1 grudnia 2013

Kolejny Projekt: Wyprowadzka

Najpierw, jak to zwykle u nas bywa, powstał Plan pt. Wyprowadzka z Lawendowej Chatki - zbliżały się cztery lata w nowej ojczyźnie, czyli szansa na obywatelstwo, we wrześniu kończył się kolejny kontrakt i cztery lata w Chatce, od kilku miesięcy działy się rzeczy zmierzające do tego, byśmy się przeprowadzili do Swojego Domu.

Mówiliśmy wtedy tak:
Czy się uda? Oby tak. W stosownym czasie poproszę o kciuki. 

Uprzedzając pytania: to będzie najprawdopodobniej stary dom, najprawdopodobniej nie z widokiem na ocean i najprawdopodobniej nie docelowy ;-)  Na razie jeszcze go nie znaleźliśmy, na razie wstępnie zaklepaliśmy kasę w banku (na szczęście nieco więcej, niż się spodziewaliśmy i niestety sporo mniej niż kosztują 'docelowe' domy ;-).

Tik tak tik tak...
Szukanie Domu to przede wszystkim zajęcie czasochłonne.  
Często również optymizmochłonne - kiedy wchodzi się oglądać kolejny dom, który znowu nie mieści się w założonych kryteriach (jest za mały, za ciemny, nie w planowanej okolicy, przy ruchliwej ulicy, brzydko-ciasno-ponury, z niskimi sufitami, zaniedbany, woniejący stęchlizną - brrrrr....), zasadniczo różni się od opublikowanyc w internecie zdjęć ;-), a na dodatek powala ceną...

Nasze szukanie przebiegało na kilku płaszczyznach: 

- Szef Projektu (Najmilszy z Moich Mężów) na bieżąco monitorował stronę z nieruchomościami konsultując najciekawsze propozycje i planując na kolejne soboty i niedziele tzw. inspekcje, czyli wizyty w branych pod uwagę domach wystawionych na sprzedaż,
- dodatkowo, miałam w swoim telefonie aplikację z banku, która informowała mnie o pojawiających się ofertach domów na sprzedaż,
- podczas inspekcji z reguły rozmawialiśmy z agentami (że jesteśmy zainteresowani kupnem domu, co nas interesuje, jaki przedział cenowy, lokalizacja itp),
- Szef Projektu regularnie odwiedzał kilka biur nieruchomości, które swoimi ofertami 'pokrywały' interesujący nas obszar.

Wnioski z powyższego?

- Warto wiedzieć nie tylko, czego się chce, ale - co może nawet ważniejsze - czego na pewno się nie chce. To ułatwia nie tylko przeglądanie ofert i układanie grafika odwiedzanych domów, ale również rozmowy między przyszłymi nabywcami przed inspekcjami, w trakcie i na zakończenie kolejnego dnia ;-)
- Warto zacząć wcześniej, żeby nie mieć presji typu: 'kończy się nam kontrakt i musimy się przeprowadzić do określonej daty'.  Szukanie Domu trwa - w naszym przypadku trwało ponad pół roku.  Im większa presja, tym większe ryzyko pójścia na kompromis.
- Warto zacząć od rozmowy z bankiem lub innym pożyczkodawcą (najlepiej z kilkoma, których oferty warto sobie porównać), żeby wiedzieć, jaki się ma margines.  Im lepiej zna się własne możliwości finansowe, tym bezpieczniej, bo wiadomo: inwestycja spora, a emocje grają dużą rolę.
- Trzeba zaciskać zęby w chwilach zwątpień.  Punkt pierwszy powyżej bardzo pomaga w chwilach kryzysu, kiedy człowiek ma ochotę kupić niemal cokolwiek, byle już się etap szukania wreszcie skończył.  U nas taki kryzys na szczęście się nie pojawił, ale bywało niebezpiecznie blisko...
- O dziwo, niewiele wynika z rozmów z agentami 8-0  Nie wiem, czy jest to specyfika Adelajdy, ale agenci w ogóle nie byli zainteresowani tym, żeby mieć gdzieś w swoich notatkach 'potencjalnego nabywcę'...  Nic nie wynikało z rozmów, z zostawiania telefonów i wizytówek - widać wystarczający ruch wynika z wystawiania ofert w internecie i organizowania inspekcji...
- Warto odrobić zadanie domowe z rodzajów sprzedaży.  Coraz więcej domów sprzedaje się w drodze aukcji.  Jako że zdecydowaliśmy się składać oferty na takie domy, oprócz inspekcji domów chodziliśmy też oglądać same aukcje, żeby się nauczyć na przykładzie, jak to hula ;-)

Jak to było u nas?

- Zadowoleni z mieszkania w dzielnicy Glenelg widzieliśmy plusy, ale i minusy wynikające i z lokalizacji Chatki i z polityki Councila (nie jest to nasz ulubiony Council - na podstawie obserwacji, zasłyszanych opinii, porównań do sąsiadów, lektury lokalnej prasy, polityki Councila i podejmowanych decyzji itp.).
- Zdecydowanie chcieliśmy mieszkać tak blisko oceanu, jak to będzie możliwe.
- Założyliśmy sobie lokalizację w obrębie pomiędzy Glenelg (znane i w sumie lubiane) a Grange (gdzie Najmilszy np. gra w golfa ;-)  Zależało nam też na tym, aby mój dojazd do pracy 'nie był dłuższy niż'.
- Specyfika pracy Najmilszego z Moich Mężów pozwoliła mu zgromadzić sporą wiedzę na temat wielu dzielnic Adelajdy, 'charakteru' poszczególnych obszarów (gdzie jest spokojniej, gdzie mniej, jaki jest 'profil' mieszkańców, jaka infrastruktura, jakie domy, w jakim stanie itp.) - podyktowało to, albo poparło poprzednio opisaną lokalizację.
- Jednym z kryteriów była dostępność... kabla internetowego ;-)  Wbrew pozorom są dzielnice, gdzie dostęp do internetu można mieć jedynie przez łącza telefoniczne, a ta opcja nas nie interesowała.
- Podczas monitorowania ofert w Internecie stopniowo wzbogaca się wiedzę i wyczucie o cenach w danych lokalizacjach - gdzie i za co się płaci, na co panuje moda, jakie domy sprzedaje się w którym obszarze, czyli, dosyć szybko: na co nas stać w danym miejscu?  To bardzo pomaga przyjmować lub odrzucać pojawiające się opcje ;-)
- Porównaliśmy między sobą oferty z dwóch banków (obydwie strony wiedziały, że rozmawiamy z kimś jeszcze ;-).  W sumie szybko zrobiło się na tyle konkretnie, że nie odwiedziliśmy żadnego z dwóch poleconych brokerów (ale warto mieć takie namiary w swoich notatkach i włączyć to w zakres przygotowań).
- Nie interesował nas dom nowy, ani odnowiony - chcieliśmy mieć możliwość urządzać dom jak najbardziej po swojemu, zależało nam na tym, aby miejsce było przyszłościowo-rozwojowe ;-)
- Wbrew pozorom duży wpływ na wybór domu miały... nasze koty.  To domownicy, więc zwracaliśmy uwagę na ich bezpieczeństwo w czasie wycieczek poza obręb nieruchomości.
- Ku niezadowoleniu agentów, nie działały na nas argumenty typu: blisko do szkoły, na plac zabaw.  Bardziej liczyła się cisza, spokój i odległość do oceanu.
- Jeździmy samochodami, więc komunikacja miejska była dodatkowym, ale nie niezbędnym atutem.

Brak komentarzy :