21 listopada 2009

Impresja późnoporanna


Siedzę sobie późnoporanną porą w salonie. Odsunęłam zasłony, co od paru tygodni już się nie zdarzało ze względu na upały. Przede mną ekran komputera, dalej za oknem siąpi, kapuśniaczek, który nasuwa skojarzenia staroojczyźniane.
Spragniona ziemia, spragnione rośliny chłoną wilgoć daną z nieba w prezencie - za dzielne trwanie podczas ostatnich upałów.
Wczoraj sprawdziliśmy sami na sobie nowoojczyźnianą prawdę - tutaj deszcz cieszy. Faktycznie, wysiadłam wczoraj z samochodu i uśmiechając się szeroko do Najmilszego z Moich Mężów powiedziałam: Zobacz, Miły, deszcz pada.

Był w tym domu taki czas, kiedy podobnie siadywałam, pisałam i wysyłałam aplikacje w sprawie pracy.
O tej porze mniej więcej wymieniałam uśmiechy z przechodzącym listonoszem. Czasem przynosił reklamy, czasem... odpowiedzi odmowne od niedoszłych pracodawców.
Deszcz też wtedy padał, ale inny, grubszy.
Drzwi nie mogły być otwarte tak, jak teraz, bo było zimno.
Nie było słychać ptaków, ani uderzeń w piłeczki golfowe. Było słychać wiatr, a może raczej się domyślałam jak wieje i wyobrażałam sobie ten dźwięk, bo tylko latający dach stukał.
Nie mogłam wtedy siedzieć w podkoszulku, tylko w polarze. Obok stała parująca herbata, a nie sok z lodem.

Hmmmm, był czas, że nie było w domu kota, był czas, że był odzyskany Popiołek, teraz koty są dwa.
Lawendowa Chatka niezmiennie pozostaje domem magicznym.

20 listopada 2009

Obrazek dramatyczny na wskroś


Trwa wizyta kontrolna u weterynarza - Aganiok wcześniej już u weterynarza był - trafił do nas już po zabiegu sterylizacji.
Pan doktor zamierza sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy po zabiegu wszystko już się ładnie wygoiło.

Zagląda, milczy, patrzy na nas z dziwną miną, zagląda znowu...
- Dziewczynka.

Gdyby po gabinecie latała mucha, efekt dramatyczny zostałby potężnie wzmocniony, nawet Popiołek zamarł na usłyszaną rewelację.

Pan doktor dobrze zrozumiał nasze miny, z przepraszającą miną sięgnął po golarkę, coby sobie pole widzenia oczyścić ;-)

Zagląda, milczy, patrzy na nas z dziwną miną, zagląda znowu...
- Dziewczynka.

Jako, że nadal nie słyszy pozytywnej reakcji, a nawet słyszy moje pytanie: Co zatem zostało odcięte podczas sterylizacji w zeszłym miesiącu i gdzie 'damski' szew na boczku - niezbędny w przypadku kotki?

Kolejne oględziny, cisza gęstnieje, napięcie sięga sufitu...
- No dobrze, chłopiec ;-) Ale taki mi się wydawał dziewczynkowaty ;-)

U weterynarza po raz pierwszy ;-)

Wybraliśmy się do kliniki weterynaryjnej w nowej ojczyźnie po raz pierwszy.
Dwa koty w domu, więc i lista potrzeb urosła nam długa długa:

- Popiołek po raz pierwszy, więc:
= do ogólnego przeglądu: to nie jest koci katar, narządy wewnętrzne w porządku, w przypadku groźniejszej wersji dużo by pił, Popiół ledwo co pije w ogóle, stracił na wadze, ma podwyższoną temperaturę, opuchliznę gardła i owrzodzenie na języku, dziąsłach i wargach, ma ślinotok, który niepokojąco brzydko pachnie (?), ale jest silny i niedługo powinno być ok,
= rozpoznać i zwalczyć choróbsko, co to go dorwało ostatnio: jest infekcja, więc dostał serię antybiotyków w takiej tubce ładowanej po porcji doustnie; następnym razem, jeśli pan doktor nie będzie zadowolony z wyników kuracji, zrobimy testy krwi; jak będzie zadowolony - zdejmiemy kamień z zębiszczy,
= po tutejszą kartotekę,
= uaktualnić mikroczipa: następnym razem, bo... Popiołka w Australii... nie ma według dostępnych danych kotów z mikroczipami??? ;-)

- Aganiok po raz pierwszy z nami, więc po wszystko, czyli:
= do ogólnego przeglądu: jest świetnie, serce i płucka w porządku, temperatura normalna, waga książkowa (1.7 kg), katar, wysięk z oczu i z nosa minęły jak ręką odjął już w drodze do weterynarza ;-), mam nie przerywać kuracji Tea Tree Oil ;-)
= do szczepienia - dziś dostał pierwszy komplet, kolejny za 3 tygodnie i ostatni za kolejne 3,
= do odrobaczenia - dostał środek 2 w 1, czyli przeciwko robakom i pchłom razem (Revolution),
= zielony tatuaż w uchu to znak, że kot jest wysterylizowany (normalnie jest to przekreślone kółko - Aganiokowa wersja nie jest zbyt udana ;-), mamy tylko nadzieję, że sterylizacja wykonana jest lepiej niż tatuaż ;-) )
= co do mikroczipa - Aganiok na razie jest za mały, może przy ostatniej szczepionce, czyli za sześć tygodni. Zwykle mikroczipy zakłada się kotom w wieku około sześciu miesięcy.

Pan doktor zapytał, co koty jedzą. Kiedy odpowiedziałam co i że wszystko w wersji dla dorosłych, pan doktor zasugerował, żeby dokupić dla Aganioka wersję dla kociąt.
- "Wersja dla kociąt daje więcej składników energetycznych".
- "Mhmmm. Jeszcze więcej?" - zapytałam i uśmiechnęłam się szeroko.
- "OK, skoro nie trzeba, to wystarczy to, co jest". ;-))

- "Acha, nasze koty piją mleko, bo lubią, a za wodą nie przepadają".
- "Nie muszą pić mleka, ale jeśli lubią..."
- "Lubią to za mało powiedziane - domagają się, kiedy my pijemy poranną kawę z mlekiem. Wolimy zatem dawać im mleko, nie kawę ;-))".

Na zakończenie pan doktor uprzedził, że Aganiok po szczepionce może być senny i osowiały.
- "Yhyyyy" - pokiwaliśmy głowami obydwoje z Najmilszym, mrużąc znacząco po jednym oku ;-)

Przy recepcji miło zaskoczył nas rachunek - jako urodzony skąpiec oczyma duszy swojej widziałam kwotę spooooro większą. Ufffff, możemy wrócić za trzy tygodnie ;-))

W domu po pierwsze wysnuliśmy metodę wychowawczo-rozwojową:
- chcesz z dwójki: jeden-syczy-drugi-wpada-w-chorobę-sierocą zrobić zgodny duet?
Zapakuj obydwoje do jednej klatki i potrzymaj ich tam co najmniej godzinkę nie mówiąc, gdzie jedziecie ;-)
Uwaga: działa lepiej, jeśli starszy w tej samej klatce został wcześniej wysłany na kolonię - najlepiej na sto dni, do innego kraju, na inny kontynent, w inną strefę klimatyczną i koniecznie samolotem z kilkoma przesiadkami ;-)

Po drugie: serca stopiły nam się na widok dwójki, co to zgodnie zjadła po saszetkowej porcji z dwóch misek, wypiła po porcji mleka z dwóch misek, po czym symultanicznie się umyła - każdy swoją buzię, łapki i cała resztę ;-))
Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

19 listopada 2009

Jedenaste mgnienie wiosny, czyli... wstęp do lata ;-)

Dobiega końca pierwsza 'gorączka' (tak mówi tutejsza Polonia), fala upałów zwana heatwave.
Dzisiejszy dzień to ponad 40 stopni, a odczuwalne nawet więcej, bo przecież wszystko nagrzewało się od dłuższego czasu. Ilekroć wychodziłam z biura (klimatyzacja ustawiona na 23 stopnie), miałam wrażenie, że na zewnątrz ktoś otworzył drzwiczki jakiegoś megapiekarnika ;-)
Gorzej zapewne czuli się wszyscy, którzy nie mogli siedzieć w klimatyzowanych pomieszczeniach...

Od 4 listopada ogłoszony jest 'gorączkowy alert' - każdy, kto ma pod opieką osoby starsze dzwoni lub/i odwiedza ich domy, upewniając się, że klimatyzacja włączona, okna zasłonięte, że mieszkańcy piją wodę i dobrze się czują. Dzieciaki w szkole pokazują butelki i ile wypiły wody, wolontariusze różnych organizacji (na czele z Czerwonym Krzyżem) obdzwaniają osoby z podanych list kontaktowych - nawet po trzy razy dziennie. Ja także dzwonię do klientów programów, które zawodowo 'obsługuję'.
Po raz kolejny wydano i rozpowszechniono broszury - jak zachowywać się podczas upałów, jak chronić się przed słońcem, jak zapobiegać odwodnieniu, jak działać, kiedy ktoś zasłabnie i jak udzielać pomocy oraz gdzie szukać fachowców.
Dzisiaj dostaliśmy do domu list o planowanej przerwie w dostawie prądu w przyszłym tygodniu - będą sprawdzać instalację i podnosić ją do wyższego, wymaganego przez lokalne władze, poziomu. Upały w Południowej Australii to szereg zagrożeń wynikających nie tylko z braku/niedoboru wody, ale i awarii prądu - kiedy wysiada zasilanie, między innymi klimatyzacji się nie włączy...
Znowu wraca temat zagrożenia pożarami, powtarzane są zalecenia władz dotyczące zabezpieczeń domów, przygotowania dróg ewakuacji oraz... utrzymywania porządku koło zabudowań.
To jest ta bardziej dramatyczna strona upałów. A przecież jeszcze nawet lato nie nadeszło :-0

Napisałam powyżej, że pierwsza fala prawie za nami, bo od paru godzin w powietrzu czuć zmianę - najpierw zaczęło wiać, wiatr najpierw ciepły, powoli się ochładzał, teraz krąży nam nad głowami burza - na razie widowiskowo się błyska, już nawet słychać grzmoty. Wcześniej ptaki darły się wniebogłosy i przelatywały tam i z powrotem dość niespokojne, od paru godzin nie słychać ich w ogóle - teraz można posłuchać, jak wiatr szeleści w liściach drzew.

Burza z północy przesuwa się na zachód - na razie Najmilszy z Mężów poświęca czas czwartkowej rozrywce, ale jeśli wróci nie za późno, to spróbuję Go namówić na spacer/przejażdżkę nad ocean - spodziewam się, że jeśli burza się nie przesunie, to będzie tam widowisko. Na razie ciężkie niebo wisi nisko, a chmur przybywa - jakby znad oceanu właśnie, wiatr znowu przycichł, grzmotów już nie słychać w ogóle.
Po chwili burza rozświetla znów całą ćwiartkę - od północy ku zachodowi (ach, jak bym chciała być teraz na plaży!), spadają pierwsze krople deszczu - duże, ale mało i rzadko, w powietrzu znów cisza, burzę znów tylko widać... Przepraszam, poniosło mnie z tym deszczem - 'opad' trwał może ze trzy minuty i tyle go było...

Obydwa koty w ogrodzie przed domem, ani myślą o powrocie. Ja wychodzę co chwilę i zerkam na niebo. Gruba warstwa chmur jest dobrym tłem dla błyskawic.

Minęła dwudziesta druga, wraz z nią i burza... Szkoda! Marne strzępki widowiska widziałam ponad dachami domów, resztę mogę sobie jedynie wyobrażać - nad oceanem musiało być nie-sa-mo-wi-cie... Teraz niebo znów wisi wyżej i wydaje się sporo lżejsze, burza porozrywała grubą wcześniej warstwę chmur, słychać wiatr i... ptaki - na razie pojedyncze głosy, ale burzowe przycupnięcie ewidentnie za nami.

14 listopada 2009

Obrazek ornitologiczny


Najpracowitszy z Mężów pojechał do pracy, ja staram się jeszcze dospać. Nagle - rumor w kuchni - bieganina, miauczenie i... coś się wyraźnie tłucze. Otworzyłam oko i słucham, ale jeszcze nie wstaję.
Kiedy jednak hałasy z kuchni zaczynają brzmieć jak tłuczenie w szybę, wstaję i idę.


I co?


Dwa drapieżniki siedzą wpatrzone w okno, sierść nastroszona, ogony w szczotkę, obydwa wykrzykują po swojemu, a po szybie tłucze się ptaszek, który ze strachu wleciał za żaluzję i nijak wylecieć nie może, bo okno zamknięte.


Od Lawendowa Chatka
 

Co przeżyłam podczas akcji ratunkowej, to moje. Doświadczenia żadnego, soczewki nieubrane, strach dosyć spory, bo ptaszek niewielki, ale spanikowany bardzo (trochę jak kos, tylko mniejszy nieco).
Ubrałam kuchenne rękawice i próbowałam go złapać, żeby wynieść do ogrodu (równocześnie odganiając dwa koty, próbujące wskakiwać na blat z rożnych stron...), potem nałożyłam rękawicę na łyżkę drewnianą i machając usiłowałam ptaszka nakierować, w którą stronę ma lecieć.

W końcu się udało, ptaszek poleciał na wolność, koty za nim, a ja... odetchnęłam z ulgą, pozbierałam piórka z podłogi i wytarłam parę placków strachopochodnych ;-)


Ależ się team zawiązał i to w jakim tempie ;-)

13 listopada 2009

Pięciomiesięcznica, czyli kolejny bilans

Piąty miesiąc minął szybko - szczególnie czas od weekendu do weekendu ;-)

Weekendy celebrujemy - to czas, jaki możemy poświęcić sobie, bliskim i poznawaniu nowej ojczyzny. Pogoda sprzyjała, może momentami aż za bardzo ;-)
Zaczęły się gorące dni pod błękitnym bezchmurnym niebem. W ciągu dnia powietrze aż drga, klima hula w większości budynków oraz pojazdów, przechodnie chronią się za szkłami okularów przeciwsłonecznych, pod parasolami, kapeluszami, po ubraniach też widać, że lato tuż tuż. Ja się cieszę ze słońca i wysokich temperatur (ale, spryciara, dnie spędzam w klimatyzowanym biurze), za to Chłopakom upały już dały się we znaki - nadmiar ciepła męczy, a potem, mimo zmęczenia, nie pozwala spać w nocy. Klimatyzacja pomaga, ale hałasuje ;-) Wiatrak w sypialni też. Okna w ciągu dnia zostawiamy zasłonięte, ale Chatka i tak baaardzo się nagrzewa, więc Mistrz Projektów kombinuje ;-)

Mój kontrakt w pracy potrwa jednak dłużej niż do Bożego Narodzenia ;-) Na razie zatem jedynie uaktualniłam CV ;-) Szykuje się kolejne szkolenie, z czego baaardzo się cieszę ;-) Początkowa dezorientacja powoli - tfu tfu - łagodnieje, co więcej - ustępuje miejsca pomysłom nowych przedsięwzięć, ale na razie powolutku pozwólmy im się porządnie zagnieździć i nie poganiajmy ;-) Odzyskałam też nieco czasu na czytanie, kupka przyniesiona z biblioteki powolutku maleje, obok rośnie druga - to książki przeczytane ;-) No i nareszcie - znowu tfu tfu - wróciłam na dobrowolne wuefy ;-)
Co do Męża - szkoła to nadal priorytet numer jeden, czego efekty już widać i słychać, poza tym znaczące postępy i widoczną różnicę na plus potwierdzają i nauczycielka i świadkowie odbywanych przez Najmilszego rozmów. Juuupi, puchnę z dumy ;-)
Biznes się rozwija, zlecenia bywają i stałe i mniej stałe, za to rozszerza się wachlarz wykonywanych prac oraz baza kontaktów ;-) Po Adelajdzie Mój Ostatni Mąż jeździ już jak u siebie ;-)

Popiołek ma młodszego kolegę - naprawdę lżej nam teraz wychodzić do pracy - wiemy, że obydwaj jakoś się zajmą sobą nawzajem i czas zleci do naszego powrotu ;-) Mały Aganiok chodzi po domu, kicha, śmiesznie miauczoskrzeczy, mruczy megagłośno i cieszy się wszystkim, a my wiemy, że podbił nasze serca caaaaaałkieeeemmmmm.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Projekty domowe zrealizowane ostatnio to głównie walka z insektami przeróżnego typu - pcha nam się tałatajstwo do domu każdą możliwą szczeliną, a tych niestety nie brakuje. Najmilszy zatyka, sypie lub wylewa trutki, ściga odkurzaczem lub... pakuje do słoika (ostatnio zafundował mi lekcję poglądową p.t. Jak wyglądają Redbacks - pająki, których ugryzienie jest baaardzo nieprzyjemne, bolesne, a w przypadku maluchów wiąże się z wizytą w szpitalu. Brrrrr, nawet przez zakręcony słoik się bałam, a Najmilszy złapał je niestety w garażu, w środku... Takie są solidnej budowy, nie za duże, ale wystarczająco grube, żeby budzić respekt. Na grzbiecie mają czerwony pasek, jaskrawy i widoczny. Podobno buzie mają niezbyt wielkie, więc nie tak łatwo im ugryźć człowieka, ale jakoś nie bardzo mnie to przekonuje... Większość ugryzień to 'wypadki przy pracy' - Redbacks lubią metalowe i plastikowe przedmioty, więc zanim np. złapie się stół lub krzesło turystyczne, aby je wnieść do domu, warto sprawdzić, czy pod krawędzią nie czeka niespodzianka; podobnie ze skrzynkami pocztowymi czy kubłami na śmieci).

Ogród raczej przegrywa z upałami - truskawek kilka padło (uschły, nieochronione 'posypką' z kory), cytrusy zbierają się po utracie sporej części liści i małych świeżo zawiązanych owocków (skutek zimnych nocy) - mają nowe liście, nowe kwiaty i nawet już nowe nowozawiązane owocki, wynajęta cytryna cieszy żółtymi owocami i masą kwiatów kolejnego pokolenia, trawnik niechętnie żegna chwasty, za to trawa schnie na potęgę, trzy boronie też przegrały ze słońcem...
Fontanna umila czas pędzany w ogrodzie za domem szumem przelewającej się wody. Papug na razie nie stwierdzono :-(
Storczyk kwitnie jeszcze tylko jeden, lawenda z kwitnieniem letnim wciąż się waha...

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Powoli rozkręcają się grillowe imprezy wśród naszych znajomych. Pikniku na razie nie zaliczyliśmy żadnego. Rowery odkurzamy i wietrzymy w każdy weekend.

Aaaaa, no i wbrew pogodzie zupełnie, wyczyściłam piekarnik - juuuuupi.
Co do menu - jak już wspominałam - nadszedł czas lodów, sorbetów i napojów z lodem (w tej wersji piję od paru dni także ja ;-).

12 listopada 2009

Koty - odsłona piąta, albo: Dziesiąte mgnienie wiosny, czyli Nowy Domownik

Od wczoraj Lawendowa Chatka ma czworo mieszkańców.

Powtarzam - mieszkańców, bo dzikich lokatorów jest tu cała masa. Zwłaszcza odkąd zrobiło się ciepło, można odnieść wrażenie, że mrówki (co najmniej z Glenelg) skrzyknęły się, aby zamieszkać w Lawendowej Chatce całą paczką. Pająki pewnie podsłuchały i pozazdrościły pomysłu. Muchy się nie przestraszyły pająków i też się pchają, jak mogą. Hmmmm, nie wiedzą one, że arsenał środków chemicznych - baaardzo nieprzyjemnych - już czeka.

Wracjąc do nowego mieszkańca. Ma na imię Aganiok (Огонёк) ;-) i jak imię wskazuje jest Rudaskiem. Mruczy jak traktor, jest pełen młodzieńczego zapału i słodyczy. Z charakteru przypomina małego Popiołka - tak samo grzeczny i pełen wdzięku.

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Popiołek nieco zdezorientowany, wczoraj syczał, dziś nabrał dystansu - parę razy liznął nawet małego koło uszka, przepuścił przed siebie do miski (Aganiok tak jak jego starszy kolega uwielbia mleko - pije z takim zapałem, że pół szyi jest mokre ;-)).

Wczoraj siedział w każdym kątku po kolei, z większości wychodząc oklejony pajęczynami (drżałam wtedy!), w nocy spał pod łóżkiem sam. Dziś w ciągu dnia wychodził na pieszczoszki do Pantusia, a wieczorem zwiedzaliśmy ogród przed i za domem - ależ to była frajda ;-) Chętnie przybiega na głaskanie, podobnie jak Popiołek - trzymanie w ramionach znosi z trudem i krótko ;-)) Aganiok bez problemu załatwia się i do kuwety i do wykopanych naprędce dołków na zewnątrz. Popiół zrobił wieeelkie oczy przy pierwszej akcji dołek na zewnątrz w wykonaniu kolegi.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Mały ma 12 tygodni, ale jest już wysterylizowany. Wybierzemy się do lekarza po mikroczipa, książeczkę i szczepienia, ale na razie niech się przyzwyczai i... przestanie kichać.

Aganiok przyjechał do nas od Stefanie, która jest idealistką ratującą małe koty przed uśpieniem. Niechciane kociaki usypia się tutaj w zastraszających ilościach. Sterylizacja nie jest obowiązkowa, rejestruje się tylko koty rasowe, więc niestety kontrola urodzin 'dachowców' jest marna, profilaktyka podobnie, odpowiedzialność właścicieli pozostawia spooooro do życzenia - i stąd zatrważająco wysokie ilości usypianych maluchów

(cytat z jednej ze stron organizacji pomagającej niechcianym kociakom: PLEASE DESEX YOUR CATS! 40 000 cats/kittens get put down every year in SA only, 200 kittens now in kitten season - PROSIMY, WYSTERYLIZUJ SWOJEGO KOTA! licząc tylko Południową Australię - 40 000 kotów/kociąt każdego roku jest usypianych, 200 kociąt teraz w sezonie, kiedy rodzą się małe.).

Stefanie dzwoni w odpowiedzi na ogłoszenia i podając się za osobę, która szuka kotka dla siebie zabiera maluchy do domu, wychowuje dopóki nie staną się wystarczająco duże, aby je wysterylizować i wtedy szuka im domów u odpowiedzialnych właścicieli. Pomaga także tym, którzy chcieliby swojego ulubieńca tanio wysterylizować.
Jeśli ktoś z Was Czytelnicy (ekhm, ekhm, lokalni Czytelnicy ;-) chciałby wziąć do domu małego kotka lub ktoś z Waszych znajomych takiego szuka - zapraszam, mam upoważnienie od Stefanie, aby podać Jej namiary, a u Niej kociaków zwykle jest kilka do wyboru. Ot, mała kropla słodyczy w morzu nieszczęścia.

Od tygodnia fala upałów nad Adelajdą - na termometrach około 35 stopni przez większość doby, odczuwalne około czterdzieści. Koty przytulone do podłogi przez większość dnia... Dziś się ochłodziło po zachodzie słońca, więc i brykanie się rozpoczęło - hihihi, Popiołek przypomniał sobie czasy radosnej młodości, kiedy to przeganiał Sadzę z kąta w kąt, a jak ją wkurzył, to zmykał pod szafkę pod telewizorem ;-))

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

W przyszłym tygodniu temperatura w dzień ma spaść poniżej trzydziestu, w nocy - poniżej dwudziestu - zobaczymy... Na razie trawniki podobno spalone już tak, jak zwykle spalone były na koniec grudnia... Pasują do naszych truskawek...

9 listopada 2009

Czytanie Wiosenne

Wreszcie nadgoniłam i opisałam. Zapraszam.

Henning Mankell i jego seria kryminałów, których głównym bohaterem jest detektyw Kurt Wallander. Są to kryminały, ale ich klimat, tło obyczajowe Skandynawii z jej surowym klimatem, zmianami zachodzącymi w społeczeństwie oferuje godziwą rozrywkę, choć jeśli ktoś woli skupić się tylko na zagadce kryminalnej, też nie poczuje się zawiedziony. Główny bohater przywiązał mnie do siebie tak bardzo, że żal mi było, kiedy po sprawdzeniu listy książek Mankella okazało się, że połknęłam już wszystkie przygody Wallandera.

Jose Carlos Somoza - Jaskinia filozofów (The Athenian Murders) i Klara i półmrok (The Art of Murder). Powieści na marginesie kryminałów: to raczej zabawa konwencją, pretekst, żeby do książek wprowadzić pewne treści, klimaty, zaskoczyć, zaszokować czytelnika. Książki czyta się niby szybko, ale coś nas zatrzymuje, każe się zamyślić, zastanowić, pokiwać głową...
Została mi jeszcze jedna - Klucz do otchłani (The Key of Doom) - i zamierzam po nią sięgnąć.

Orhan Pamuk - Śnieg (The Snow) - książka ważna, przejmująca, smutna. Nie znać prozy Pamuka, to ominąć jakiś kawałek otaczającej nas rzeczywistości, zrezygnować z jednego spośród wielu kluczy do zrozumienia tego, co dzieje się wokół, zwłaszcza we współczesnej Europie. Myślę jednak, że minie trochę czasu, zanim sięgnę po kolejne tytuły. Usprawiedliwiam się... adresem, jaki teraz piszę na kopertach ;-)

Carlos Ruiz Zafon - Cień wiatru (The Shadow of the Wind) i Gra anioła (The Angel's Game) - proza bajkowa, z elementami kryminału, powieści awanturniczej, romansu, z pięknymi opisami Barcelony. Na półce mogłyby stanąć i obok prozy Edgara Allena Poe i Jana Potockiego (Rękopis znaleziony w Saragossie). Czytając, ma się wrażenie, jakby nie była to twórczość pisarza współczesnego, wracamy zdecydowanie w wiek XIX.

Żona podróżnika w czasie - piękna, zaskakująca książka o miłości, o sile życia, o rozstaniach, powrotach, niepewności, nadziei i zaufaniu. Ciekawy pomysł, nietypowy układ treści, ale wszystko zmierza do celu, wszystko po coś się dzieje, jeżeli nie rozumiemy, uczymy się wraz z bohaterami, że czasem warto poczekać, i że warto mieć nadzieję. Aha: niezbędna będzie paczka chusteczek ;-))

Ostatni (niestety) tom Millenium - Zamek z piasku, który runął (The Girl Who Kicked the Hornets' Nest). Ciekawostka: wersja angielska ma tytuł zmieniony w stosunku do oryginału - Dziewczyna, która kopnęła w gniazdo szerszeni - i wydaje mi się, że ten tytuł bardziej trafia w treść... Zakupiony w listopadzie dość długo czekał w kolejce. Zamówienia w bibliotece realizowane były na tyle szybko, że... szkoda mi było czasu na książkę, którą mam w domu na zawsze.
Myślę, że za jakiś czas z przyjemnością wrócę do tej lektury i przeczytam ponownie wszystkie trzy tomy, za jednym zamachem. Tom drugi podobał mi się bardziej niż pierwszy, a trzeci bardziej niż drugi. To zaskakujące, bo często bywa odwrotnie. Trzeci tom mnie nie rozczarował: nie tylko uzupełnił luki we wcześniej zdobytej wiedzy o głównej bohaterce, ale i był okazją dla autora do snucia dalszych rozważań nad państwem szwedzkim i jego instrumentami władzy, instytucjami i zjawiskami społecznymi. Dziennikarstwo nie przeważyło nad powieściopisarstwem, stopień nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności też pozostał na dopuszczalnym poziomie. Akcja nadal obfitowała w zwroty i wpływała na przyśpieszenie oddechu. Słowem: polecam i rozumiem sukces wydawniczy tego tytułu.

Obrazek patriotyczny


Wśród moich obowiązków zawodowych znalazła się organizacja poranków filmowych dla Seniorów tutejszej Polonii. Zadebiutowałam w ostatni piątek. Listopad, za parę dni Święto Niepodległości, więc zaproponowałam Pana Tadeusza.
Na początek krótkie przywitanie, parę słów tytułem wprowadzenia, o filmie i reżyserze oraz zapowiedź, że po filmie znów będzie parę słów podsumowania i że odpowiem wtedy na ewentualne pytania. Na sali kilkanaście osób, głównie seniorzy, ale przyszła i Pani z biblioteki ;-)

Podczas projekcji widzę, że się podoba, że ciekawi.
Film kończy się Inwokacją. Łapię się na tym, że recytuję pod nosem wraz z Narratorem.

Koniec filmu, wychodzę z obiecanymi kilkoma słowami i... gula w gardle, która wzięła się nie wiadomo skąd nie pozwala mi mówić normalnie, łzy płyną mi po policzkach, głos się łamie, bezradnie mrugam i wachluję się usiłując odzyskać kontrolę.
Publiczność kiwa głowami, uśmiechają się, ale chyba nie wszyscy rozumieją, co mi się stało i dlaczego. W końcu jeden z panów szepcze scenicznym szeptem: Wzruszyła się.

Ot, taki Patriotyczny Element Poranka wplotłam mimochodem ;-)

Dziewiąte mgnienie wiosny, czyli nareszcie ciepło ;-)

Dwie dziurki w nosie i zaczęło się, czyli Australia pokazała nam swe prawdziwe oblicze ;-)

Wiosna zmieniła się w preludium lata: plaże wypełniły się plażowiczami, którzy ubrani w stroje kąpielowe, posmarowani specyfikami o wysokich filtrach UV, spacerują, grają w piłkę, rzadko leżą, spora część się kąpie, chociaż woda ciepła jest jak dotąd głównie zdaniem dzieci ;-) Ruszyły BBQ, czyli grille - pachnie z przydomowych ogródków, ale i coraz więcej osób korzysta z publicznych BBQ, koło których na trawnikach, niedaleko, rozkłada się turystyczne stoliki i krzesła lub piknikowe koce i czas mija miło i smakowicie.
Wśród przechodniów na ulicach coraz więcej szortów, minisukienek i spódnic, wśród butów - królują japonki ;-)
Widać już niestety pierwsze połacie spalonej trawy tam, gdzie jeszcze niedawno były trawniki.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Od początku października obowiązują restrykcje dotyczące zużycia wody - np. do podlewania przydomowych ogródków (my, spod numeru parzystego, podlewamy we wtorki i soboty od 6:00 do 9:00 rano lub wieczorem; edytowano 20/11/2009: kolejny stopień ograniczenia - podlewać wolno w dowolny dzień, między 6:00 do 9:00 rano lub wieczorem, ale w sumie nie więcej niż 5 godz. w tygodniu; edytowano 10/04/2010: od niedzieli 4 kwietnia 2010 zmieniły się godziny podlewania, bo przestawiliśmy czas na zimowy: podlewać można przez maksimum 5 godzin w tygodniu: w godzinach 7-10 rano lub 16-19 każdego dnia. Konewek i wiader można używać o dowolnej porze. Nadal zakazane jest używanie spryskiwaczy i innych systemów nawadniania).
W praktyce, po cichu podlewają nie tylko Polacy ;-) Poziom wody w kanałach wyraźnie się obniżył, w wodzie widać sporo wodorostów.

My zaliczyliśmy już kilka sorbetów (do tej pory każde lody musiałam popijać gorącą kawą, od niedzieli już tego nie robię ;-), straciliśmy spalone słońcem trzy sadzonki truskawek, dzielnie walczymy z falami mrówek - chyba skrzyknęły się z całego Glenelg, żeby wspólnie zamieszkać u nas w Lawendowej Chatce (wrrrrrrrrrrrr), zadebiutowaliśmy włączając wiatrak pod sufitem w sypialni i retro-klimę w salonie ;-)

Ulice w City cudownie zdobią kwitnące na liliowo Jacaranda mimosifolia. Za nazwę niniejszym dziękuję Dorocie, nazwanej czule Researcherem ;-)

Najmilszy z Mężów obmyśla sprytnie, jak by tu Lawendową Chatkę pozasłaniać, coby się w ciągu dnia nie nagrzewała tak bardzo, a ja kręcę kolejne sorbety i zastanawiam się, który z moich przodków był jaszczurem ;-)

Od Kulinaria

Popiołek tydzień temu gwałtownie zrzucał starojczyźniane zapasy sierści, dosłownie garściami, przy każdym poruszeniu ;-) Od kilku dni najczulej przytula się do kafelkowej podłogi w łazience, szuka chłodu w szafie w sypialni lub w Socjalu - w obu pomieszczeniach rolety na dzień zostają opuszczone.

Kołdra w sypialni na razie przetrwała, ale jej dni są już policzone - ustąpi miejsca pustej poszwie lub dużej płachcie prześcieradła (z tutejszego wynalazku zwanego Sheet Set - na komplet składa się tradycyjne prześcieradło z gumką wokół lub bez, w każdym razie na materac, dwie poszewki na poduszki oraz megapłachta prześcieradła na górę, na które można położyć cienką 'kołdrę' lub nic).

W nowy sezon wkroczyliśmy dumnie, uzbrojeni w nowe okulary przeciwsłoneczne, co to nam fachowo filtrują otaczające nas światło ;-)