębi oraz populację gryzoni i pod naszą nieobecność przynosi 'żywnościowe dokładki do zapasów domowych'. Czasem takiej dokładce udaje się uciec, i czasem Najmilszemu uda się dokładkę uratować i zwrócić jej wolność. Czasem...
Popiołek wyszukuje ciepłe kąciki, stara się nie okazywać, jak bardzo tęskni za kaloryferami, regularnie obchodzi teren Przyczółka wewnątrz granic i okazuje Aganiokowi tyle serca, wyrozumiałości i cierpliwości, ile tylko się da... albo i więcej.
12 lipca 2014
Coś jakby bilans, albo jakby półmetek zimowy
Etykiety:
Bilans
,
cytrusy
,
deszcz
,
Flinders University
,
kamelie
,
Koty
,
rok finansowy
,
róże
,
studia
,
sukulenty
,
Torrens River
,
truskawki
,
zima
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)