24 października 2008

Jesienne zadumy

Kraków jesiennieje coraz bardziej, październik się kończy. To oznacza przejście w fazę jesiennienia listopadowego, które zaczęło się dziś. Szkoooda, bo faza listopadowa wiąże się z melancholią, smutkiem często nieuzasadnionym, z szaroburym niebem, błotem atakującym chodniki... Liście jeszcze wczoraj szeleściły, dziś weszły w fazę butwienia, kasztany znalazły sobie nowe domy, niektóre nawet znalazły pisane im zapałki ;-)) - jednym słowem: lekko nie będzie, ale jest kilka domowych sposobów, które pomogą nam dotrwać do wiosny ;-) Bo listopadowa faza jesieni to przecież także herbaty wszelakie sączone często w miłym towarzystwie, z sokiem lub miodem, to grzane wino pite zupełnie bezkarnie, to pierniki, które trzeba będzie upiec już niedługo, aby zdążyły zmięknąć, to przeglądanie zdjęć z wakacji albo innych dobrych czasów i ukochane swetry z dna szafy noszone tylko 'po domu'.

Poranki bywają trudne, ale jesienne poranki z fazy listopadowej należą do tych szczególnie trudnych. I najgorsze, że w tych jakże niesprzyjających 'okolicznościach przyrody' ledwo się człowiek obudzi, ledwo ostatecznie przegra z budzikiem, a już musi się skupić maksymalnie, żeby wstać z ciepłego łóżka właściwą nogą. Bo gdyby nie ta prawa noga u początku dnia, to jakżeby człowiek w ogóle opuścił swoje domowe zacisze?

Ja ostatnio utrudniłam sobie poranki jeszcze bardziej i to na własne (?) życzenie. Od jakiegoś miesiąca trwa bowiem program rozwoju osobistego p.t. codziennie do pracy w czymś innym. Skupianie się na właściwej nodze, to przy tym betka ;-)
Co do powyższego pytajnika...
Późnym latem, czyli w okresie powakacyjnego stresu, zostałam przyciśnięta do muru przez Nazwijmy-To-Czynniki-Nadrzędne w temacie służbowej garderoby. Że nuda, że powaga, że "pogrzebmy w rance patyczkiem", że "po co rozmawiać o czym innym, jak można porozmawiać o nowej spódniczce"... Atak odebrałam jako nieuzasadnione niczym harcowanie na polach mojej wolności osobistej, ale - pozostając przy nomenklaturze wojskowej - podjęłam rękawicę i 'weszłam w tę wojenkę'. Po cóż, ach po cóż podpuszczać Skorpiona? No, ale stało się... Zakupiłam moje ulubione 'nudne zestawy' (cytuję z przekąsem, a jakże) plus nieco dodatków w ilościach półhurtowych i narzuciłam sobie reżim - codziennie inaczej. Pognębienie nową fryzurą uznałam za dodatkowy niezamawiany bonusik.
Łatwo nie jest, ale jak już się obudzę w końcu, to cała ta absurdalna sytuacja nawet mnie bawi.
A harcownicy? ...wrócili do zagród.
Hmmm, jak to? Teraz, kiedy mogłyby się odbywać prawdziwe parady wojsk?

Mam nadzieję, że zostanie rozważone, zanim zapadnie decyzja o ponownym drażnieniu Skorpiona w jakiejkolwiek kwestii ;-))

Brak komentarzy :