27 sierpnia 2010

Obrazek z kręgielni


Dawno dawno temu, w czasach Owocówki, Najmilszy Mój pojechał na kolejny turniej w kręgielni. 

Z grupką znajomych czekaliśmy na Jego powrót, bo miał do nas dojechać, jak skończy.

W pewnym momencie odbieram SMS. Z wypiekami na twarzy ogłaszam radosną nowinę: - Chyba wygrał. Ale nie jestem pewna, jak bardzo wygrał, bo nie znam się na rankingu wygranych w kręgle.
Wśród znajomych konsternacja, czekają na dalsze wyjaśnienia, więc dodaję:  

Hmmm, 'Jade' to jadeit, a ja nie wiem, jak wysoko się plasuje.

Po chwili zjawia się Najmilszy. 

Pytamy, które to miejsce, jaka nagroda, na co On reaguje ze spokojem:  
Jaka nagroda? 
Napisałem: Jadę.

Obrazek małżeński


Wobec przeprowadzki do nowej ojczyzny wzrosła ilość maili wymienianych z bliskimi. Odpisałam dziś bliskiej nam Madziusi. W ramach aktualizacji odczytałam Miłemu Memu nowiny od naszej Przyjaciółki, a na deser moją odpowiedź.


Skończyłam i słyszę: Weź się w końcu za to, nie może tak być!

 
Mrugam znacząco-kusząco w stronę Słońca-Domostwa-Naszego, a On kontynuuje:
- Pisz, bo tak słucham, słucham i przestać nie mogę. Takie pisanie to powinni wydawać w postaci książek.

Jasne, że powinni, tylko na razie chyba o tym nie wiedzą ;-)) 

Jak to zmienić??

22 sierpnia 2010

Muffiny, zwane mufinkami, mafinkami, czasem nawet babeczkami ;-)

Muffinki zyskały ogromną ogólnoświatową sławę, napisano na ich temat wiele książek, w ostatnich latach z ilością książek konkuruje ilość forów internetowych. Sława rośnie i rozprzestrzenia się, szeregi fanek wciąż liczniejsze, kolejni nawiedzeni-wcześniej-wątpiący walą się w pierś...  
Ale, o co chodzi? - zapyta być może niedowiarek.
Chodzi o to, że muffinki mają same zalety ;-))

- robi się je super szybko
- mogą być, w zależności od potrzeby, na słodko lub na słono
- mają niezliczoną ilość wariantów: ogranicza nas jedynie zawartość lodówki i spiżarni, odwaga i gusta zasiadających przy stole
- są superłatwe do przygotowania i każda metoda jest dobra, a każdy błąd wybaczają
- zawsze się udają
- świetnie wyglądają
- smakują większości domowników i gości

Hihihihi, najzabawniejsze jest chyba to, że przepis jest właściwie jeden, a reszta to już wariacje, albo... zapis dowodów na to, że muffinki nie mogą się nie udać. (*) OK, przynajmniej po trzech pierwszych próbach, w wypadku superzdolnych ;-)) wszystkie następne to już pasmo sukcesów ;-))

Moja przygoda z muffinkami zaczęła się jeszcze w Owocówce. Przekonana głosem zbiorowym Sióstr wyprodukowałam 'własny' zbiór przepisów kopiując z Wirtualnej-Skarbnicy sprawdzone przez Siostry przepisy, następnie zakupiłam (polecane przez Siostry) silikonowe foremki i setki kolorowych papilotek (z sentymentem polecam mieszkańcom Starej Ojczyzny ten suuuper sklep), po czym... przystąpiłam do prób. Zgodnie z wyżej opisaną regułą (*) nie udały się pierwsze trzy podejścia ;-)) Ale potem towarzyszyły moim muffinkowym produkcjom już tylko pochwały ;-))

Ulubiony przepis zawdzięczam Algaj (pozdrowienia ;-). 


Mój muffinkowy rytuał to: dwie miski: jedna na suche, druga na mokre.
- Do jednej odmierzam 250g mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia i 1 łyżeczkę sody oczyszczonej, 3/4 szklanki cukru lub łyżeczkę soli oraz przyprawy, które pasują do planowanego smaku.
- Do drugiej wlewam 100g oleju słonecznikowego (nie chce mi się czekać, aż masło zmięknie ;-)), wbijam dwa jajka i szklankę mleka.
Mieszam i suche i mokre, a potem chlup - mokre do suchego i mieszam drewnianą łyżką. Niestarannie, bo wtedy lepiej rośnie ;-))

Do mieszaniny trafiają składniki wymyślonego smaku, czasem coś dodaję w połowie nalewania ciasta do foremek (tzn. trochę ciasta, składnik, reszta ciasta). Ciasto z miski przelewam do dzbanka, bo z dzbanka łatwiej trafić do otworów w foremce.
Powyższa porcja ciasta wystarcza na produkcję tuzina muffinek (nalewam mniej więcej do brzegu foremki lub ciut mniej, bo pięknie rosną. Przygotowuję zwykle dwa tuziny, bo jeden to za mało, nawet jak jemy tylko w dwójkę z Najmilszym ;-))
Piekę w temperaturze 180 stopni przez około pół godziny.

Silikonowe foremki od całkiem niedawna opsikuję (sic!) oliwą w aerozolu, co wyeliminowało ukochane i fikuśne papilotki (hmmm, papilotki są super - tak bardzo super, że z ostatniej porcji część, jaka przypadła mężczyznom została spożyta wraz z muffinkami ;-))). Papilotki silikonowe są bezpieczniejsze, bo trudniej je zjeść niż papierowe (ale się nie upieram, po prostu mam taką nadzieję ;-), ale po użyciu oliwy w aerozolu i te odpadają ;-))

Piszę ten post dopiero teraz, bo muffinkowy sprzęt oczywiście przyjechał z nami z Owocówki do Nowej Ojczyzny, ale... musiał nabrać mocy... Najpierw trzeba było zebrać zapas sił, aby wyczyścić piekarnik, a potem... hmmm, jednym słowem: jestem świetna w produkcji wymówek ;-))

Nadszedł jednak muffinkowy czas i muffinki zawitały do Lawendowej Chatki.

Pierwszym krokiem była produkcja domowego proszku do pieczenia. Dzięki Thermomixowi przygotowałam porcję mąki ryżowej z brązowego ryżu, a potem do 100g tejże dodałam 100g sody oczyszczonej i 200g cream of tartar (zwanego z polska (?) wodorowinianem potasu - hehehehe).


Od Lawendowa Chatka3
 

Debiut nowoojczyźniany to opisywane już tutaj muffinki kokakolowe (stanowczo będę obstawać przy tej pisowni ;-), które od zawsze kojarzą mi się z Alohą (pozdrowienia) - do bazy od Algaj dolewamy 200ml Coca Coli, hedoniści mogą oblać muffinki polewą toffi (rozpuszczona mleczna czekolada z karmelem z dolewką śmietany...).

Po nich pojawiły się muffinki cytrynowe z suszoną żurawiną, które będą mi się kojarzyły z L. (pozdrowienia ;-). Cytrynę warto obrać ze skórki (cieniutko), a potem odciąć tyle białego, ile się da oraz wydłubać pestki i dopiero w tej postaci wrzucić do Thermomixa, zmiksować, po czym dolać do miski z mokrym. Suszoną żurawinę lepiej wmieszać do ciasta, bo nasypana na wierzch niekoniecznie utonie, a utonięta jest smaczniejsza, bo przyjemnie namaka podczas pieczenia, na wierzchu przypieka się na gorzkawo-twardo. (Podobnie zachowują się rodzynki i inne suszone dobrocie ;-))

Produkcja najnowsza to muffinki niesłodkie - debiut w dziale muffinek niesłodkich, czyli wersja szpinak (podduszony na patelni z czosnkiem na potrzeby trójkącików z ciasta francuskiego ;-) i ser feta w kostkę oraz szpinak i suszone pomidory (pocięte, jak przystało na fankę Nigelli, nożyczkami na drobniejsze kawałki). 


Od Kulinaria
 

Nadzienie przygotowywane poprzez duszenie, smażenie, blanszowanie, pieczenie itp. powinno wystygnąć (może też poczekać jakiś czas w lodówce) przed zapakowaniem do muffinkowego ciasta; składniki mrożone, których nie obgotowujemy przed pieczeniem (owoce!) powinny trafić do ciasta nierozmrożone - rozmrożą się już w piecu, dzięki temu się nie rozciapciają ;-))

Powodzenia i smacznego. 

Dzięki za pomysły i inspiracje, dzięki za włączenie mnie w szeregi fanów muffinek.

Wielbiciele muffinek wszystkich krajów, łączcie się! ;-))

Końcówka zimy

Dobiega końca przedostatni weekend tegorocznej zimy. Ubiegłotygodniowe czary zadziałały, bo pogoda udała się wyśmienicie: słońce grzało bez najmniejszej przerwy na deszcz, niebo było przez większość czasu bezchmurne, drzwi na ogród za domem dość długo zostawały rozsunięte.

Od Lawendowa Chatka3

Ruszyło kilka przedwiosennych projektów: na gałęzi zawisł metalowy karmik na ziarno dla ptaków, który zastąpił 'dzwonek' z ziarna na zawieszce - ptaki dziubały go niezgodnie z wizją producenta i spora część 'dzwonka' po prostu spadła na ziemię.
 Teraz dzięki sznurkowi pusty karmik się po prostu opuści i napełni ponownie, mieszanką ziarna dla dzikiego ptactwa, które to określenie, mamy nadzieję, obejmuje i papugi ;-))

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

W tym samym punkcie, co ziarno i karmik, kupiliśmy też dwa nowe cytrusy - drzewko pomarańczowe i limonkowe. Niestety, cytrusy zasadzone w zeszłym roku nie przetrwały próby czasu; dwa, które nie do końca padły, planujemy wsadzić bezpośrednio do gruntu - zobaczymy, jak im pójdzie w takich warunkach...

Faza druga projektu cytrusy w beczkach opiera się na założeniu, że podstawą sukcesu jest dobry drenaż. Na początku dziur w dnie nie było w ogóle, potem Mistrz Projektów poświęcił jedno wiertło i wywiercił dziury liczne, ale malutkie, tym razem, zaopatrzony w nowe specjalne wiertła, wyprodukował imponujące dziurzyska.

Uwaga na marginesie: po odwróceniu beczki okazało się, że tym razem mieszkał tam nie jeden red back, jak poprzednio, ale cała wieeeelka rodzina, czyli megamatka ze stadem małych pajączków. Hmmmm, powiem tylko, że już tam nie mieszkają, ani tam, ani nigdzie w sumie, nie licząc może pajęczego nieba, które, jeśli istnieje, znajduje się o wiele mil świetlnych od człowieczego raju... Oby!

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Odziurowane dno zostało obficie posypane dzikimi kamieniami z południa (pamiętacie pewnie kwietniową wyprawę? ;-)), a te okryte plastikową 'włókniną'. Tak przygotowana warstwa drenażu została przysypana zeszłoroczną ziemią, a na sam wierzch Najmilszy dodał podściółkę, czyli tutejszy mulch. Zasadzona pomarańczka została podlana w swoim nowym domku, a limonka... musi czekać na nową porcję kamieni (niedzikich tym razem, bo znaleźliśmy dobry punkt zakupowy ;-)).

W tle toczy się większy projekt, czyli wymiana dachu w garażu, a raczej, wymiana jego spodniej części. Przeciekająca rynna rozmoczyła sporą część płyt oraz drewnianego stelaża pod dachem oraz futrynę drzwi pomiędzy garażem a Socjalem. Dało to pretekst do zajęcia się dachem tak, aby nie tylko już nie ciekło, aby nie tylko ładnie wyglądało i nie groziło zawaleniem, ale i by zaizolować ten dach tak, by ani przeciągi nie hulały, ani latem garaż nie wysyłał porcji gorącego powietrza do Socjalu, a stamtąd dalej, wgłąb domu. Przy okazji będzie i dodatkowa lampa ;-))
Projekt postępuje stopniowo i uparcie do przodu.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Były i elementy towarzysko-rozrywkowe, czyli sobotni wieczór w przykominkowym Stirling (po raz kolejny: czapki z głów, proszę państwa: tu mieszka ktoś, kto naprawdę zna się na kulinariach i kto kocha to, co umie robić ;-))
oraz dmuchanie świeczek na urodzinowym torcie, co dało okazję do spotkania w sympatycznym gronie i do poszerzenia tegoż o nowe osoby.

 Tort smakował, dzieciaki szalały na zjeżdżalniach, dmuchanych materacach i wśród piłek, uciekające pod sufit balony wzbudzały emocje i łzy oraz udowodniły, dlaczego Marcin jest Tatą-Bohaterem ;-))

Od Lawendowa Chatka3

Pełnia tego weekendu została osiągnięta również dzięki niedzielnej kolacji: dokończyliśmy hot-hot leczo uzupełnione o domową popisową sałatkę oraz o dwa tuziny muffinek, którym należy się osobny post ;-))

15 sierpnia 2010

Ruszył nowy projekt ;-)

W zimową sierpniową niedzielę zostały kupione dwa zestawy biletów: Kraków-Adelaide-Kraków. Wylot w listopadowe święto, powrót w połowie lutego.

W Lawendowej Chatce już panuje radosne oczekiwanie na przyjazd Gości z daleka - w naszym kalendarzu pojawi się kolejna szczęśliwa sobotnia trzynastka - wtedy na lotnisku niedaleko Lawendowej Chatki uściskamy Hobbitów po tylu długich miesiącach rozłąki ;-)) Tik tak tik tak ;-))

Na razie czeka sofa, nowa pościel, dwie poduszki i dwa komplety ręczników, ale od czegoś trzeba zacząć.
Przed nami... wiele punktów na liście do odhaczenia i worek doświadczeń do zdobycia i przekazania.
Tik tak tik tak...

14 sierpnia 2010

Zimo... idź już sobie ;-))

Kolejne hasło Wirtualnych Sióstr w złagodzonej wersji wprowadziliśmy w życie w sobotnie popołudnie.

Nieustannie mamy jakieś nowe powody do radości (i oby się to nie zmieniło ;-) i do wzniesienia toastów, minął kolejny miesiąc pobytu, nie uczciliśmy dotąd podpisania nowej umowy wynajmu Lawendowej Chatki, Hobbity potwierdziły, że zaproponowany plan podróży pasuje do Ich kalendarza, kiszone rydze pozostają dotąd kulinarną tajemnicą dla paru bliskim nam osób... - słowem: czas nadszedł najwyższy, by zgromadzić się przy stole i wznieść toasty pod łaskawe niebo.

W zeszłym roku zima wymknęła się spod kontroli, wiosna marudziła z przyjściem, w tym roku padło już sporo zimowych rekordów: najzimniejszy dzień, najzimniejsza noc, najwięcej opadów itp itd - słowem: postanowiliśmy podejść do sprawy aktywnie i wziąć sprawy w swoje ręce. Ogłosiliśmy zatem na sobotę otwarcie sezonu grillowego 2010/2011 z myślą o nadchodzącej wiośnie i komplecie towarzyszących tej cudnej porze okoliczności przyrody.

Skrzyknęliśmy uczestników otwarcia, zaplanowaliśmy przyjazne żołądkom menu i przyjazny podniebieniu barek, zapewniliśmy sobie i rodzicom nieobecność młodszych podopiecznych, po czym... odpaliliśmy adapter i przeboje, które sto lat temu brzmiały w okolicy naszych kołysek ;-))

BBQ odpalone zapewniło: kurze nóżki i piersi czule zamarynowane i z troską podgrzane oraz jaja sadzone w perfekcyjnie okrągłym kształcie.
Piekarnik podniósł temperaturę w kuchni oraz pozwolił nam się cieszyć: bułeczkami; trójkącikami i poduszeczkami z ciasta francuskiego z nadzieniem szpinakowo-fetowym, zawijasami podługowatymi z nadzieniem jabłkowo-truskawkowo-soczystym bardzo oraz muffinkami (nareszcie!) kokakolowymi (sic! w tej pisowni smakują najbardziej; na specjalne zamówienie niejakiej L. - czyt. El ;-)

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Na stole postawiliśmy mało sałatki z awokado i suszonymi pomidorami oraz dużo sałatki Isaury (a właściwie L. w wykonaniu niejakiej Litki (sic! inna pisownia nie ma sensu żadnego ;-)), kiszone rydze oraz talerze i napitki ciepłe i zimne.

Od Lawendowa Chatka3

W tle śpiewała nieodżałowana Anna Jantar, przy stole trwały rozmowy, śmiechy i chichoty, noc wyziębiała się powolutku - po deszczowym dniu nastało słoneczne popołudnie, po nim wieczorem wrócił deszcz...
Podpunkt: tańce zrealizowali gospodarze po wyjściu niechętnych dziś pomysłowi Gości.

To lubimy: z okazji dzisiejszego spotkania Chatka została wysprzątana i wyodkurzana, energia zdobyta podczas wieczoru pozwoliła posprzątać i kuchnię przed snem, do sypialni zaś dotarliśmy tanecznym krokiem.

Ehhh, życie ;-)) A na dodatek rano będzie niedziela ;-))

Trzynastego w piątek...

...w sierpniu 2010 minęło czternaście miesięcy Chudzielce Story w Nowej Ojczyźnie - czas zatem na kolejny bilans.

Zima powoli zmierza ku końcowi (zwłaszcza dni o tym świadczą - słońce zaczyna już grzać w sposób przyjemnie przypominający o upalnych dniach), w ostatnim miesiącu było nam już tym łatwiej czekać na wiosnę, że kupiliśmy zestaw-nieprzyzwyczajonego-przybysza, czyli wełnianą kołdrę (500 gsm ;-) i grzejnik. Zestaw pokochali wszyscy domownicy, ale najbliżej włączonego grzejnika przysuwa się jednak... Aganiok ;-))

Od Lawendowa Chatka3

W ogrodzie odbyły się kolejne koszenia, ale również - w przerwie między opadami deszczu - osikanie ogólne, czyli aplikacja środka chwastobójczego na trawnikach, chodnikach i wzdłuż płotu. Sukulenty pięknie rosną (plus jedno kwitnienie jako bonusik ;-), nawet lawenda zbiera się do wiosennego kwitnienia - widać pozazdrościła sąsiadom - rozmarynom.

Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3
Od Lawendowa Chatka3

Krzewy kwitną do kompletu, drzewko od strony garażu pełne różowego kwiecia przypomina wiśnię, a wynajęta cytryna stoi dumna wystrojona w masę małych zielonych owocków (dojrzałe żółte zrywamy na bieżąco ;-). W beczkach stoi woda w oczekiwaniu na wiosenne wcielenie fazy drugiej projektu: cytrusy domowe. Wierzymy, że tym razem się uda ;-)) U dziewczyn miła niespodzianka - podczas przeprowadzania nowego tysiąca na górne piętro, Najmilszy zauważył przedstawicielki pierwszego, zeszłorocznego tysiąca - juuuupi, okazuje się, że części jednak udało się przetrwać smażalnię, prawdopodobnie w najdolniejszych warstwach najniższego piętra - różnica 'wzrostu' jest ponoć niesamowita. ;-)
W domu pojawiło się kilka mrówek, kilka much, gdzieś tam obudziły się pająki - nadchodzi czas ciepła, a co za tym idzie - czas aplikacji kolejnego środka - odstraszającego niechcianych owadzich gości.

W historii Lawendowej Chatki rozpoczął się kolejny rozdział - podpisaliśmy umowę wynajmu na kolejny rok - juuuuupi - na niezmienionych warunkach ;-)) Widać kolejne wizyty-inspekcje agenta (równiutko co trzy miesiące) potwierdziły opinię o nas jako wzorowych lokatorach ;-)) Czas zatem... zaplanować parapetówę ;-))

Szkoła trwa i uczy.

W historii zawodowej Najmilszego dobiega końca rozdział: Szkolenie i coraz bliżej do kolejnego: Firma. Jest już nazwa, plan, zaczątek sprzętu biurowego, księgowy oraz data startu ;-)) Sama nie wiem, które z nas jest bardziej przejęte ;-)) Kciuki przydadzą się jak zwykle.
Mój rozdział trwa i trwa, wypełniony drobnymi sukcesikami, powodami do satysfakcji, ale też... dziesiątkami systematycznie wysłanych aplikacji o pracę w otoczeniu bardziej nowoojczyźnianym. Zakończył się w nim niespodziewanie i całkiem niedawno jeden drobny podrozdział i cieszy nas to mimo wszystko - zawsze to jedna porcja stresu mniej ;-))

Razem z czerwcem zakończył się rok finansowy, a pod koniec lipca otrzymałam tutejszego odpowiednika PITa - rozliczenie zarobionych pieniędzy, zapłaconych podatków i składek na fundusz emerytalny oraz zaległy komplet odcinków płacowych. Odetchnęłam głośno, bo dokumenty te będą załącznikami do aplikacji, którą wyślemy w czerwcu przyszłego roku, o przyznanie pobytu stałego tzw. permanent residency. Patrząc na zestawienie zapłaconego podatku poczułam, że oto jakiś krok został wykonany w kierunku nowej ojczyzny - te parę tysięcy to przecież mój wkład we wspólne nowoojczyźniane dobro, odpowiedź na otrzymaną wizę, prawidłowa i obiecująca odpowiedź, mam nadzieję ;-))