24 października 2009

Sałatka z suszonymi pomidorami

Mój ulubiony dzień tygodnia - sobota. Moja ulubiona pora roku - wiosna. Moja ulubiona pogoda, czyli słonecznie (hmmm, może jednak nieco zbyt dużo chmur...). Obraz byłby doskonały, gdyby jeszcze Najmilszy był w domu... Niestety, rozwija talenty i zarabia pieniądze, czyli sobotę ma pracującą.

Wstałam sporo później niż Mężczyzna Pracujący i pokręciłam się po Lawendowej Chatce. Zajrzałam do dziewczyn i podebrałam im sporo płynnego nawozu, jaki wyprodukowały.
Podlałam rośliny doniczkowe (beczkowe nie ;-).
Uporządkowałam doniczki z ziołami, w miejsce byłej kolendry wsadziłam sadzonki bazylii - ależ dzięki temu pięknie pachną ręce ;-)
Obcięłam suche badylki z truskawek, cytrusów, roślin z lawendowego kącika oraz ogrodu przed domem.
Rzuciłam dobre słowo każdej roślinie po kolei, wygłaskałam boronie - mocno zawiedzione tegoroczną wiosną, a potem wygłaskałam Popiołka, co to pozerkiwał zazdrośnie z boczku.
Rozpakowałam Rolls Royce'a, pochowałam umyte i wysuszone gary do szafek w kuchni.
Umyłam górę kuchenki i, siłą rozpędu, ściany obok (na wysokość zasięgu ramion ;-).

A na koniec wysyłając fluidy przyciągające do domu machnęłam Sałatkę-Na-Specjalne-Zamówienie.

Sałatka jest przepyszna i tylko nie wiadomo: czy bardziej szybka, czy bardziej łatwa do zrobienia.

Od Kulinaria

Baza to sałata (zielona, lodowa, fioletowawa - jaką mamy), na to awokado - ja z połówki wydziobuję kawałki łyżeczką, ale specjaliści kroją lub jadą specjalną wykrawaczką, na to fioletowa cebulka - cieniutkie półksiężyce, na to suszone pomidory (ja nabijam na widelec i kroję nożyczkami - Dzielnym-którzy-przetrwali-to-bezeceństwo - serdecznie polecam mój sposób ;-)) i kilka kropli oliwy ze słoika z tymiż, musztarda, garść kaparów, czasem sok z limonki oraz obowiązkowo garść ziół - dziś pietruszka i tymianek.

Ma być kolorowo, bo to gwarantuje odpowiednią kompozycję smaków ;-) Na wierzch jeszcze ze dwa kręciołki z młynka z pieprzem i...

Mąż właśnie dzwonił, że jedzie ;-) Idę przygotować stół ;-))

Blog ma rok ;-)

Parę dni temu minął rok Chudzielce Story.
Marzenie naszego życia weszło w tym czasie w fazę swojej realizacji, przybyło nam wiele doświadczeń, w tym dotyczących bloga właśnie.

Blog okazał się narzędziem fantastycznym: mobilizuje do wpisów, jest świetną platformą kontaktu z bliskimi osobami, niweluje różnicę czasu i odległości, ułatwia czas milczenia, kiedy rozmówców akurat nie ma przy komputerach po drugiej stronie (sic!).
Blog pomaga w prowadzeniu systematycznych zapisków, wymusza segregowanie treści i dobieranie tematów. Zachęca do umieszczania kolejnych wpisów, bo a nuż kogoś zaciekawią, rozwieją wątpliwości, może kogoś zainspirują... Zapis służy więc nie tylko autorowi, ale i pozostaje trwałą pamiątką na 'za jakiś czas'. I dobrze, bo pamięć jest ulotna, a my mamy okazję zapisywać 'na gorąco' spełnianie się naszego życiowego marzenia, wielkiego planu układanego przez długie miesiące, wyczekanego i okupionego sporymi nakładami ;-))

Nieocenioną zaletą bloga jest dla mnie jego multimedialna strona (na razie wykorzystywana przy umieszczaniu linków do innych stron, aby rozwinąć poruszane tematy oraz zdjęć) oraz interaktywność. Nie odpowiadam na poszczególne komentarze bezpośrednio, ale staram się do nich odnosić w rozmowach oraz kolejnych wpisach. Komentarze cieszą mnie niezmiennie i są pierwszą częścią bloga, którą sprawdzam, ilekroć go otworzę.

Najwierniejszym Czytelnikiem jest Najlepszy z Mężów - czyta na bieżąco, choć moim zdaniem blog skorzystałby bardzo, gdybym umieszczała tu więcej wpisów inspirowanych przez Niego - zawsze to męskie oko, męski sposób myślenia, racjonalne podsumowania i wnioski ;-)) W mojej głowie dojrzewa pewien pomysł - może się uda wprowadzić go w tym nowozaczętym drugim roku pisania? ;-)

Wszystkim Czytelnikom serdecznie dziękuję - za odwiedziny, za ciepłe słowa, za pytania, które mnie inspirują i za... pokazane słoiki ;-)) Tak trzymajcie - bez Was ten blog nie będzie taki sam ;-))

19 października 2009

Ósme mgnienie wiosny, czyli: zostań z nami ;-))

Piękny słoneczny dzień za nami.
Wracałam z pracy po raz pierwszy bez płaszcza, bez szalika i z uczuciem, że wreszcie jest mi ciepło ;-) Ba, w autobusie doceniłam klimatyzację ;-))

Chyba się zaczyna! Kończę pisać i wracam do trzymania kciuków ;-)

Siódme mgnienie wiosny, czyli oby już z nami została ;-)

Ależ mnie cieszą tutejsze weekendy, cieszyłyby zapewne dużo bardziej, gdyby trwały dłużej, mijały wolniej i zdarzały się częściej ;-))

W sobotę piąta beczka trafiła w kącik przed kuchnią z boku domu, została napełniona ziemią z folii w garażu, po czym zasadziliśmy w niej pięć roślin tzw. kangaroo paws (łapy kangura). Pięć roślin, bo każda jest przedstawicielką innej odmiany i ma kwiatostan w innym kolorze. Kolorowe końcóweczki są jakby aksamitne, o bardzo wyrazistych kolorach, a liście trochę przypominają cymbidia lub... irysy ;-)) Przy samej ziemi rozłożyły swoje liście małe (na razie) cukinie - trzymamy kciuki za kolejne podopieczne i z ciekawością patrzymy, co się stanie.

Poranny widok z kuchni po odkręceniu żaluzji jest teraz dużo przyjemniejszy ;-)

Od Lawendowa Chatka

Wieczorem 'ogrzaliśmy kolejny dom', czyli odwiedziliśmy znajomych na parapetówce u nich. W ich przypadku przeprowadzka odbyła się po raz kolejny, ale nadarzającą się okazję należało wykorzystać ;-) Znów nie brakło ani wina, ani chętnych do zabawy, ani prezentów ;-))
Gospodarze zaproponowali nam wieczór gier i quizów, co sprawdziło się świetnie, wywołało wiele ataków śmiechu (kalambury górą!), ale i wzbudziło sporo emocji na granicy walki do ostatniej kropli krwi i przemożnej potrzeby obrony honoru drużyny za każdą cenę - hihihihi, jednak w wielu z nas czwartoklasista jedynie zasnął i drzemie ;-)

W niedzielę, znowu w towarzystwie, obspacerowaliśmy sporą część ścieżek w ogrodach botanicznych na wzgórzu Mount Lofty (zdjęcia ze szczytu pokazywaliśmy już przy okazji jednej z wypraw niedługo po przyjeździe).

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

W porze wczesnoobiadowej pozostali uczestnicy wycieczki odmeldowali się na wspólny obiad, a my - jeszcze nienasyceni i niedochodzeni - zrobiliśmy kolejne okrążenie wybierając tym razem inne, nieodwiedzone wcześniej ścieżki. Ohhhhh, było warto.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Dzień piękny, słoneczny, choć nadal nieco chłodny, ale wokół - festiwal wiosny - wspaniałe azalie i rododendrony (niektóre już przekwitły, niektóre dopiero się szykują), magnolie (raczej na początku kwitnienia dopiero) i sporo przykładów roślinności lokalnej - wspaniałe paprocie drzewiaste, imponujące wielkie eukaliptusy, wśród których wrzeszczą papugi i śmieją się kukubary, sporo ptactwa wodnego - m.in. kurki wodne i łabędzie.
Były też boronie w wersji dzikiej oraz sporo kwiatów mniej lub bardziej przypominających staroojczyźniane.
Alejka różana pokazała niestety, że pora nie ta ;-))

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Zabawne, bo okazuje się, że jeśliby spytać Australijczyka, jakiego koloru są łabędzie, automatycznie odpowie, że czarne. I jest to dla nich tutaj odpowiedź równie oczywista, jak dla nas: białe ;-))

W drodze powrotnej wybraliśmy trasę widokową, sprawdziliśmy, że szykują się kolejne zbiory winorośli (oczywiście, wszystko w swoim czasie ;-) oraz daliśmy się oczarować panoramie, jaka roztacza się ze wzgórz nad Adelajdą, kiedy patrzy się w stronę oceanu i kiedy widzi się go na horyzoncie - wooooowww!

Od Zdjęcia Bloggera3
Od Zdjęcia Bloggera3

W domu powitał nas stęskniony Popiołek, spragnione rośliny i gar zupy, który pozwolił doczekać do kolacji przygotowanej po zasłużonej drzemce ;-)

Od Lawendowa Chatka

Hahahaha, a co to będzie, jak trawa urośnie
;-))

14 października 2009

Kasując bilet...

Życie pracownika korzystającego z komunikacji miejskiej w drodze do pracy i z powrotem zweryfikowało moją wyrażoną wcześniej opinię ;-) Nie jest tak kolorowo, kiedy przychodzi proza życia, czyli kiedy wypada się z roli turysty ;-)

Przede wszystkim zdecydowanie lepiej jest mieszkać blisko przystanków tramwajowych niż autobusowych...
Wbrew kampaniom reklamowym propagującym zamianę samochodu na komunikację miejską zamiana taka ani nie oszczędza czasu, ani nerwów, choć zapewne jest korzystniejsza dla środowiska.
Autobusy i rozkłady jazdy powiązane są niestety dość luźno... Trudno przyjść na przystanek na konkretną godzinę, bo rozkłady precyzują czas tylko dla kilku głównych przystanków na danej trasie np. 1, 10, 16 i 22. Dla pozostałych pasażer wylicza sobie czas sam dodając jedną minutę na każdy przystanek pomiędzy opisanymi.

W efekcie powyższego po prawie miesiącu zdobywania doświadczeń wiem, że:


- aby dotrzeć do biura przed dziewiątą, muszę wyjść z domu około kwadrans przed ósmą i być na przystanku o ósmej,
- autobus przyjeżdża raz na kwadrans - w moim przypadku pomiędzy 8:02 a 8:09 (tak sobie z ciekawości zapisuję codziennie),
- co ciekawe, wydruk na bilecie (podaje, do kiedy skasowany bilet jest ważny, czyli dwie godziny od skasowania) wskazuje codziennie niezmiennie godzinę 10:00, co oznacza, że kasownik został zaprogramowany, kiedy autobus wyjechał z pierwszego przystanku i faktyczny czas przejazdu na trasie nie ma na kasownik wpływu...
- różnica między 8:02 a 8:09 przy wsiadaniu przekłada się nawet na... 20 minut (!) różnicy na przystanku, gdzie wysiadam - zmienia się bowiem natężenie ruchu - im później się jedzie, tym ruch oczywiście większy, a im bliżej City, tym więcej samochodów,
- ewidentnie istnieje problem z kadrą lub/i autobusami, bo niestety często autobus wypada z kursu, albo jedzie w żółwim tempie, bo kierowca... jest pierwszy dzień w pracy...
- powyższe doświadczenia jakoś mnie nie zachęcają do przesiadek na trasie - zamiast czekać na kolejny autobus, który ma przystanek bliżej biura, wolę 20 minutowy spacer, bo po pierwsze wiem, że posuwam się do przodu i mam wpływ na tempo zbliżania się do celu, a po drugie zawsze to jakaś forma gimnastyki (zwłaszcza odkąd rozpracowałam publiczne toalety po drodze ;-))

Kolejna trzynastka, czyli bilans za czwarty miesiąc

Minął trzynasty dzień października, dziś nauczyciele w starej ojczyźnie mają swoje święto (tu wysyłamy wirtualne uściski dla Zasłużonej Pani Dyrektor Pewnego Przedszkola ;-), a my możemy pokusić się o kolejny bilans sumujący czwarty już miesiąc naszego pobytu w nowej ojczyźnie.

Na szczęście pomogły kciuki Niezawodnych Sióstr i spełniło się kilka marzeń dotyczących czwartego miesiąca:
- trwa nauka Najlepszego z Mężów uzupełniana o zlecenia dające dochody nieduże, ale w miarę stałe i obecnie wystarczające,
- ja znalazłam pracę i jak na razie pracuję na pełny etat w ramach trzymiesięcznego kontraktu na stanowisku zbliżonym do tego, jakie planowałam,
- Popiołek stopniowo zmienia się z blokowego nieśmiałka w Kota-z-Domu-z-Ogrodem (odwiedza sąsiadów podczas wieczornych spacerów, zamiast woreczkowych supełków aportuje patyki z ogrodu, obserwuje ptaki z coraz mniejszej odległości).
- Lawendowa Chatka pięknieje i roztacza swój czar, a ogród wychodzi na prostą.

Czasu niby wystarcza, ale chciałoby się mieć go więcej, zwłaszcza aby spędzać go razem. Coraz bardziej doceniamy weekendy, jako wynagrodzenie i czas wypoczynku po tygodniu pracy.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Dumą napawa mnie szybkość asymilacji Najmilszego z Mężów - odwiedza przeróżne miejsca, gdzie skutecznie załatwia kolejne sprawy. A to przyczepę ziemi do ogrodu przywiezie, a to narzędzia sobie uzupełni, a to załatwi sprawy w banku - super: problem językowy nie istnieje w stopniu, który uniemożliwiałby samodzielne funkcjonowanie tutaj ;-)) Dodając do tego systematyczne wizyty w szkole i słuch muzyczny (oraz motywację, jaka płynie z pewnego zakładu... ;-) zaczynam liczyć dni, kiedy będzie mówił nie tylko płynnie i swobodnie na każdy temat, ale i bez cienia staroojczyźnianego akcentu ;-))

Szkoda, że wiosna nadal marudzi i że nie jest tak ciepło i słonecznie jak było w zeszłym roku i jak zwykle bywa o tej porze tutaj...

Odebraliśmy meble, które oczarowały mnie w sklepie dawno temu od pierwszego wejrzenia, co na szczęście poparł Najlepszy z Mężów. Łóżko spisuje się znakomicie, ale nie byłoby to możliwe bez materaca (rodzima produkcja i strzał w dziesiątkę), ani bez absolutnie genialnej pościeli. Dodatkowe szuflady też mają swoje ogromne znaczenie na naszej drodze ku Domowi Uporządkowanemu ;-))
Kolejny piękny mebel czeka na Mistrza Projektów, aby przywrócił mu świetność pewnie większą niż kiedykolwiek ;-) Koncepcja się krystalizuje, a czas nadchodzi ;-))

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

W ogrodzie drzewka cytrusowe nie dają się zimnu i wiatrom (chociaż straciły sporo liści i kwiatów... Na szczęście mają sporo malutkich zawiązanych owocków ;-), truskawki produkują kolejne kwiatki, z pewną dozą nieśmiałości, ale jednak, widać też pierwsze małe zielone owocki ;-) Dosiana trawa oraz pestki w doniczkach na razie zbiera się w sobie, za to rośliny niechciane, czyli chwasty, a przede wszystkim fasola ze słomy, która miała być tylko wyściółką, rozkrzewiają się niewzruszone spóźniającą się wiosną.

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Udało się zakupić fontannę z pompką na energię słoneczną, ale na razie częściej jest wyłączona niż włączona, z powodu kaprysów pogody i niedoboru słońca.
Planowana rozbudowa fontanny i projekt w piątej beczce czekają na słoneczną odmianę.
Jeden ze storczyków przekwitł już zupełnie, drugi kończy kwitnienie - niedługo trafią na wakacje do ogrodu, ale jeszcze na to za wcześnie i za chłodno ;-)

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Lawenda wyraźnie rozważa kolejną fazę kwitnienia, na razie najbardziej widać... niezdecydowanie. Wyczytałam, że lubi wapienne podłoże, więc obłożyłam roślinki muszlami znalezionymi nad oceanem. I co? I brakło mi muszli ;-))

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12
Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

Rowery sprawują się super, do kasków już przywykliśmy.

Plany na kolejny miesiąc? Między innymi:

- Zrealizować wymyślone pomysły okołodomowe.
- Zobaczyć nowe nieodwiedzone jeszcze miejsca.
- Kontynuować rowerowe odkrycia.
- Rozpocząć serię samochodowych wycieczek wiosennych wokół Adelaide.

11 października 2009

Wdech, wydech, wdeeeech...

... obyśmy nie nabrali nadziei za wcześnie: pojawiło się światełko w tunelu?

Szóste mgnienie wiosny

W tym tygodniu weekend nadszedł szybciej, dzięki poniedziałkowemu świętu i minął pod hasłem: życie towarzyskie.
Najpierw my byliśmy z bardzo sympatyczną wizytą: spędziliśmy czas miło, wesoło i baaardzo godnie, jeśli chodzi o pokarmy dla duszy i ciała. Gospodyni oczarowała nas ciastami, ale przede wszystkim kawą.
Dziękujemy i liczymy na wiele kolejnych spotkań ;-)

Potem my podejmowaliśmy Gości - najpierw w roli babysitters, a kolejnego dnia, zanim oddaliśmy małą podopieczną, spędziliśmy sporą część niedzieli z nią i jej rodzicami.

Nocleg małego Gościa był możliwy, bo w ciągu tygodnia Miły Mój odebrał ze sklepu zamówione dawno temu meble. Mamy nową sympatyczną sypialnię z łóżkiem i toaletką, a szafki przyłóżkowe tymczasowo trafiły do salonu.
Dzięki temu sofa wyjechała do drugiej sypialni.

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Kolejna część rzeczy może zostać posortowana i pochowana w szufladach. Coraz bliżej Lawendowej Chatce do miana domu uporządkowanego ;-)

W 'Socjalu' ruszyło kino. Odbyło się już kilka seansów, polały się pierwsze łzy ze wzruszenia, była też masa śmiechu podczas maratonu bajkowego. Ruszył też kolejny projekt: wzajemna wypożyczalnia filmów ;-)

Co do ogrodu: wieści niewiele: fontanna działa, automatyczny zraszacz też, trawnik za domem uzupełniony... o dwa kilo nasion - czekamy na efekty ;-))

Od Lawendowa Chatka

Hmmmmm, tylko dlaczego ten fajny weekend minął tak szybko???

5 października 2009

Piąte mgnienie wiosny, czyli dlaczego warto mieć komputer

Komputer w nowej ojczyźnie da Ci sporo, czasem nawet więcej niż komórka, zwłaszcza, jeśli w komórce nie zmienisz oprogramowania na nowoojczyźniane ;-) Wczoraj dzięki naszym elektronicznym przyjaciołom dowiedzieliśmy się, że oto przeszliśmy na czas letni ;-0 Zegar w kuchni pokazywał nadal czas zimowy, a komputery i moja komórka - już letni ;-)

W niedzielę zaliczyliśmy wycieczkę rowerową w kierunku Marino, gdzie nad oceanem wznoszą się piękne klify. Niestety, najpiękniejsza część jest niedostępna dla rowerzystów - ścieżka biegnie dalej od wybrzeża, a najpiękniejsze widoki mają spacerowicze. Na szczęście kiedyś już tam byliśmy, więc tym razem nie porzuciliśmy rowerów, tylko daliśmy się skusić na kilka wariackich podjazdów. Miły Mój, poza innymi licznymi talentami, zna się znakomicie na działaniu przerzutek, u mnie z tym jeszcze bywa baaardzo różnie, ale udało się bez wypadku i bez śmierci z wyczerpania ;-) Zawróciliśmy tuż przed Hallet Cove, ale planujemy tam wrócić, aby pooglądać piękny park. Nagrodą za niedzielną trasę były lody na Jetty Road.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Dziś słońce było fajowe, ale i wiało dosyć mocno i na chłodno...

Nic to, dzielnie wyruszyliśmy na kolejną rowerową wycieczkę, w kierunku pierwotnie planowanym, czyli do Portu Adelaide.

Nic z tego, przy rzece Torrens skręciliśmy i pojechaliśmy tym nowym dla nas szlakiem w kierunku City.
I bingo!
Ścieżka ciągnie się do samego centrum, w większości miejsc po obu stronach rzeki, choć zdarzały się nam i niespodzianki, kiedy trzeba było zawracać do ostatnio mijanego mostku.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Wiele odcinków się teraz odnawia lub buduje od nowa. Trasa jest urokliwa i bardzo zielona, wokół masa rodzimej roślinności i stada ptaków. Wiosna niby się waha, ale sporo roślin już pięknie kwitnie, zauroczyły nas też liczne dywany z nasturcji.
Rowerzystów na ścieżkach całkiem sporo, ze świadomością rozsądnego współużytkowania bywa różnie (najniższy poziom rozwoju osiągnęli niestety przybysze..., więc trzeba bardzo uważać, zwłaszcza mijając rodziny z dziećmi, wózkami i psami...).
Ścieżka biegnie wzdłuż rzeki, właściwie cały czas przez tereny zielone, na trawnikach zbudowano dość gęsto ławki, gdzie można się zatrzymać i odpocząć, fontanny wodne (na razie nie wypróbowane...), mija się też liczne place zabaw z huśtawkami i 'wspindrakami' dla dzieciaków oraz urządzeniami takimi, jak w siłowni.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Samo City otoczone jest pasem zieleni podzielonym na parki i przez te parki także biegną ścieżki rowerowe. Na razie nie ukończono całej pętli wokół City (brakuje odcinka północnego 'nad' City) - my wjechaliśmy od strony Port Road, gdzie przyprowadziła nas rzeka Torrens i poprzez kolejne parki dojechaliśmy na tyły ZOO, co przekonało nas, że spora część ścieżki oznaczonej na mapie, jako 'w budowie' jest już gotowa.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Wróciliśmy tą samą trasą, zmieniając czasem stronę rzeki.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Do domu dojechaliśmy ostatkiem sił, bo zatrzymać dziś można się było co najwyżej... w publicznej toalecie.
Święto Pracy oznaczało festiwale i... zamknięte sklepy, kawiarnie itp, a my dość lekkomyślnie nie zabraliśmy z domu żadnych zapasów.

Na szczęście zupę Najlepszy z Mężów ugotował wcześniej, a doczekaliśmy się na jej podgrzanie, dzięki czekoladzie i napojom z lodówki ;-)

Dzisiejsza wycieczka była jak na razie naszą najdłuższą wyprawą rowerową - szacujemy ją na jakieś 30 km.
Jak dokładnie policzymy i będzie trzeba, to oczywiście skoryguję.
Zajęło nam to około 4 godziny.