15 grudnia 2011

Duże Rzeczy

Big Things sami Australijczycy określają z uśmiechem i przymrużeniem oka jako pułapki na turystów ;-)

Zasada jest taka, że obiekt musi być na tyle duży, aby go było widać z drogi - to powinno sprawić, że jak ktoś już zobaczy, to się zatrzyma, aby się lepiej przyjrzeć, a jak się zabierze za oglądanie, to trzeba wymyślić coś następnego, aby wyjął pieniądze z kieszeni i zostawił jak najbliżej dużej rzeczy ;-))

Duża Rzecz z reguły jest znakiem reklamowym konkretnej usługi, lokalnego produktu lub towaru. Czasem to dzieło miejscowego twórcy, czasem instalacja artystyczna, często chwyt reklamowy mający przyciągnąć do sklepu, motelu, miejscowości - sposób na uczynienie Big Thing celem podróży ;-)

Południowa Australia nie jest liderem co do ilości, ale to u nas powstał pierwszy obiekt tego typu - The Big Scotman.
Cytując za Wikipedią na terenie Australii Południowej znajduje się kilkanaście Big Things:

1. Australian Farmer w Wudinna - granitowa rzeźba o wysokości 8 metrów i wadze 70 ton. Jej stworzenie zajęło 17 lat licząc od pomysłu do odsłonięcia w 2009 roku - w tym dwa lata trwała praca rzeźbiarza Marijana Bekica (któremu pomagał jego syn, David). Jest symbolem pierwszych osadników, wyrzeźbione kłosy zboża i owce nawiązują do lokalnej produkcji rolnej.

2. Big Church Block Bottle w McLaren Vale - 10 metrowa replika butelki wina Wirra Wirra z Church Block. Została zbudowana na otwarcie festiwalu w Melbourne (Food and Wine festival) w marcu 2010 roku, ustawiono ją na Southbank w Melbourne, gdzie stała w dniach 14-19 marca, po czym została przewieziona do winnicy Wirra Wirra w McLaren Vale, w kwietniu 2010.

3. Big Clock (zegar) w Murray Bridge (nie mogę znaleźć dokładnych informacji, ale wychodzi na to, że już nie istnieje??),

4. Big Dice (kostka) przy Barrier Highway;

5. Big Galah (kakadu różowa) w Kimba - zbudowana przez Rogera Venninga i jego rodzinę w lipcu 1993 zaprasza do piekarni i sklepu z pamątkami. Ma osiem metrów wysokości, dwa i pół szerokości i waży ponad dwie tony. Konstrukcja stalowa, włókno szklane i pokrycie z żelu.

6. Big Kangaroo (kangur) w Border Village, wita i żegna przejeżdżających pomiędzy Południową a Zachodnią Australią, obecna 'załagodzona' wersja to kangur z puszką napoju gazowanego w łapie, jego poprzednik trzymał puszkę piwa ;-),

7. Lobster (homar czerwony) w Kingston SE, którego mieliśmy okazję zobaczyć podczas wyprawy na południe w marcu,

8. Big Marree Man w outbacku - to ciekawostka jakby z osobnej grupy - do dziś nie rozwiązano tajemnicy, w jaki sposób ogromny rysunek pojawił się na skałach,

9. Big Miner (górnik) w Kapunda,

10. Big Olive (oliwka) w Tailem Bend - hmmmm, przejeżdżaliśmy przez miejscowość kilka razy, ale nie skręciliśmy, by zobaczyć wielkie oliwki... - błąd do naprawienia - 8 metrów, ważą ponad tonę, zbudowane z włókna szklanego w kwietniu 2005,

11. Big Orange (pomarańcza) w Berri - reklamowana jako 'największa kula na południowej półkuli' szybko przestała być atrakcją przyciągającą tłumy, dość długo nie udawało się na niej zarobić kolejnym właścicielom, ciągle ważą się jej losy - jednym z pomysłów było umieszczenie na kuli nazwy producenta sprzętu do golfa, ale jak dotąd brak chętnych,

12. Big Oyster (ostryga) w Ceduna - obecnie na 'emeryturze' - została bowiem skonstruowana na potrzeby lokalnego święta Oysterfest, kiedy to uświetniała parady,

13. Big Pelican w Loxton - podobnie jak wielka ostryga został stworzony na potrzeby lokalnego święta z papier-mâché - noszony podczas parad (raz nawet w Adelajdzie) w końcu zasłużył na emeryturę - został powleczony włóknem szklanym i znajduje się obecnie koło ośrodka campingowego dla przyczep turystycznych,

14. Big Ram (baran) w Karoonda - podkreśla siłę i specjalizację lokalnej produkcji rolnej, wykonany w 2003 roku z betonu, ma dwa metry wysokości i trzy metry długości,

15. Rocking Horse (konik na biegunach) w Gumeracha,

16. Big Scotsman (Szkot) w Adelaide - i pomyśleć, że przejechaliśmy koło niego nie skupiając należnej uwagi ;-), trzeba będzie wrócić i docenić ;-) - znany również jako 'Scotty', został zbudowany w 1963 roku, o rok wyprzedzając the Big Banana (Wielkiego Banana), na rogu Motelu Scotty's w dzielnicy Medindie. Zaprojektował go Paul Kelly, którego późniejszym dokonaniem jest Big Lobster,

17. Big Winch (wciągarka) w Coober Pedy - ciekawa o tyle, że Coober Pedy znajduje się raczej pod ziemią ;-)

18. Big Yabby (rak) w Clayton - zbudowany w 1973 roku przez Henry'ego Jonesa w miasteczku Clayton, leżącym nad rzeką Murray obok rodzinnej restauracji Yabby City Restaurant. Dwumetrowy rak z betonu stoi, jak stał, chociaż restauracja zdążyła zmienić i właściciela i nazwę. Obecnie nazywa się 'Sails at Clayton', a w menu po rakach nie został nawet ślad... - tu znowu nie jestem pewna, czy rak nadal stoi - trudno znaleźć potwierdzenie w Internecie, pozostaje zatem sprawdzić osobiście w czasie którejś z przyszłych wypraw ;-)

13 grudnia 2011

Dwa i pół roku za nami

Już po raz drugi poprzednie skojarzenie (rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, czyli niedziela bez Teleranka) ustąpiło miejsca nowej domowej okazji (kolejny miesiąc do góry nogami, tym razem 'okrągłe' dwa i pół roku).

Wśród pasma pracowitych dni wyróżniają się trzy wydarzenia:

- mieliśmy przyjemność uczestniczyć w uroczystości ślubnej i bawić się na weselu - były elementy staro- i nowoojczyźniane, były elementy dobrze znane i zupełnie nowe, byli szczęśliwi nowożeńcy, były toasty i przemowy, były tańce i zabawy z krzesłami - czekamy na ciąg dalszy, czyli "żyli długo i szczęśliwie" :-D
Na weselu bawili się goście różnych narodowości, miejsce umówionej wokalistki zajęła inna, która nie znała języka polskiego, ale dzielnie dopytywała chociaż o pojedyncze słowa, tak użyteczne jak n.p. "gorzko, gorzko". Romantyczna lokalizacja i efekt pracy florystki dodały uroku oprawie, jakość dań wychodzących z kuchni pozwoliła przymknąć oko na niedociągnięcia organizacyjne. Tort - rewelacja!, co jak wiadomo nie jest pewnikiem na weselach ;-)

- byliśmy na finałowym w tym sezonie, galowym koncercie Adelajdzkiej Orkiestry Symfonicznej - jak zwykle - porcja wspaniałej muzyki ozdobiona elementami osobistymi - dyrektor artystyczny nie tylko dyrygował, ale i prowadził nas przez ten wieczór prezentując jakiej klasy artystów mamy w ASO. Fantastycznym elementem była "Symfonia marzeń", czyli zaproponowana przez orkiestrę składanka z różnych utworów symfonicznych różnych kompozytorów - po szczegóły zapraszam do osobnego posta (który wkrótce napiszę ;-)
W domu ciągle jeszcze czeka program na kolejny sezon - już bogatszy o notatki, ale jeszcze nie zamówiliśmy biletów. W roku 2012 będziemy obdzielać naszym czasem nie tylko artystów z ASO, ale i z adelajdzkiej opery oraz gości Centrum Festiwalowego. Na szczęście lista propozycji ASO jest wystarczająco bogata i rozdzielona na wszystkie dwanaście miesięcy :-D

- w połowie grudnia Najmilszy z kolegami popłynął na pierwszą nowoojczyźnianą wyprawę morską :-D Na ryby. Pisałam już o tym gdzie indziej - tu napiszę tylko, że kolejne nowoojczyźniane zajęcie zostało zbadane i... dopisane do listy rzeczy, które warto powtórzyć ;-)

'Zaliczyliśmy' kolejną inspekcję - agent odwiedza nas regularnie co trzy miesiące i tak długo, jak długo mieszkamy w Chatce bez niespodzianek, staramy się o tym nie myśleć. Ważne, że inspekcje najwyraźniej - odpukać puk, puk - wypadają pomyślnie.

Najmilszy po tygodniach przerwy spowodowanych kontuzją odwiedził też pole golfowe. Wydaje się być już dobrze.
To ważne, bo przecież urlop zbliża się wielkimi krokami ;-)

Rezerwacje potwierdzone, opłaty dokonane.
Czas przemyśleć zawartość walizek i zaplanować, jak koty oraz Lawendowa Chatka przeczekają bezpiecznie czas naszej nieobecności.

12 grudnia 2011

Bo męska rzecz być daleko, a kobieca...

... na przykład: jechać na wycieczkę ;-)
Najlepiej podwójną!

Dlaczego nie ma zdjęć? Bo Chatkowy aparat pływał na łódce, a Patrycja nie zostawiła swoich zdjęć (zapewne zbyt pochłonięta pochłanianiem ;-)) - oczywiście, że to się zmieni i zdjęcia się wkrótce pojawią ;-))
Edycja - 29/01/2012: Zdjęcia dotarły. Serdecznie dziękuję Autorce i zapraszam do lektury wersji 'ilustrowanej' posta :-D

Kiedy odprowadziłam wzrokiem łódkę z Pięcioma Wspaniałymi aż do horyzontu, wykonałam w tył zwrot i pojechałam na północ.

Po pysznym śniadaniu i porannej kawie Dzielna Czwórka Mieszana wyruszyła przepiękną malowniczą trasą przez wzgórza Adelajdy do parku Gorge (gdzie nieco ponad rok temu byliśmy z Hobbitami) na spotkanie z australijskimi zwierzakami.

Wdychając zapach eukaliptusów, krążyliśmy po alejkach, pomiędzy wybiegami otwartymi i zamkniętymi, pomiędzy klatkami, gdzie mieszkają ptaki i karmikami, gdzie stołują się ptaki wolno latające. Mogliśmy zobaczyć nietoperze (w tym mamę z maluchem na brzuchu), pięknie pozowały nam kukabury. Leopard niestety spał, ale liczyliśmy jego cętki widoczne na sierści, na ciemnym tle przez dłuższą chwilę.
Wstrzymaliśmy oddech na widok krokodyla, który leżał nieruchomo w trawie koło stawku pełnego kaczek i kaczątek.

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

Mieliśmy szczęście zobaczyć wombata na wybiegu. Mówię o szczęściu, gdyż wombaty to zwierzęta o nocnym trybie życia i z reguły można je oglądać w wewnętrznej części wybiegu, w budynku, przez szybę, zaglądając do ich 'sypialni'.

Od Okiem Pati

Przy kasie zakupiliśmy torebki z jedzeniem dla mieszkańców parku, więc otaczał nas nieustannie tłum głodomorów, cierpliwie znosząc głaskanie, drapanie za uszami i sesje fotograficzne.

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

Powietrze raz po raz przeszywały krzyki pawi, a ogony częściej były rozłożone niż nie. Mogliśmy też oglądać groźne potrząsanie piórami pawia, który łudził się, że kaczor się przejmie... Hihihihi, kaczor pozostał oczywiście niewzruszony.
Jako że w parku mieszkają albinosy - pawi ogon albinosa też mogliśmy podziwiać w pełnej krasie (choć nie wiem, czy w tym wypadku to najstosowniejsze określenie ;-).

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

Gwoździem programu były oczywiście przytulanki z koalami (przytulać można się o określonych godzinach: o 11:30, 13:30 i 15:30 - park otwarty jest 7 dni w tygodniu, od 9 rano do 5 po południu).
Przytulaliśmy się wszyscy po kolei - hmmmm, to znaczy Max przytulał się... do Kacpra, bo opiekunka koali stwierdziła, że Max jest jeszcze za mały, aby dostać misia do rąk...

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

W pewnym momencie męska podgrupa zawnioskowała, żeby park opuścić i udać się... na lunch. Biedusie, nie mieli już siły chodzić i byli okrooooopnie głodni ;-)

Na lunch pojechaliśmy do kolejnego parku (dużo mniejszego niż Gorge), który znajduje się w Gumeracha, koło fabryki zabawek (drewnianych) i największego na świecie... konia na biegunach ;-))

Zaczęliśmy od posiłku, hmmmmm, chłopców jakoś dziwnie opuścił wielki głód ;-), wrócił dopiero potem, na wieść o lodach ;-).

Jako że byłam w Gumeracha po raz pierwszy, dzielnie wspięłam się na szczyt konstrukcji. Patrycja uwieczniła pokonywanie przeze mnie kolejnych etapów: szłam, machałam, szłam, machałam - korzystając z drabin opisanych: ta służy do wchodzenia (plus strzałka ;-), a ta do schodzenia (plus strzałka ;-) - porządek musi być ;-)
Uśmiech ustępuje jednak powadze, kiedy doczyta się, że zdarzył się kiedyś wypadek, który pierwszych właścicieli-założycieli fabryki doprowadził do smutnej konieczności wystawienia całego obiektu na sprzedaż.
Na szczęście, nowy właściciel nie tylko poprawił, co wymagało poprawienia, nie tylko udostępnił znowu obiekt zwiedzającym, ale zanotował ogromny wzrost popularności (nie bez znaczenia było na pewno zniesienie opłaty za wejście do parku ze zwierzętami).

Za możliwość wejścia na Big Rocking Horse trzeba zapłacić dwa dolary :-0 Warto mieć buty o solidnych podeszwach, bo tylko na pierwszy poziom wychodzi się po schodach, wyżej prowadzą drabinki o szczeblach ze stosunkowo wąskich rurek, ale widok, jaki roztacza się z samej góry naprawdę zapiera dech.

Ponoć, zanim drzewa w okolicy nie wyrosły tak wysoko, lokalni strażacy korzystali z 'konika' jako punktu widokowego i ze szczytu konstrukcji patrolowali zagrożoną pożarami okolicę.

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

W przeprowadzonym głosowaniu Big Rocking Horse został wybrany jako 'numer jeden' wśród australijskich Big Things (dużych obiektów); w 1984 został wpisany do Księgi rekordów Guinnessa jako 'największy na świecie koń na biegunach' - zaprojektowany przez Davida McIntosha i Johna Twopenny'ego, ma 18,3 metra wysokości, konstrukcja waży 25 ton, budowa na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku kosztowała około 100 tysięcy dolarów i trwała osiem miesięcy. Konstrukcja została osadzona w podstawie, którą tworzy 80 ton betonu, co czyni ją stabilną i uniemożliwia... bujanie ;-))
'Konik' został oficjalnie udostępniony zwiedzającym w 1981 roku. Po wypadku w 1999 roku został zamknięty dla gości w 2001 i (po zmianach konstrukcyjnych) ponownie udostępniony przez nowego właściciela w 2004.

Jeśli kogoś zainteresowały wielkie obiekty - zapraszam po więcej informacji na ten temat.

Kafejka jest bardzo sympatycznym miejscem, o względnie urozmaiconym menu, gdzie można zjeść posiłek, łącznie z deserem (w tym lody oczywiście), napić się kawy lub herbaty, albo zimnych napojów z lodówki.
Dla dzieci przygotowano specjalny kącik z zabawkami z tutejszej fabryki - mogą pojeździć pociągami, 'polatać' samolotami, pobujać się na konikach lub zbudować wieże z klocków.

Park-ogród jest niewielki, ale dzieciaki mogą się wybiegać, można karmić czerwone i szare kangury i lamy (choć właściciele lojalnie przestrzegają przed Czarnym Gryzoniem - niby omijałam go szerokim łukiem, ale czarny łobuz mnie chwycił zębami na tyle skutecznie, że został siniak na przedramieniu ;-).
W parku jest też sporo walabii różnych gatunków (Bennets, Swamp, Tamar) oraz emu. Są też zwierzęta hodowlane: kozy, lamy i owce. W sadzawkach pływają kaczki i gęsi. W klatkach mieszkają liczne kakadu - trzeba bardzo ostrożnie podawać im jedzenie, bo 'gryzą'!

Od Okiem Pati
Od Okiem Pati

Park otwarty jest 7 dni w tygodniu, od 9 rano do 5 po południu, wstęp jest bezpłatny, kupuje się jedzenie dla zwierzaków, a przechodząc przez sklep można zapoznać się z ofertą tutejszej fabryki zabawek i kupić różne (drewniane) zabawki.

Ależ to były przyjemne spacery!

W pewnym momencie padło jednak hasło do odwrotu i powrotu, bo Pięciu Wspaniałych według programu obrało już pewnie kurs na West Beach - trzeba było zatem ruszać, żeby przejąć Wilków Morskich na marinie i podążyć do Chatki na wieczorną degustację świeżo złowionych ryb.

11 grudnia 2011

Wyprawa Pięciu Wspaniałych

Miły Mój jest zodiakalnym Baranem. Znawcy tematu łatwo policzą, że od ostatnich urodzin minęło już tyle czasu, że większość Baranów już o nich zapomniała. Ale nie Miły Mój! Miły Mój nie zapomniał, albowiem w prezencie na ostatnie urodziny dostał komplet kuponów na wyprawę wędkarską.

Jako nieznawca tematu uległam temu pomysłowi stanowczo zbyt późno... Kiedy zaczęłam dzwonić do usługodawców, nikt nie miał już wolnych rejsów... Na szczęście Tom się zlitował, wytłumaczył mi: co i jak, i... kupony zostały zakupione, wręczone, a termin wyprawy Najmilszy mógł zaklepać... na połowę grudnia.
Ha! Ja to umiem komuś przedłużyć urodziny, prawda? ;-)

Okazuje się, że w kwestii zaklepywania terminów na wyprawy wędkarskie trzeba brać pod uwagę nie tylko potencjalną ilość innych chętnych (i fakt, że jak się komuś spodoba, to się zapisuje na kolejny raz :-)), ale i np. sezonowość. Trzeba wiedzieć, kiedy ryby się rozmnażają, gdzie wtedy są, w jakich okresach wolno łowić jakie gatunki i ile czasu im zajmuje, by wystarczająco urosnąć. Na szczęście Tom nieco uchylił rąbka tajemnicy i... w końcu nadszedł dzisiejszy dzień.

Go Get 'Em jest jedną z firm w Adelajdzie, która organizuje czarterowe wyprawy wędkarskie. Z kilku opcji do wyboru ja wybrałam rejs dziewięciogodzinny (6 rano - 15-16 po południu). W cenie kuponów jest sprzęt wędkarski, przynęty, fachowa wiedza dwóch braci, którzy pływają i łowią od zawsze, i... złowione ryby ;-D

Czas płynął, a termin oznaczony w kalendarzu powoli się zbliżał.
Pod koniec tygodnia wstrzymaliśmy oddech, bo prognozy pogody zaczęły nagle dziwnie wyglądać... W sobotę w południe Tom stwierdził, że burza powinna się wyszaleć w nocy i że zamiast o 6:00, wyprawa wyruszy o 6:45.

Pięciu Wspaniałych wstało bladym świtem, natarło się porządnie balsamem z wysokim filtrem przeciwsłonecznym i prawie punktualnie dotarło na miejsce zbiórki (hmmm, z małym naddatkiem...). W objęciach dzierżyli przenośne lodówki, a w plecakach mieli wodę, małe conieco i więcej balsamu...
Aaaaa, miłym bonusem okazał się też... prezent urodzinowy dla Najmilszego ;-D

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

Pomachałam z brzegu dłuższą chwilę.
Około 7:25 prawie zniknęli za linią horyzontu, więc ruszyłam na lądową wycieczkę, ale zanim ruszyłam, to wypełniły mnie zwyczajowe uczucia ambiwalentne - ta łódka naprawdę raźno podskakiwała na falach...
Co to będzie, ojjjjj, co to będzie?

Co do wyprawy... honor prawdziwego Wilka Morskiego kazał mówić raczej obrazom, niż Wilkom...
Zapraszam zatem na fragmenty opowieści:

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

A potem nadeszła szesnasta, łódka dobiła do mariny, Pięciu Wspaniałych wysiadło na ląd i rozkołysanym krokiem udało się do domu lub do Lawendowej Chatki na degustację łupów ;-D

Ojjjjjj, znowu się działo! Przezornie machnęłam kolejny majonez życia (tak już teraz będzie ;-)) i... poszłam na tyły zabawiać Gości i gromić wzrokiem rozbrykaną dzieciarnię (która z owych gromów nic sobie oczywiście nie robiła - ???)

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

W końcu na stół wjechały Dania:
- autorskie ziemniaczki pieczone Gospodarza,
- super surówka Seby (z kapką cud-majonezu ;-),
- Chatkowe marynowane papryki (pozdrowienia dla Hobbitów!)
- ... i maślaczki (buziak w czółko dla Gospodarzy ;-)
oraz
- pieczony nadziewany snapper.

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby
Od 2011_12_11_Wyprawa_na_ryby

Powiem tak - woooow i czapki z głów, Panowie!