30 listopada 2013

Nasz Dom

W tę sobotę Najmilszy z Moich Mężów wstał bladym świtem, bo to była Jego sobota pracująca....

Pojechał zatem popracować - 'zarobić trochę na nadchodzące wydatki', żeby się wyrobić z rannymi zleceniami przed aukcją zaplanowaną na 12:30.

Ja nie poszłam na aukcję z definicji. Wydarzenia mijającego roku dały mi do myślenia, że może przyciągam złą karmę do naszych zamierzeń.
Mimo opinii Szefa Projektu, że jestem goopia i gadam goopoty, zostałam w domu i czekałam starając się:

1) wizualizować pomyślny finał; i równocześnie 
2) tłumaczyć sobie, że jak się nie uda, to tak widocznie miało być.

Około południa okazało się, że muszę i tak dojechać na miejsce aukcji, bo trzeba:

1) podpisać dokumenty, jakbyco,
2) zrobić przelew reszty depozytu jakbyco (bo limity w banku nie pozwalają nam wypłacić potrzebnej kwoty w gotówce).

Hmmm, spakowałam mojego-ślicznego-japkowego-mcbooka i pojechałam...

Na miejscu...

- odebrałam przemiłe gratulacje,
- poznałam sąsiada z prawej, który przyszedł nas oficjalnie przywitać,
- usłyszałam od agentki nieruchomości i pana prowadzącego licytację historie pochwalne na temat Szefa Projektu: jak to świetnie strategicznie rozegrał aukcję i pokonał czterech licytujących,
- wzięłam udział w tradycyjnej sesji fotograficznej, kiedy to na plakat z ofertą nakleja się pasek z napisem 'under contract'
i - UWAGA!
- weszłam do naszego nowozakupionego Domu po raz pierwszy.

Śmiałam się, kiedy wszyscy rozmówcy się dziwili, że nie widziałam Domu wcześniej na żywo, że nie byłam na żadnej inspekcji i odpowiadałam kilkakrotnie, że: 'ufam mojemu mężowi'.

Podpisaliśmy papierologię, wypiliśmy szampana, pogadaliśmy z byłymi właścicielami, którzy oprowadzili mnie po Domu, kiedy Zwycięzca Aukcji... pojechał z powrotem do pracy.


*************

Według umowy, w święto Trzech Króli dostaniemy klucze.
Według naszego planu (tak, tak, jesteśmy nieuleczalni w tym względzie ;-) parapetówa odbędzie się 11 stycznia (po czym ;-) przewieziemy nasze rzeczy do Domu).

Lista gości na dziś dobija do... osiemdziesiątki i plan jest taki, żeby zaprosić gości w przedziale od 12 w południe do 12 w nocy, zapowiadając, żeby przynieśli ze sobą... swoje turystyczne krzesła... Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Zdradzę Wam, Szanowni Czytelnicy, że Szef Projektu wynalazł Dom już kilka tygodni temu, na początku listopada, kiedy to On chodził na inspekcje (... bo ja kończyłam semestr), i zdawał mi relacje.

Dom od początku był Jego mocnym kandydatem, a ja, jak to często u nas bywa, zakochałam się w tej propozycji po początkowej fazie: nienienienienie ;-)
Najmilszy z Moich Mężów pokazał mi ofertę w internecie (nienienienienie), po czym...
zabrał mnie w okolice Domu wieczorem, kiedy zachodziło słońce (schylona, w ciemnościach rozpraszanych poświatą wschodzącego księżyca w pełni, szukałam opadniętej szczęki...)

Wyobraźcie sobie ptasie głosy znad rzeki, intensywny zapach eukaliptusów i ciszę, na której tle słychać tylko te ptaki...

Co jeszcze jest ważne: Dom ma potencjał.
Na razie jest minidomkiem w sielankowej lokalizacji, otoczonym zadbanym ogrodem pełnym zdrowych roślin; Domem Docelowym zostanie stopniowo na przestrzeni nadchodzących lat...
Ale obydwoje wiemy, że warto na to poczekać :-)

Za Domem i dzielącym nas wałem płynie rzeka Torrens, po obu jej stronach biegną ścieżki spacerowo-rowerowe. Tamy i wysepki stworzono ze względu na ptactwo wodne - przez kilka lat (już po naszym przyjeździe do nowej ojczyzny) trwał projekt oczyszczania, pogłębiania i poszerzania koryta oraz modernizacji nabrzeży. Wzdłuż ścieżek stoją latarnie, a do plaży od nas jest 1.6 km.
Jeśli pojedzie się w drugą stronę, można dojechać do CBD (centrum), w tej chwili chyba do ZOO, ale muszę uaktualnić swoją wiedzę w temacie ;-)

Ten ciąg ścieżek nazywa się Linear Park i daje możliwość bezkolizyjnego podróżowania wzdłuż rzeki Torrens przez całą Adelajdę, od oceanu do wzgórz.

Brak komentarzy :