1 grudnia 2010

Lato 2010/11

Zapis w tytule bawi mnie niezmiennie: jak to? Lato na przełomie roku? A tak to. Tak to, jak i wiele innych ;-))

Lato rozpoczęło się planowo z początkiem grudnia. Ja czekałam niecierpliwie aż w końcu zrobi się ciepło, Najmilszy się śmiał, Hobbity ze stoicką miną czekały, co będzie... Hmmmm, ewidentnie pogoda w tym roku stanęła po stronie Gości - nie było upałów, kilka razy temperatura urosła na ponad czterdzieści stopni, ale w kompletach co najwyżej dwudniowych na raz. I wiosna i lato przynosiły chłodne dni, chłodny wiatr, a nade wszystko - deszcze.

Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)

Przetrwało znacznie więcej zieleni, wysuszone połacie nie są aż tak duże, jak to pamiętamy z ubiegłego roku (sezon temu pierwsza fala upałów nadeszła już w listopadzie - kilka dni pod rząd temperatury ponad czterdzieści stopni, niewiele mniej w nocy i zero wiatru - stojący w bezruchu upał...). Działają miejskie fontanny, bo i wody w zbiornikach jest więcej, dzięki mokrej wiośnie.

Zmieniły się terminy dojrzewania owoców - po czereśnie i po borówki pojechaliśmy pod koniec grudnia i w styczniu (sezon wcześniej - w grudniu o tydzień-dwa wcześniej). Owoców jest dużo mniej, niż zwykle, co martwi zwłaszcza po niedawnych powodziach w Queensland i Wiktorii. Winorośl ponoć nie odczuła złych skutków mokrej wiosny i lata - ważne, żeby teraz było słońce, żeby winogrona dojrzewały wygrzewając się, bo wtedy powstaje najlepszy, najsłodszy sok.

Wieczorami chodziliśmy się kąpać w oceanie.
Panie zaopatrzone w piankowe rury, panowie w nowych eleganckich spodenkach.
Mamie nie udało się ani całkiem zanurzyć, ani wypróbować pływania z rurą, bo jednak było zimno...
Panowie trochę się zanurzali i trochę pływali.
Ja wyznaję zasadę, że z rurą jest znacznie cieplej, że jak się człowiek zanurzy, to nie czuje chłodnego wiatru, a nade wszystko - ja po prostu uwielbiam pływać (nic, to, że nie umiem - jakbym umiała, to bym dopiero lubiła - hohoho ;-)).
Po wyjściu z wody wszyscy solidarnie dygotaliśmy.

Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami_2

Nagrodą przed odejściem były zachody słońca - zdarzyło się kilka iście pokazowych, choć były też i takie sobie.

Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)

Oprócz pływania można było spacerować i zbierać muszle, których starannie skomponowana kolekcja pojechała do zimnego kraju.

Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)
Od Hobbity do góry nogami ;-)

Potem wracaliśmy do domu i siadaliśmy za domem pod dachem (gdzie w różne dni różnie przeszkadzały nam komary) oglądając pięknie rozgwieżdżone niebo z Krzyżem Południa, Drogą Mleczną, Orionem i zimowymi znakami Zodiaku.

W miarę stałym spektaklem wieczoru są również przemarsze oposów po kablach między słupami wzdłuż naszego płotu - starszy i młodszy odwiedzają ogród naszej sąsiadki Julie, potem maszerują przez nasz dach, a potem kablami - od słupa do słupa, z docelową araukarią, około dziesiątej wieczorem.

Niezbędnym elementem wieczornych spotkań przy stole było oczywiście wino. Najmilszy prezentował zdobytą wiedzę i uzupełniał lampki winami, zwykle lokalnymi, białymi i czerwonymi.
Po wizycie w winnicach Doliny Barossa nasze wieczorne toasty nabrały nowych barw, a smaki - głębi; nie tylko dzięki przywiezionej kolekcji, ale za sprawą degustacji. Wino jest bowiem trunkiem szlachetnym, a winnice i winiarstwo to sztuka pełna poezji ;-))

Od Hobbity do góry nogami_2